Rozdział 43

269 26 6
                                    

Rozdział 43

Violet

Obudził mnie palący ból w klatce. Otworzyłam oczy i zachłysnęłam się powietrzem. Gdy się dusiłam, nad moją głową w otoczeniu białego sufitu i białych ścian pojawiła się mama z Marcusem.

- Val? Żyjesz! – uradował się wystraszony przyjaciel.

- Słonko ty moje, boli cie coś? Zawołam pielęgniarkę. Nie ruszaj się absolutnie! – instruowała mama w jeszcze większej panice.

- Kurwa gdzie my... - wyskomlałam.

- W szpitalu, Val – powiedział od razu szatyn.

- Ale kiedy...

- Wczoraj ktoś cię zaatakował pod naszą dzielnicą, pamiętasz? Pojawiłem się za późno. Ten ktoś już uciekał. Było w chuj ciemno. Nie mam pojęcia, kto to był, ale ty mruczałaś coś, że to jakieś stare porachunki ze znajomym i żeby się nie martwić...

- Mhm. – Krzywiłam się z bólu.

- ... nie chciałaś mi powiedzieć kto konkretnie to był. Dusiłaś się, a niedługo potem straciłaś przytomność. Zanim dojechała karetka i twoja mama, to ja tam na zawał zszedłem. Bałem się, że mi umrzesz, idiotko ty moja kochana. – Oczy zaszły mu łzami.

- Daj spokój. Żyję. – Przekręciłam głowę.

- Nie masz nic złamanego. Tylko mocne obicia. Wszystko się ułoży, ale szpital chce zgłosić pobicie policji. Musisz powiedzieć kto to był, Val.

- Jeśli mówiłam... że jakiś... stary znaj-jomy – sapałam bezsilnie – to... to pra-wda...

- Tak, ale kto? Kto to był? Imię? Nazwisko?

- Nie pamiętam, Marcus, daj mi spokój. Ja ledwo pamiętam, że w ogóle coś się stało – kłamałam.

Co miałam im wszystkim powiedzieć? Że jeden z najbardziej sytuowanych facetów z idealną reputacją pobił siedemnastoletnią dziewczynkę, bo ta mu upiekła ciastka w złym kolorze? Chyba by mnie od razu odesłali na oddział obok. Jego nazwa zaczynała się na Psy-  a kończyła na -chiatryk.

Dookoła łóżka zjawiło się kilka pielęgniarek i lekarz. Bez żadnego „dzień dobry" ani pytania o zgodę od razu wywieźli mnie na jakieś badania. Zlewało mi się to w jedną, niewyraźną masę. Mój mózg nie nadążał i nie kontaktował jeszcze aż tak dobrze. W pewnym momencie to mnie w ogóle odcięło i obudziłam się po kolejnych kilku godzinach. Z powrotem w łóżku na sali. Przekręciłam ociężałą głowę w prawo. Moja mama siedziała na krześle. Opierała głowę o kant łóżka i odsypiała całą sytuację.

Umysł podsuwał mi kolejne myśli dotyczące Bruce'a. Jednocześnie stanowczo protestował, nie mając siły na kolejną burzę i tworzenie planów działania. Miałam się poddać, gdyż z Johnsonem nikt nigdy nie wygra. Prawda. Nie chciałam mu zachodzić za skórę. Był zbyt nieobliczalnym człowiekiem, by dalej z nim igrać, lecz chciałam się go jakoś pozbyć. Wahałam się, czy warto. Czy to dobry pomysł. Wykurzenie go z mojego życia nie było zbyt proste. Nie miałam żadnego pomysłu. Nawiedzała mnie nawet myśl, czy nie poddać się mu całkowicie i nie zacząć dostosowywać się do jego chorych wyobrażeń o świecie, ale... ja to jednak ja. Nie przeżyłabym tego. Byłam zbyt uparta i nienawidząca zasad tworzonych przez takie jednostki, jak on. Nie zdzierżyłabym życia z nim. Takiego, jakie wiodła Clarice. Mieszkania w pałacyku, chodzenia w sukieneczkach, szczerzenia się na eleganckich bankietach... o zgrozo! Nigdy w życiu! Ale nie zdzierżę również jego zwycięstwa i pozbycia się mnie. Wierzyłam, że nie ma aż takiej siły przebicia, by mnie siłą umieścić w jakiejś pseudo szkole, o której wspominał. Chociaż kto wie. Po wczorajszym zdarzeniu... był zdolny do wszystkiego... ale prędzej sama bym zniknęła mu z zasięgu wzroku i wyprowadziła się na swoje, bo w końcu nie byłam już dzieciakiem. Zdecydowanie bliżej mi było do osoby dorosłej i odpowiadającej za siebie. I prędzej bym zrobiła to niż pozwoliła by mnie wywlekł do jakiegoś zakładu prania mózgu „nieułożonym" dziewczynkom...

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz