Rozdział 3

18 1 11
                                    


-Kogo my tu mamy! No zobaczcie tylko - Znajomy głos dobiegł tuż z za moich pleców, które chwilę po wypowiedzianym przez chłopaka zdaniu, zostały mocno uderzone z pięści.
Natychmiast zostałem otoczony trójką większych ode mnie chłopaków.

Z moich sinych ust, których lustrzane odbicie widniało tuż przed moimi oczyma, wydarło się przekleństwo wyraźnie znaczące o sprawionym mi bólu. Zgiąłem się nieoczekiwanie w pół a obtarcia z poprzedniej nocy, zaczęły mnie piec.
Sam się o to prosiłem, aby znów zostać sponiewieranym.
Po cholerę ja w ogóle przy szedłem do tej szkoły.

-Nie przywitasz się z nami? Joseph, niegrzecznie tak z twojej strony - Nie trudno było wyczuć, że napięcie pomiędzy mną a Millerem wzrosło. Jego dłoń, która nie wiedzieć kiedy znalazła się na moim barku, zacisnęła się gwałtownie. Dobrze wiem co za tym idzie.
Poczułem mocny ucisk krtani, jakby ktoś owinął moja szyję drutem kolczastym. Wiem, że gdybym musiał wydusić z siebie jakikolwiek słowo w tym momencie, brzmiało by to co najmniej jak skomlenie psa.
Na samą myśl o powtórce z traktowania mnie niczym worek treningowy, przeszedł mniej dreszcz. Zimny pot pokrył całe moje ciało, zrobiło mi się duszno, jakby miało zaraz za braknąć tlenu w pomieszczeniu.

W tym samym momencie rozległ się dzwonek oznaczający koniec przerwy.

   -To chyba twój szczęśliwy dzień, pedale - Miller splunął na szkolne, szare płytki, tuż przed moimi ubrudzonymi vans'ami. 

Jak gdyby nic odszedł wraz ze swoimi przydupasami. W moich uszach szumiała krew, gardło zacisnęło się jeszcze mocniej. Tak mało brakowało, abym został brutalnie potraktowany. Nie miałem pojęcia dlaczego tak po prostu odpuścił. Choć czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Z moich ust wyrwał się nieopanowany i nerwowy śmiech. 

Zapomniałem nawet o dzwonku i o fakcie, że powinienem śpieszyć się teraz na angielski. Zatrzaskując za sobą szkolną, metalową szafkę, ruszyłem natychmiast w stronę sali. Książki, które trzymałem mocno zaciśnięte w rękach dodały mi uroku nerda. Nigdy nim nie byłem i nie będę, co nie zmienia faktu, że mam nienajgorsze oceny.

Gdy dotarłem pod drzwi klasy, nabrałem szybko powietrza do płuc, po czym chwyciłem za zimną klamkę. Nie musiałem się nawet przekonywać, czy mam rację czy nie, ponieważ byłem pewny, że oczy każdego w tej klasie zatrzymały się na mnie. Szok, zobaczyć mnie po tak długim czasie i to spóźnionego na lekcję. Dotarły do mnie nawet plotki, że już nie żyję, ponieważ miałem poważny wypadek samochodowy, z którego nie udało się mnie wyciągnąć cało.

   -Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie- Wymruczałem pod nosem unikając kontaktu wzrokowego z nauczycielką.

   -Tyler Joseph.  Cóż za niespodzianka. Wreszcie postanowiłeś wrócić do szkoły - Kobieta o popielatym odcieniu włosów, związanych w koka na czubku głowy, arogancko skomentowała moją obecność. Już mi się ode chciało. - Najwyższy czas- 

Ignorując jej ostatnie dwa słowa, skierowane  niebezpośrednio w moim kierunku, udałem się na sam koniec klasy. Ławka przy ścianie. To moje miejsce, niezajęte. Kto by chciał siedzieć na moim miejscu. Nie będę się rozdrabniać, lecz samych plotek jest już wystarczająco dużo. 

Mój czarny plecak pokryty czerwonymi znaczkami i naszywkami trafił na ziemię, tuż obok mojej nogi. Krzesło cicho zaskrzypiało, gdy usiadłem. Nikt nie zwrócił na to nawet uwagi, zważając na to, że szkoła nie należała do tych luksusowych. Ściany na tyle klasy zostały porysowane pisakami, długopisami i Bóg wie czym jeszcze. Skłamałbym mówiąc, że sam nigdy jej nie tknąłem. W końcu siedzę na samym tyle pomieszczenia, nikt nie zwraca na mnie uwagi, do tego stopnia, że ludzie zapominają o moim istnieniu, co mi szkodzi napisać parę słów na tej zasranej ścianie. Jeszcze kiedyś było widać jej błękitny kolor, teraz ciężko by było nazwać w ten sposób kolor, który pokrywa owe ściany. Szary- to odpowiedni kolor, którym można opisać ten kolor.

Chwyciłem odruchowo za ramię plecaka i ułożyłem go na ławce. Moja dłoń zatopiła się w jego głębi w poszukiwaniu długopisu. Całe szczęście nie musiałem długo szukać by go znaleźć. Zakleszczony pomiędzy dwoma palcami wyłonił się z plecaka. Najzwyczajniejszy, czarny długopis. Według mnie pachnący lukrecją. Z niewiadomych przyczyn. 

