Rozdział czterdziesty drugi

326 35 10
                                    

                                                         Rozdział czterdziesty drugi

                                                                                LUCILLE

To jest dziwne.

Budzić się ze świadomością, że są jakieś informacje na temat mojego ojca, o których nie miałam bladego pojęcia. Czuję potęgujący ból głowy, gdy tylko zaczynam analizować od początku całą sytuację. Na usta cisną mi się powtarzające pytania, które wciąż nie odnalazły odpowiedzi. Siadam na łóżku przeczesując palcami włosy, aż nagle dostrzegam czyjąś postać za zasłoną. Mój oddech przyspiesza, gdy uzmysławiam sobie, że ten ktoś mnie obserwuje.

– Dzień dobry, Lu.

Och, ten głos. Z wyrazem ogromnej ulgi przyciskam dłoń do pędzącego serca, by je uspokoić. Thoren odwraca się od okna i powoli idzie w moim kierunku. Szybko zauważam, niechlujnie założony opatrunek na ramieniu, który tylko trochę chroni obojczyk, a także umięśniony brzuch i gumkę szarych dresowych spodni, które cudem trzymają się wąskich bioder. Robi mi się gorąco.

– Która godzina? – Pytam z trudem odwracając wzrok od jego ciała.

– Dziesięć po piątej. Wcześnie wstałaś.

– Nie mogłam spać. Ciągle myślę o tacie.

– Nie powinnaś go tak nazywać. – Mówi siadając na skraju łóżka.

– Cóż, ten człowiek przyczynił się do mojego powstania, więc z biologicznego punktu widzenia jest moim...tatą. – Chrząkam. – Ojcem.

Jego dłoń szybko odnajduje moją i splatamy ze sobą palce.

– Wiem, że to przeżywasz i jest mi przykro, że musisz przez to przechodzić.

– Doceniam twoje wsparcie. –przesuwam kciukiem po jego nadgarstku, a on niespodziewanie wyciąga się w przód i przyciska swoje usta do mojego policzka. Ten pocałunek jest krótki, delikatny i tak nie pasujący do wszystkiego co się dzieje wokół, że aż łzy szczypią mnie pod powiekami. Chciałabym byśmy nigdy nie musieli walczyć o przetrwanie, by ten drewniany dom w samym środku lasu był naszą oazą, a nie kryjówką przed śmiercią. Próbując zatrzymać ten wyjątkowy moment obejmuję go za szyję i przyciągam bliżej.

–Pocałuj mnie w usta.

Gorący oddech Thorena muska płatek mojego ucha wprawiając w drżenie każdą, najmniejszą cząstkę mojego ciała. Wspinam się na kolana, aby móc spojrzeć mu w oczy, a następnie rozchylam wargi, które on natychmiast atakuje. Mam wrażenie, że gdy tylko przesuwa dłonie po moim kręgosłupie między nami pojawiają się iskry wyładowań elektrycznych. Nie umiem nazwać tego co się dzieje, ale chyba pierwszy raz nie zaprzątam sobie tym myśli. Nie muszę. Nieruchomieję, kiedy drobnymi pocałunkami kreśli ścieżkę od moich ust aż do szyi. Niski pomruk wpada mi aż do brzucha. Spinam się, ale tylko na chwilę. Chłonę jego dotyk jak gąbka wodę, tak bardzo tęskniłam za bliskością. Ujmuję jego twarz w swoje dłonie i przez parę sekund patrzymy sobie w oczy.

– Bądź moja, Lucille. – Warczy, wsuwając dłonie pod moją luźną koszulkę do spania.

Krępuję się, gdy jego słowa docierają do mojej głowy, ale mimo to, z jakiegoś niezrozumiałego powodu pragnę więcej. To w jaki sposób mówi, to jak zachłannie dotyka mojego ciała. To wszystko wznieca we mnie płomień pożądania. Nie chcę przestawać, więc z przyciskam usta do jego twardej piersi i bezgłośnie potwierdzam. Jestem twoja. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad wagą tych słów, nigdy wcześniej też nie było potrzeby, by to robić. Czy są one wiążące? Czy od teraz należymy do siebie?

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE /Where stories live. Discover now