•2

56 4 5
                                    

       Dźwięk budzika rozbrzmiewał po całym pokoju, wyciągnęłam rękę spod kołdry i po omacku szukałam telefonu by wyłączyć alarm. Na moje szczęście, dzisiejszy dzień mam wolny od pracy, więc nie muszę za niczym gonić. Usiadłam na skraju łóżka i rozprostowałam swoje kości. Założyłam klapki na stopy i wolnym  krokiem weszłam do kuchni zobaczyć czy ojciec już wstał. Kruczoczarny mężczyzna zaglądał do lodówki mówiąc coś pod nosem. Moje serce zaczęło mocniej uderzać ze świadomości, że jest już zdenerwowany i spragniony alkoholu.
-Nie byłeś na zakupach, więc jak chcesz tam coś znaleźć? Powiedziałam, przekraczając próg, który zaskrzypiał ze starości.  Na co spojrzenie mężczyzny napotykało się z moim, a moje dłonie zaczęły się pocić.
-Ty głupia dziewucho. Zakupy to twój zasrany obowiązek. Odparł podchodząc w moim kierunku, na skutek  czego moje ciało oparło się o ścianę.
-A twój to wychowanie mnie, czego nigdy nie zrobiłeś. Powiedziałam przełykając gule w gardle, zaciskając mocno pięść, przez co czułam wbijające się paznokcie w dłoń. Ojciec docisnął mnie łokciem do ściany, podnosząc dłoń by wycelować w moją twarz, przy czym zamknęłam oczy by nie widzieć tego co zamierza zrobić.
-Szkoda na ciebie nawet ręki. Odparł odsuwając się ode mnie. Mój oddech stał się nieregularny, przez co kucnęłam i schowałam głowę w dłonie, by się uspokoić.
-Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę. Krzyknął, przekraczając drzwi, skąd było słychać  jego głos.

          Wyciągnęłam kosz na śmieci i powrzucałam wszystkie butelki, które walały się po całym domu. Na stole ujrzałam dwa woreczki strunowe z białym proszkiem. Wiedziałam już komu muszę je zwrócić.
Ogarnęłam mieszkanie do końca, wzięłam gorący prysznic i ubrałam się we wcześniej naszykowane ubranie. Zamykając drzwi spojrzałam na zdjęcie, które wisiało na dawno malowanej ścianie. Byłam na nim z mamą i tatą, gdy ta jeszcze nas nie porzuciła. Moja matka była piękną kobietą ze szmaragdowymi oczami, które po niej odziedziczyłam. Jednak strasznie się zagubiła, gdy przyszłam na świat. Pochodziła z rodziny bogoli, która nigdy nie zaakceptowała jej związku z plotką. Potem zaczęła pić i zostawiła nas gdy miałam pięć lat. Ojciec nigdy się z tym nie pogodził, bo był w niej szaleńcze zakochany. Dlatego obwinia mnie o jej odejście i szczerze nienawidzi.