Parę razy przekręciłem go w dłoni zanim skuwka dotknęła popękanego tynku. Bez zawahania zacząłem kreślić różnego rodzaju wzory i słowa, które zupełnie nic nie znaczyły. Przynajmniej dla pierwszej lepszej osoby, która by na to spojrzała. Dla mnie to niczym pamiętnik. Gdy muszę, niedosłownie opisuję swoje samopoczucie w losowych słowach. Przewinął się nawet nie jeden, a dwa ludziki złożone z paru kresek i nierównego koła. Przez przypadek wyszło mi nawet coś podobnego do namiotu, a może do wściekłego psa? A może tej starej wiedźmy, która na powitanie musiała się do mnie przypierdolić.

Jak głupek zaabsorbowałem się ścianą i rysowaniem po niej. Normalny dzień wyrwany z mojego życia. Najzwyczajniej odklejam się od rzeczywistości. Do tego stopnia, że nie zwróciłem najmniejszej uwagi na to, że ktoś przysiadł się obok mnie.

   -Samobójca? - Delikatny i cichy śmiech dotarł do moich uszu. Źrenice rozszerzyły mi się jakbym zaciągnął się jakimś mocnym proszkiem. Ten głos. To nie możliwe.

Skierowałem wzrok stronę dochodzącego głosu. Czerwonawe włosy przy dziennym świetle zdają się być bliższe różu, mieniące się ciemne oczy i... ten piękny, szeroki uśmiech. Cholera.

   -Bohater? - Parsknąłem śmiechem wciąż trwając w zdumieniu. W mojej głowie natychmiast narodziło się tak wiele pytań a tak mało odpowiedzi. -Co ty tu r-

   -Mogę was prosić o ciszę!? - Nauczycielka odwróciła się tyłem do tablicy a przodem do nas. Nie zdążyłem nawet dokończyć pytania. Wzdrygnąłem się nawet nieco przerażony nagłym wrzaskiem. Ze zdenerwowaniem wyrysowanym na twarzy zaczęła przyglądać się uczniom. -Kim ty jesteś? - Wskazała na Josha kredą, którą mocno zaciskała w swojej pomarszczonej dłoni.

Chłopak wstał z krzesła i splótł dłonie za plecami. Jego czarna koszulka, która wydawała się być zupełnie normalna jeszcze chwilę temu, teraz odkrywała połowę jego umięśnionego brzucha. Khaki spodnie opadające mu na biodra sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały zlecieć mimo czarnego paska mocno naciągniętego pomiędzy szlufkami. Speszony odwróciłem wzrok w przeciwnym kierunku. Moje stare, zniszczone vansy prosiły mnie o uwagę w tym momencie. Zacząłem przyglądać się im jakbym widział je po raz pierwszy.

    -Josh Dun, jestem tu nowy. Spóźniłem się parę minut na lekcję - Wytłumaczył.

   -Siadaj. I bądź cicho

Chłopak skinął głową po czym usiadł. Tym razem zakładając jedną nogę na kolano drugiej ukazując przy tym swoje buty. Nieźle, vansy. Witaj w klubie kolego. Jednak moją uwagę szybko przyciągnęło coś innego. 

   -Niezłe skarpety - Stłumiłem śmiech wpatrując się w jaskrawo zielone skarpety w charakterystyczne głowy kosmitów.

   -Co się śmiejesz? Kosmici istnieją! - Odparł z powagą co jedynie wzmocniło moją potrzebę wyśmiania go prosto w twarz. Jego słowa automatycznie zamieniły go w pięciolatka w moich oczach.

   - Tak na serio teraz, to co ty tu robisz? - Zapytałem zniżając ton głosu do szeptu aby znów nie dostać ostrzeżenia od nauczycielki. A co gorsza aby uniknąć spotkania z dyrektorem.

   -Mówiłem ci, że się tu przeprowadziłem. Swoją drogą to jedyna szkoła w tej okolicy. - Wytłumaczył posyłając swój czarujący uśmiech w moim kierunku.

Na tym skończyła się nasza konwersacja. Jednak, nie w taki niezręczny, niekomfortowy sposób. Wręcz przeciwnie. Ujrzałem w nim kogoś bezpiecznego. Jakby akceptował to kim jestem. Tyle, że nie poznał jeszcze tych wszystkich plotek na mój temat, które panują w tej szkole. Po usłyszeniu całej tej wymyślonej wersji mojej persony, na pewno nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Można by mi nadać miano wirusa. Nikt ze mną nie rozmawia ponieważ moje "Dziwactwo" przejdzie na drugą osobę. 

Resztę lekcji obmyślałem jak mu o tym wszystkim powiedzieć. Przynajmniej chciałem. Tyle, że mój plecak przyjął postać poduszki a moje ciało przestało działać. Zmęczenie mnie rozłożyło, od dłuższego czasu jestem wycieńczony i wymęczony. Brakuje mi zdrowego snu. W zasadzie to wszystkiego co zdrowe, ponieważ mój tryb życia został przystosowany do zombie, a nie człowieka. Jechałem na oparach. To było wiadome, że w końcu opadnę z sił.

***

   

Guns For Hands ~ JoshlerTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon