To nie mój dzień

171 35 78
                                    

To nie jest mój najlepszy dzień. Stoję przed półką od dziesięciu minut i wpatruję się w nią, mrużąc powieki. Nie potrafię podjąć najprostszej decyzji, jaką jest kupno krzyżówki.

Nagle czuję, że ktoś szturcha mnie w ramię. To ciemnowłosy przystojniak, którego widuję ostatnio w okolicy. Odruchowo poprawiam rudy loczek, który opadł mi na czoło i uśmiecham się niepewnie. On bąka coś pod nosem i przepycha się do półki. Ku mojemu przerażeniu, bierze ostatnie pięć krzyżówek i staje od razu przy kasie. Wzdycham z rezygnacją i zadowalam się sudoku.

Kto poza mną w dzisiejszych czasach rozwiązuje krzyżówki? Z jednej strony złości mnie ten facet, a z drugiej wyobrażam sobie, że siedzimy razem i robimy burzę mózgów. Może lubi też grać w scrabble? W końcu miałabym partnera do zabawy. Może z czasem moglibyśmy pobawić się w inny sposób?

Co też mi przychodzi do głowy! Ganię się w duchu. Ten koleś sprzątnął mi wszystkie krzyżówki sprzed nosa, a ja myślę, co moglibyśmy robić sam na sam.

Czuję się żałosna, od kiedy Artek mnie zdradził z sąsiadką. Izabella, najwyraźniej była równie ognista, jak jej imię. Co za banał! Ten tępy, obleśny typ sądził, że się nie dowiem.

Obiecałam sobie, że nie będę przeklinać, ale na usta cisnął mi się same przekleństwa. Nie słyszał o osiedlowym monitoringu? Czyżby zapomniał, że to mieszkanie Kornelii, największej plotkary i zarazem mojej babci?

Trzeba było jej wierzyć, gdy mówiła, że źle mu z oczu patrzy. Ona zna się na rzeczy. Powinnam ją zabierać ze sobą na randki i przedstawiać jej kandydatów, albo lepiej zrobię casting na następnego chłopaka. Babcia mi jakiegoś wybierze i po sprawie. Potem będziemy żyli długo i nieszczęśliwie.

Matko jedyna, o czym ja w ogóle myślę? Chyba ostatnie zwoje mi się przepaliły, a szare komórki odeszły wraz z wypitym alkoholem i wypłakanymi łzami.

Dziś znów mi ich ubędzie, bo szykuje się zakrapiana impreza. Przyjdą moje przyjaciółki z chłopakami, a Iga ma przyprowadzić kogoś dla mnie. Nie wiem czemu, chcą mnie zeswatać. Pewnie mają dosyć mojego smędzenia, jaka to jestem samotna i nieszczęśliwa. Przecież nie jestem!

Jest mi dobrze samej, gorzej tylko z innymi sprawami...

Artek nadal mieszka u sąsiadki piętro wyżej i nie zamierza się wyprowadzać. Ściany w bloku są bardzo cienkie, a ja mam już dość ich nocnych igraszek. Gdy tylko pomyślę, co powiedział mi na odchodne, mam ochotę udusić go gołymi rękoma, ale szkoda dla takiego degenerata gnić później w więzieniu. W porównaniu z Izabellą, z falującym biustem wyglądam jak niedojrzała licealistka.

Może i lepiej, że Artek się wyniósł. Wszędzie rozwalał swoje brudne skarpety, jadł za dwóch i okropnie chrapał. Poza tym ciągle musiałam mu przypominać o prysznicu i myciu zębów. Izabella podobno wolała zapach prawdziwego mężczyzny. Ciekawa jestem, jak długo wytrzyma z tym młotkiem ani on ładny, ani mądry. Uważał się za prawdziwego Supermana, bo potrafił wbić gwóźdź w ścianę? Myślę, że z rąbaniem drewna by sobie nie poradził. Owszem biegał codziennie rano, ale jak sobie teraz o tym pomyślę to do sąsiadki na poranną kawę gratis. Rano nigdy nie miałam ochoty na amory, a on sobie nadrabiał.

Dopiero przyjaciółka babci szepnęła mi na ucho, żebym pilnowała swojego gacha, bo sąsiadką zaginęła na niego parol. Wtedy zrobiłam się czujna i zaczęłam ich obserwować.