Udałam się do Barrergo, miejscowego dilera, który uważał się na najgroźniejszego bandytę tej strony wyspy. Szłam powolnym krokiem, aż moim oczom ukazał się mały drewniany dom, na którego tarasie siedział niski mężczyzna z długimi czarnymi włosami.
-Mia Brown, cóż Cię do mnie sprowadza. Krzyknął, wyszczerzając uśmiech ze złotym zębem.
-Jeszcze raz sprzedaj to gówno mojemu ojcu, to będziemy inaczej rozmawiać. Odparłam rzucając mu woreczki z koksem na stolik przed nim.
-Mam się ciebie bać? Zapytał, wydobywając z siebie prześmiewczy odgłos.
-To nie groźba Barry. Proszę Cię o jedną rzecz, chyba to możesz dla mnie zrobić. Powiedziałam, stając nad mężczyzną. Z rozmowy wytrącił mnie hałas motoru, który zbliżał się w naszym kierunku. Wysokiej postury chłopak rzucił motor na piach przed domem i wbiegł po schodach.
-Oh country club! Krzyknął Barry do mężczyzny w czarnym kasku, który na jego słowa rzucił mu plik pieniędzy, jakby mnie tam wcale nie było.
-Oddaję z odsetkami, możesz się już ode mnie odpierdolić. Powiedział znajomy mi głos, zdejmując przy tym kask. Spod czarnego kasku, ujrzałam twarz, którą widziałam niemal codziennie. Dłuższa blond grzywka opadała mu na niebieskie oczy,aż jego spojrzenie spotkało się z moim.
-Płotko , nie wiedziałem, że ćpasz. Odparł przyglądając mi się od stóp do głów. Wyglądał na zdezorientowanego i zagubionego przez sytuację w której się znalazł. Wiedziałam, że ma problemy z alkoholem i agresją, ale nie sądziłam, że król snobów bierze też mocniejszy towar.
-Bo nie ćpam. Odparłam zaciskając usta w wąską linię. Barry proszę Cię o przysługę, zrób to dla mnie. Dodałam, schodząc z drewnianego tarasu, który ledwo stał.
-Zaczekaj! Usłyszałam krzyk w moim kierunku i mocny uścisk dłoni na moim ramieniu, na co wzdrygnęłam, a mój oddech zaczął przyspieszać.
-Nie dotykaj mnie! Krzyknęłam odwracając się w kierunku mężczyzny wyższego ode mnie o prawie dwie głowy. Na co on podniósł ręce na znak poddania.
-Już, już. Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć. Odparł, stając na przeciw mnie, patrząc głęboko w moje oczy.
-Słucham? Chyba się przesłyszałam. Cameron mnie przeprosił? Ty wiesz co oznacza to słowo? Powiedziałam, wytrzeszczając oczy w jego kierunku z niedowierzania.
-Nie miej mnie za takiego dupka. Okej? Odparł, podnosząc kącik ust ku górze.
-Jesteś największym dupkiem jakiego znam. Nie mam czasu na tłumaczenie ci jakim bardzo. Mam większe problemy. Powiedziałam stanowczo używając cudzysłowów na słowo dupek.
-Słuchaj, nie mów nikomu, że mnie tutaj widziałaś. Odparł, nerwowo przeczesując włosy do góry.
-Zastanowię się. Powiedziałam, odwracając się w kierunku drogi do domu.
-Mia proszę. Krzyknął, a mnie zamurowało. Odkąd przychodził do restauracji nigdy nie powiedział do mnie moim imieniem. Odwróciłam się w jego kierunku, kiwając przecząco głową i poszłam w swoją stronę.

Od razu zmieniłam swój kierunek w stronę domku Johnego B, gdzie miało się odbyć ognisko. Z daleka słyszałam muzykę, która doprowadziła mnie do celu mojej trasy. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zastałam tylko moich przyjaciół, a sporą grupę osób, której nie znałam. Z daleka ujrzałam Johnego B, który machał w moją stronę. Jego długie włosy opadały na twarz, a kolorowa koszula podkreślała jego opaleniznę. Chłopak rzucił puszkę zimnego piwa w moją stronę, która niemal wypadła mi z rąk.
-Ognisko, wymknęło się spod kontroli. Stwierdził, obejmując mnie swoim ciężkim ramieniem. Na co tylko wywróciłam oczami w jego stronę.
-Serio? Nawet grube ryby? Zapytałam wskazując palcem na Sarah i Toppera, którzy siedzieli na starej ławeczce przy domku.
-Sami przyszli. Rzucił szybko John B, ciągnąc mnie w kierunku reszty naszej paczki. Przy ognisku siedział już JJ, który ewidentnie był na haju. Jego dłuższe włosy, które było rozjaśnione przez słońce, schował pod czapką z daszkiem, a zaczerwienione oczy pod okularami przeciwsłonecznymi.
-Nawet się nie przywitasz? Zapytałam kucając na przeciw niego, a gdy nasze spojrzenie się spotkało, szczerze się uśmiechnął.
-Właśnie witam! Krzyknął szybko wstając z piachu, wykonując ukłon w moją stronę.
-Gdzie Kie? Spytałam, siorbiąc piwo, które wcześniej wręczył mi John B.
-Rozmawia z Popem, co chwilę do niej wydzwania. Powiedział JJ, zaciągnąć się dymem z niestarannie skręconego blanta.
-Ona ma już chyba dość, tego związku na odległość. Dodał John B, wzruszając ramionami.
-Nie wtrącajcie się. Odparłam, stanowczo w ich kierunku.

Po chwili Maybank skierował nas na środek placu, gdzie wszyscy tańczyli. Muzyka rozbrzmiewała w moich uszach, a moje ciało przechodziły dreszcze na znak dobrej zabawy. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o kłopotach, które czekają mnie w domu. Po jakimś czasie, czułam na sobie spojrzenie, które chciało wypalić mi dziurę w ciele. Rozejrzałam się wokół, niewiedząc nikogo kto by się na mnie patrzył, aż po chwili ujrzałam jego. Camerona, który wyglądał nieco inaczej, niż widziałam go u Barrego. Jego włosy były ścięte na krótko, co znacznie podkreśliło jego kości policzkowe i żuchwę. Miał na sobie koszulkę w paski, która podbijała kolor jego oczu. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam jakbym się totalnie wyłączyła. Nagle słyszałam krzyk zza moich pleców.
-Mia! Mia! Co z tobą? Słyszałam głos dziewczyny, której dłoń spoczywa na moim barku.
-Jezu Kie. Przepraszam zamyśliłam się. Odparłam, otrzepując się na znak ogarnięcia.
-Stałaś tak z dobre dwie minuty. Stwierdziła ciemnowłosa, związując swoje włosy w koka.
-Zbieram się, rano idę do pracy. Powiedziałam, żegnając się z każdym całusem w poliko.

Idąc do domu moje myśli zaprzątał Rafe Cameron. Nie mogłam zrozumieć tego, dlaczego się na mnie tak patrzył. Prawie każdego dnia równał mnie z ziemią, a nagle dostał jakiegoś przypływu dobroci to nie było możliwe, tym bardziej u niego. Nagle z moich myśli, wybił mnie szelest biegu tuż za mną. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam osobę, o której właśnie myślałam.
-Nie chciałem cię wystraszyć. Odparł, kucając by złapać tlen. No i nie mogłem cię dogonić. Dodał po chwili, ledwo przełykając ślinę ze zmęczenia. Na co mój kącik poszedł ku górze. To był pierwszy raz, gdy Rafe Cameron sprawił, że na mojej buzi pojawił się uśmiech.
-Czego chcesz? Zapytałam, idąc wolnym krokiem w kierunku domu. Na co on tylko rozłożył ręce, widząc, że ruszam dalej.
-Sam nie wiem. Rzucił szybko, aż poczułam woń wody kolońskiej tuż pod moim nosem, gdy pojawił się obok mnie. Chyba Cię odprowadzić. Dodał po chwili.
-Ależ to szlachetne Panie Cameron. Tylko, że ja doskonale wiem gdzie mam dom. Odparłam, patrząc z dołu na jego twarz, która oświetlała poświata księżyca. Chłopak uśmiechnął się na wypowiedziane przeze mnie słowa, nie patrząc w moim kierunku.
-O takiej godzinie kobiety nie powinny chodzić same. Powiedział stanowczo, drapiąc się po skroni, nie gubiąc mojego kroku. Przez co wydobył się ze mnie cichy śmiech.
-Jestem płotką, a Ty Panie Cameron jesteś po stronie bagna. O Ciebie powinnam się tutaj bać. Stwierdziłam, stając przy furtce od mojego domu.
-Tutaj mieszkasz? Zapytał rozglądając się wokół mojego domu. Mieszkasz sama? Dopytał po chwili, patrząc na mnie z politowaniem. Nigdy nie wstydziłam się tego skąd pochodzę, miałam gdzie mieszkać to było dla mnie najważniejsze, ale przed samym Cameronem, czułam się dziwnie naga, gdy dowiedział się skąd pochodzę.
-To zależy. Odparłam, otwierając skrzypiącą furtkę.
-Od czego? Mówiłaś, że masz jakieś problemy. Może mogę jakoś pomóc? Zapytał, opierając dłonie o metalowe ogrodzenie.
-To, że masz pieniądze to nie znaczy, że możesz mi pomóc. Dobranoc Cameron. Powiedziałam kierując się w stronę drzwi.
-Dobranoc Mia. Odparł, cały czas śledząc mój krok.

Nieczysty układ - Outer Banks x Rafe CameronWhere stories live. Discover now