Rozdział dwudziesty szósty

405 49 19
                                    


         Zanim zaczniemy, chciałabym podziękować wszystkim, którzy mnie czytają. Ten rozdział jest właśnie dla WAS. 


                                                     Rozdział dwudziesty szósty

                                                                               THOREN

Trzyma dystans. Jest nieufna do tego stopnia, że wolałaby spędzić noc w ciemnym lesie niż wrócić ze mną do domu. Zasłużyłem na to i nie mogę jej winić.

Stoimy na grubej warstwie lodu, pod którą faluje ciemna woda. Czujemy ją pod stopami i zastanawiamy czy ciało Ezekiela nie stanie wkrótce się pożywieniem jakiegoś niedźwiedzia. Myślimy w ciszy nad wszystkim, co do tej pory przeszliśmy.

Nie chcieliśmy się do siebie zbliżać, to los nas ze sobą związał.

Nabieram w płuca zimnego powietrza i spoglądam w kierunku ośnieżonych górskich szczytów. Czuję przemożne zmęczenie, a fakt, że ani razu w ciągu dwóch lat pobytu w Skagway nie wybrałem się na szlak dodaje tylko goryczy. Dziś spada na mnie ciężar każdej decyzji, która mnie tutaj doprowadziła. Nie żałuję jednak. Nie mógłbym. Niespodziewanie dziewczyna robi kilka kroków w moją stronę, a potem bez słowa wpada mi w ramiona. Nieruchomieję. Stoję jak sparaliżowany, nie mając pojęcia co się przed chwilą wydarzyło, ani co było tego powodem. Jestem zbyt zdziwiony jej zachowaniem, żeby w porę zarejestrować jak wsuwa swoje zimne dłonie do wnętrza mojej kieszeni i wyjmuje z nich klucz od samochodu. Dopiero, gdy gwałtownie odpycha mnie od siebie, a zaraz potem w pośpiechu opuszcza lodowatą taflę jeziora orientuje się, że zostałem okradziony. Zdumiony otrząsam się z szoku i czym prędzej podążam za nią lecz kilku minutowa przewaga sprawia, że szybciej dociera na ląd.

– Lucille! – Krzyczę, choć wiem, że nie zareaguje. Na czym polega ten plan, do cholery? Po co jej samochód, skoro nie potrafi nim kierować? A jeśli po prostu chciała się ogrzać? Ta ostatnia myśl trąci naiwnością. – Lucille!

Moje podeszwy łapią zachłannie kawałek zmrożonej ziemi i zaczynam się rozpędzać. Wciąż ją widzę, właśnie wyciąga dłoń, by otworzyć drzwi od strony kierowcy. Spinam mięśnie, udaję, że ból obojczyka wcale nie wykręca mi żołądka. Niespodziewanie warkot silnika rozdziera panującą ciszę. Sprintem pokonuję ostatnie metry, a potem dopadam do przednich drzwi auta i zaczynam szarpać za klamkę. Nic z tego, musiała je zablokować.

– Co chcesz zrobić?! – Wydzieram się uderzając dłońmi w bok jeepa. – Otwieraj!

I wtedy samochód gwałtownie rusza do przodu, a ja prawie upadam. Niech to szlag! Zaciskając zęby łypię okiem w kierunku oddalającego się auta. Co ona sobie myśli?! Zresztą czy w ogóle w tej chwili myśli? Jestem wściekły i biegnę za jeepem przeklinając to jak łatwo dałem się podejść. Zrobiła mnie na szaro jakbym był jakimś gówniarzem! Złość napędza adrenalinę, a ta działa niczym lek przeciwbólowy i zupełnie nie przejmuję się ciepłą krwią, która spływa po mojej skórze, a następnie wsiąka w materiał bluzy. Ani na moment nie tracę z oczu samochodu, a kiedy ten gwałtownie się zatrzymuje jeszcze bardziej się rozpędzam.

– Lucille! – Ryczę uderzając dłońmi w bok samochodu. – Otwieraj! Już!

Dziewczyna próbuje odpalić silnik, ale z nerwów zbyt szybko puszcza gaz w efekcie czego nadal stoi w miejscu dając mi przewagę. Szarpię za klamkę łudząc się, że nagle zabezpieczenie puści i cóż, nie puszcza, dlatego szybko obiegam auto i znajdując się po stronie pasażera, naciągam rękaw bluzy i bez wahania owijam nią swoją zwiniętą w pięść dłoń. Wykonuję mocny zamach i z całych sił uderzam w szybę, która tylko trochę pęka.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now