Rozdział 36

276 25 7
                                    

Rozdział 36

Violet

Gdyby moje życie było fabułą jakiegoś hollywoodzkiego filmu albo nie najgorszej książki, powiedziałabym; przyspieszenie fabularne.

Lipiec był ciekawy i przyjemny, lecz na tyle monotonny, że oszczędziłabym długich opowieści o nim w swojej biografii. Każdy dzień wyglądał niemalże tak samo. Spałam do południa, opychałam się dobrym jedzeniem, ponieważ w roku szkolnym nie było tyle czasu, aby gotować nie wiadomo jakie śniadania. Potem spędzałam masę czasu z przyjaciółmi. Chodziłam z Marcusem do skate parku na rolki. Tańczyłam z Jazmyn pośród wielkich zraszaczy w centrum miasta, które miały schładzać turystów. Zwiedzałam nowe zakątki Londynu z Clarice, której w końcu udawało się bez szwanku wychodzić z domu i cieszyć życiem. Miała ona pośród swojej służby jakąś jedną, fajną panią. Kobieta była starsza i była ulubienicą burnetki. Miała na imię Regina i przymykała oko na to, że jej podopieczna znikała na całe dnie i wracała dopiero wieczorem; tuż przed powrotem Bruce'a z pracy. Nie miałam okazji poznać tej pani, ale już ją lubiłam.

W wakacje poświęciłam też trochę czasu na wykonanie nowych projektów ubrań, gdyż trzeba było mieć czym się pochwalić we wrześniu, kiedy tylko zacznę staż w domu Westwood. Mail od tamtej kobiety był bardzo zachęcający i obiecujący. To doświadczenie naładowało mnie pozytywną energią na całe lato.

Wolne od szkoły to też czas na zadbanie o to, na co nie miałam czasu w roku akademickim. Uczyłam się nowych utworów granych na gitarze i keyboardzie. Rysowałam dużo rzeczy poza modowych. Uczyłam się robić zdjęcia z Marcusem. Podszkalałam zdolności makijażowe, które miały mi pomóc w pracy z modelami. Pisałam książki i teksty piosenek. Generalnie robiłam wszystko, co lubiłam i wszystko, co większość ludzi określiłaby jako stratę czasu.

Było też sporo imprez, dobrej muzyki, sezonowych atrakcji na mieście takich jak wesołe miasteczka i park wodny. Wszystkie takie miejsca zwiedzaliśmy paczką. Ja, duet przyjaciół i ... koleżanka; Clarice. Tak, naprawdę. Jakimś cudem ten mały dziad awansował na miano koleżanki. Tak na serio. Nie dla żartu. Z każdym kolejnym spotkaniem z nią, czułam, że coraz bardziej się dogadujemy. Mama miała niestety rację; z czasem się dogadałyśmy i zakolegowałyśmy. I cały mój plan poszedł w las. Żeby nie było; ja nadal nie chciałam Bruce'a w swojej rodzinie, ale cholera... Clarice nie była najgorsza. Trochę było mi jej szkoda, że ma takiego beznadziejnego rodzica i nie chciałam dodatkowo mieszać jej w życiu, skłócając ją z ojcem. A trochę ją polubiłam i nie miałam serca, by tego niszczyć. Mój duet przyjaciół też się z nią zżył. Była takim małym promyczkiem w naszym ponurym, nieogarniętym i niewychowanym towarzystwie. Serce się krajało na myśl o wywaleniu jej. Była tak niewinna i urocza, że nikt nie potrafiłby tego zrobić.

Swoją drogą, ta jej cecha - urok - już za niedługo miała się stać moim największym przekleństwem, ale o tym później, bo wracając:

Lipiec można było streścić właśnie tak. Dni były powtarzalne, lecz bardzo przyjemne. Nie zapowiadało się, by coś w te wakacje się zmieniło. Miało być fajnie, ale i stabilnie. Bez żadnych fajerwerków. Już i tak wystarczającym szokiem było moje zakumplowanie się z kimś takim, jak Johnson. Więcej dziwnych rzeczy nie potrzebuję i na pewno nic bardziej popapranego się nie zdarzy, prawda? Prawda?

Sierpień. Powinnam się odrobinę smucić. Miesiąc bliżej do nowego roku szkolnego. Kto normalny byłby zadowolony? Nawet kujonka nie była. Za bardzo stresowała się rekrutacją do Imperialu. Usiłowałam wbić jej do głowy, że szkoła to coś, co powinna wybrać sobie sama, ale no... ona to ona. Nie miałam aż takiej mocy sprawczej i aż takiego wpływu na nią. Dziewczyna musiała mieć nieźle nasrane w głowie przez Bruce'a. Panicznie bała się sprzeciwu wobec niego. Przygnębiające, ale właśnie; pojawiła się jedyna chwila, gdzie nastolatka mogła odpocząć na dłużej od apodyktycznego ojca. Piątego sierpnia obudził nas budzik na zbiórkę w miejskim centrum kultury. Stamtąd miał nas zabrać autokar. Swoją drogą nie wiem, kto wymyślił jazdę autokarem z Londynu do Paryża. To było jakieś siedem godzin drogi. Już lepszy byłby pociąg. Nie wspominając o samolocie.

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz