Rozdział 35

224 21 5
                                    

Rozdział 35

Violet

Z jednego świętowania na drugie i tak się kręciło. Najpierw ja, pokaz mody i oferta od Westwood. Potem piękne portfolio Marcusa, które obroniło się na kolejny rok. Potem czas na występ Jazzy z jej grupą taneczną. A na końcu wyniki egzaminów naszej małej nudziary, która w jakiś dziwny sposób wślizgnęła się do naszej paczki. Dziwny i niedziwny. Nie była na tyle irytująca, by drażnić Marcusa i Jaz, więc nie narzekali na jej obecność. Ja dalej łudziłam się, że uda mi się wskrzesić jakoś plan i zrobić coś, co odepchnie od nas Bruce'a.

No i tu się pojawiło niemałe zawirowanie. W zasadzie mogłabym stwierdzić, że plan już się udał. Miałam wkręcić Clarice w swoje towarzystwo i ją trochę „zepsuć", by nie była chodzącym ideałem pana ważniaka. I udało się. Byłam na etapie, na którym mogłabym powiedzieć; okej, kończymy. Mogłabym... nie wiem... wysłać Bruce'owi fotki z wspólnych imprez? By widział, jak jego aniołem dusi się ze śmiechu, rapuje wulgarne piosenki z Marcusem i rzyga z Jazmyn do miski po sałatce, bo za dużo wypiła? Mogłabym. Mogłabym podrzucić mu zdjęcie, jak na jednym z naszych spotkań tarzałyśmy się po brudnej podłodze, spadłyśmy ze schodów, a na koniec leżałyśmy na kanapie przyjaciela kompletnie nawalone i wtulone w siebie nawzajem bez większego powodu? Mogłabym. Mogłabym donieść na Sophie i jej matkę oraz nauczycieli, którzy nie poinformowali Bruce'a, że jego córka od dawna już nie pojawia się na zajęciach dodatkowych, bo w tym czasie biega z nami po mieście? Mogłabym.

Mogłabym wszystko. Tylko, że ilekroć próbowałam zrobić ten ostatni krok, coś mnie powstrzymywało. Ze dwa dni temu siedziałam w sypialni z gotowymi nagraniami i fotkami dla pana biznesmana. Przyłożyłam drżący palec do klawisza „wyślij" i zamarłam. Nie potrafiłam się do tego zmusić. To mnie rozwalało. Tyle rzeczy i czasu poświęciłam, by namieszać w głowie tej małej idiotce i teraz co? Nagle mnie wzięło na sumienie? Nagle mi jej szkoda, bo ma okropne życie, debili dookoła, a dzięki nam pierwszy raz mogła „pożyć" ?

No, nie! Nie może tak być! – wściekałam się sama na siebie. Tyle straciłam, aby dojść do tego momentu! Nie mogę teraz sobie odpuścić! Bo po co to było? Po cholerę mi ta sztywniara w paczce?! Jest nudna, beznadziejna i niepasująca do nas! Przez nią Riley odeszła i masa znajomych sobie ze mnie kpi, że wlekę za sobą to coś. Od początku miałam ją tu wdrążyć tylko na chwilę i tylko po to, by potem mieć coś na nią! I teraz nie może być inaczej!

Moja złość nie ustawała, ale też nie pomagała w niczym. Trzęsąca się ręka nadal nie mogła wysłać tych przypałowych zdjęć. To było bezsensu. Niezrozumiałe i nielogiczne. To była jakaś taka gówniana blokada, której nie dało się przeskoczyć. Tak jakby... jak stoisz na klifie i chcesz skoczyć do oceanu. Chcesz przecież to zrobić. Jesteś tego pewna, ale finalnie robisz pierwszy krok, próbujesz na siłę unieść swoje ciało do skoku i nic. Nic się nie dzieje. Nie możesz. Jesteś, jak sparaliżowana. Bez powodu, bez uzasadnienia. Po prostu się nie da. I teraz jest tak samo. Chcę dopiąć plan do końca, pozbyć się małej Johnson z życia... i się nie da. Nie umiem.

To nie był dla mnie żaden dobry objaw. Długo zastanawiałam się, czemu tak ciężko mi ją wyrzucić. Przecież wszystkie logiczne elementy tej układanki mówią mi, że trzeba. Że to dobra decyzja. Że jej obecność nie jest niczym przyjemnym. A jednak nie dało się. I im dłużej myślałam nad tym, tym bardziej się nie dało. Sądziłam, że jak sobie to przeanalizuję w głowie na spokojnie to będzie lepiej. Nie było. Im dłużej analizowałam, tym bliżej mnie była myśl o tym, że zwyczajnie przyzwyczaiłam się do obecności tej małej smarkuli i szkoda mi ją wyrzucać oraz szkoda mi jeszcze bardziej utrudniać jej życie i relacje z pojebanym rodzicem.

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Where stories live. Discover now