Skończyło się na płaczu (moim) i wyrzuconych przez okno ubraniach (jego). Zaznaczę tylko, że mieszkam na trzecim piętrze, a na zewnątrz leżał śnieg, w dodatku brudny wymieszany z błotem. Z dziką satysfakcją ciskałam jego rzeczami na ulicę. W końcu postraszył mnie policją, zabrał resztę rzeczy i uciekł w podskokach. Mam nadzieję, że jakiś pies nasikał na jego ubrania, a on już nie pozbędzie się tego zapachu.

Wstrętna, kłamliwa kanalia żywi się teraz u sąsiadeczki i piją sobie z dzióbków. Och, żeby mu...

Nie już dość!

Jestem kobietą, która umie pokazać klasę, a nie złorzeczyć złamasowi. Nie będę mówić im dzień dobry i obiecuję, że nie podłożę im już psiej kupy pod drzwiami. Ten jeden raz od rozstania śmiałam się przez cały wieczór jak głupia, wyobrażając sobie ich pełne obrzydzenia miny. Czułam się jak mistrz zła, a potem jak idiotka...

Cóż takie jest życie. Nawet nie jest mi specjalnie smutno, sama nie wiem, czy w ogóle kochałam. Był, bo był, jak stara kanapa w salonie. Może nie wygląda, ale jest gdzie usiąść. Jestem tylko wściekła, że sama się nie domyśliłam, co z niego za fircyk.

*

Wcale nie mam ochoty na posiadówkę, a tym bardziej na bycie gospodarzem. Umówiliśmy się tak dawno temu, że całkiem zapomniałam się z tego wykręcić. Gdy Grażynka zapytała, czy zrobiłam już zakupy na imprezę i co ma przynieść, pokiwałam tylko głową. Dopiero potem do mnie dotarło, na co się pisałam.

Wlokę swój tyłek do sklepu i przed wejściem przeglądam się w witrynie. Muszę się podmalować, bo moje podkrążone oczy i blada cera, to doprawdy żałosny widok. Jestem dumna tylko z mojej burzy loków. Od rozstania zaczęły się wyjątkowo pięknie układać, jakby chciały powiedzieć, że mają gdzieś Artka.

Do dziś w monopolowym pytają mnie o dowód (choć czasem zastanawiam się, czy to nie z troski o moje zdrowie) i zawczasu sprawdzam, czy go zabrałam. Całe szczęście, że go mam! Bąkam nieśmiało „Dzień dobry" i odpowiada mi skinienie głowy sprzedawcy. Robię zakupy w ekspresowym tempie i jestem z siebie dumna. Sprzedawca nawet na mnie nie patrzy. Pracuje tu od niedawna i najwyraźniej jest służbistą.

– Proszę o dowód – mówi i podnosi wzrok.

Przeszywa mnie magnetyzującym spojrzeniem stalowych tęczówek. Wyciągam dokument i podaję mężczyźnie. Ogląda go z każdej strony i oddaje mi go, kiwając głową. Mam ochotę krzyknąć, że mam już trzydzieści dwa lata, ale nie będę się przecież chwalić swoim wiekiem publicznie. Z drugiej strony, jeśli umie liczyć, to dobrze wie ile mam wiosen.

– Pan jeszcze mnie nie kojarzy? – pytam, gdy nabija na kasę kolejne produkty.

Chrząka i odpowiada powoli:

– Wolę sprawdzić, młodo pani wygląda.

Uśmiecham się niepewnie, mile połechtana tym komplementem.

Wychodzę z monopolowego, z reklamówką trzęsących się butelek. Padam z nóg, ale przecież nie odwołam imprezy. To nasza mała tradycja i moje lekkie załamanie nerwowe spowodowane stratą Artka, nie powinno mieć na to wpływu.

Zresztą już prawie mnie to nie rusza.

Dobra! Kogo ja próbuję oszukać?

Oddałam tej kanalii najlepsze lata mojego życia. Skradł mi młodość i karmił pustymi obietnicami, a teraz co?

Nic mi nie zostało. Miało być tak pięknie...

Zaczynam pochlipywać. Ocieram wierzchem dłoni łzy i idę szykować przekąski na imprezę. Musi być koniecznie z cebulą.

Znikam w kuchni i czuję, że monotonne czynności mnie wyciszają. Podskakuję, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Na gości jeszcze za wcześnie, a ja ledwo zdążyłam zrobić sałatkę. Jestem w przedpokoju, gdy słyszę chrzęst kluczy. Tylko jedna osoba poza mną je posiada. 

To nie mój dzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz