Rozdział trzydziesty piąty

304 38 12
                                    

                                                      Rozdział trzydziesty piąty

                                                                              THOREN

Czternaście lat

Ciemność. Otacza mnie ciemność, a w skórę moich nadgarstków wżyna się szorstki sznur. Siedzę na twardym krześle, a jedynym dźwiękiem jaki rozbrzmiewa w tym przerażającym mroku są krople. Woda powoli skapuje na twardą nawierzchnię tworząc kałużę.

Kap, kap, kap

Jedna za drugą aż wprawia mnie w dyskomfort. Nie mogę jednak nic na to poradzić, bo gdy chcę poruszyć stopami, te okazują się przywiązane do krzesła. Co się dzieje? Gdzie jestem? Czy zostaliśmy porwani przez wuja Edgara? Po co? Nieskończona liczba pytań kotłuje mi się w głowie.

Gdzie są moi rodzice? Gdzie są moje siostry? Czemu jestem tutaj sam?

Próbuję uwolnić dłonie z krępujących mnie więzów lecz im więcej się szarpię, tym bardziej sznur się zaciska.

– Mamo! Tato! – Krzyczę. – Madeline! Eliana!

Mój głos odbija się od ścian jak echo. Drżę ze strachu, jestem wystraszony i marzę tylko o tym, aby ten koszmar wreszcie się skończył. Nie mam sił. Z moich oczu tryskają łzy. Nie jestem silny ani odważny. Jestem słabym dzieckiem, które boi się niewiadomej.

– Tato! – Zdzieram gardło. – Mamo! Pomocy! Błagam!

Nagle moją mroczną ciszę przecina kobiecy wrzask.

– Mamo! – Szamocę się ze sznurami. – Mamo!

Stało się coś złego. Niepokój rośnie mi w sercu, do tego stopnia, że mimo bólu zaczynam kolejny raz się szarpać. Moje ruchy są gwałtowne, mocne aż w końcu przewracam się z krzesłem na mokrą podłogę. Nie analizując pochylam głowę i chwytam w zęby sznur. Płacz dusi mnie w płucach, gdy próbuję przegryźć więzy. Szybciej, szybciej! Poganiam się w myślach. Muszę się uwolnić, muszę stąd uciec, muszę... nie dokańczam, gdyż niespodziewanie ktoś otwiera drzwi, a ostre białe światło brutalnie atakuje moje oczy.

– Zachowujesz się jak bestia, Thoren. – Słyszę matowy głos wuja.

– Wypuść mnie! – Krzyczę tłukąc nadgarstkami o podłogę.

– Wypuszczę, ale najpierw chciałbym żebyś coś zobaczył.

Co miałbym zobaczyć? Nie chcę niczego widzieć! Wuj jednak nie ma zamiaru się przejmować moją odmową. Schyla się i nie odrywając ode mnie swojego ponurego spojrzenia wyjmuje nóż.

Jest długi i zakrwawiony.

– Czyja to krew? – Pytam cicho lecz on nie odpowiada. Zamiast tego pomaga mi wstać i łapie mocno za rękę uniemożliwiając ucieczkę. Wchodzimy do pomieszczenia zalanego światłem i już po przekroczeniu progu czuję, że uginają mi się kolana. Mijamy metalowy blat, po którym biegają szczury. Ich niewielkie ciała noszą ślady wkłuć, są wychudzone i ogłupione. Zupełnie tak jakby ktoś wstrzyknął im do żył narkotyk. Ale to nie jest najgorsze. Wuj prowadzi mnie przez laboratorium aż w końcu docieramy do następnych drzwi. Nie są zamknięte, więc od razu tam wchodzimy i dostrzegam cztery krzesła. Są ustawione obok siebie. Co to ma znaczyć? Czy to tutaj byli moi rodzice i siostry?

– Jesteś gotów?

– Nie chcę niczego oglądać!

– Pytam, czy jesteś gotów.

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now