🌸Rozdział 19🌸

111 14 1
                                    

Praca wyjazdowa należała kiedyś do moich ulubionych. Bo kto by nie chciał zarabiać pieniędzy, a przy tym niemalże za darmo zobaczyć jakieś miasto? Spędzić czas inaczej niż zwykle? Mieć okazję pozwiedzać? No z pewnością nie ja. Dlatego zawsze byłam pierwszą chętną osobą zgłaszającą się na jakikolwiek wyjazd firmowy.

Jednak zmieniło się to na przestrzeni lat. Z każdym kolejnym wyjazdem coraz dobitniej docierało do mnie, ile problemów wiąże się z organizacją jakiegokolwiek wydarzenia z dala od firmy i możliwości pomocy ze strony innych współpracowników.

Dlaczego więc zgodziłam się tym razem? Cóż, odpowiedź jest niejednoznaczna. Może to przez tatę, który bardzo jawnie dał mi odczuć, że chciałby, abym to ja była tą, która stawi czoła zadaniu? A może Grayson, który zasugerował mi współpracę przy tym projekcie? Naprawdę nie wiem, co przyszło mi do głowy w momencie kiedy niemal w ostatniej chwili zgodziłam się dołączyć do Langforda, pomimo że nie uczestniczyłam we wszystkich ustaleniach i decyzjach dotyczących tego wyjazdu.

Ale oto jestem. Jadąca w miejsce spotkania z kierowcą zatrudnionym przez ojca, aby później wyruszyć w dalszą podróż w pełnym już składzie. Dopiero teraz żałuję, że nie zapoznałam się z planem działania, a pozostawiłam wszystko w rękach Graysona, ale do wczoraj musiałam dopiąć moje własne projekty, aby dzisiaj móc wyjechać i nie martwić się, że zrzuciłam na kogoś swoją robotę.

Moje brwi niemal dotykają linii włosów kiedy uświadamiam sobie, że wjeżdżamy na teren portu morskiego. Kierowca pokazuje jakieś dokumenty facetowi zatrzymującemu nas w ogromnej bramie wjazdowej, a ja zupełnie nic nie rozumiem z rozgrywającej się przede mną sceny. Mieliśmy jechać na lotnisko, a następnie lecieć do Kanady. Zamiast tego kierowca parkuje właśnie niemal przy samym nabrzeżu i otwiera przede mną drzwi, dając mi jasny sygnał, że powinnam wysiąść.

Co jest grane?

- Przepraszam- chrząkam, skupiając swój wzrok na mężczyźnie.- Nie doszło przypadkiem do pomyłki? Mieliśmy jechać na lotnisko.

Rozglądam się na boki w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek na to, dlaczego się tu znalazłam. Jest już wieczór, a cały port zapełniony jest wszelakiego rodzaju i wielkością łodziami, jachtami oraz innymi pływającymi maszynami, które wraz z oświetleniem otworzą niesamowity widok, odbijając się w tafli wody.

- Dostałem jasne wskazówki, panno Clark- odpowiada, posyłając mi niepewny uśmiech.- Jesteśmy we właściwym miejscu.

Po tych słowach odwraca się i podchodzi do bagażnika, skąd wyciąga moją niewielką walizkę na kółkach. Ja w tym czasie próbuję dodzwonić się do taty, ale ten nie odbiera. Podobnie zresztą jak Grayson, więc na poważnie zaczynam zastanawiać się, czy to nie jakaś pułapka.

Przeklinam pod nosem, ale łapię za rączkę swojej walizki, postanawiając dowiedzieć się czegokolwiek na własną rękę. Ruszam długim pomostem, a walizka podskakuje na każdej wystającej desce czy zakrzywieniu, przyprawiając mnie o zawał serca. Jestem na pomoście, a wokół jest woda, więc nietrudno o jakieś czarne scenariusze. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie widzę Graysona. I kiedy już mam się poddać i zawrócić, po czym kazać kierowcy odwieść mnie do domu, rozbrzmiewa głośna, klubowa muzyka, na dźwięk której o mało nie dostaję zawału serca. Szerzej otwieram oczy, dostrzegając zacumowany na końcu pomostu luksusowy jacht, a raczej megajacht, bo na oko ma dobre dziewięćdziesiąt metrów długości, z którego teraz wybrzmiewa głośna muzyka, a na którego pokładzie dostrzegam ubranego w białą koszulę i ciemne spodnie Graysona.

Chwila, moment, nikt tu nie wspominał o żadnym pierdolonym jachcie!

Jednak nie mam zbyt wiele czasu na zastanowienie się nad tym wszystkim, bo powietrze przecinają głośne, kobiece śmiechy. Przystaję i odwracam głowę przed ramię, dostrzegając trzy czarne mercedesy, z których właśnie wysiadają kobiety. Ale jakie kobiety.. każda jedna piękniejsza od poprzedniej. W swoich idealnych makijażach i ułożonych włosach wyglądają na uciekinierki z najlepszego w kraju domu mody. Ubrane są dość szykownie, choć kuso, jak na mój gust i podzielone na niewielkie grupki zbliżają się w moją stronę. Z szeroko otwartymi oczami i może nawet lekko rozchylonymi ustami obserwuję ich zgrabne ruchy kiedy w towarzystwie stukotu szpilek przechodzą obok mnie, nie zwracając na mnie choćby najmniejszej uwagi. Jedynie jedna z nich posyła mi coś na kształt uśmiechu, którego nie jestem w stanie odwzajemnić.

Jutro jeszcze nie nadeszłoWhere stories live. Discover now