Rozdział 45

281 26 10
                                    

Rozdział 45

Clarice

Tamta noc nie skończyła się na smutnej pogawędce i przykrych słowach. Violet nie umiała być osobą, która długo się o coś gniewa lub ma o cokolwiek żal. Nie twierdzę, że szybko zapomina, ale szybko poprawia niemiłą atmosferę. Wtedy było to moim wybawieniem, ponieważ nie umiałabym siedzieć z nią, mając świadomość, że wszystko co zrobiłam sprawiło jej przykrość. Że czuje się przy mnie tylko jako chwilowa „zabawka" którą zaraz się rzuca w kąt i z którą wstyd się pokazać publicznie, bo nie jest tak piękna i dobrze działająca, jak zabawki innych dzieci.

Pamiętam jak ocierała mi łzy. Pozwoliła też pobawić się swoimi długimi włosami. Wynalazła masę odmóżdżających filmów, przy których się śmiałyśmy i popijałyśmy herbatę cytrynową. Wpatrywałam się w nią i w naszą denną rozrywkę z myślą, że w końcu wiem, jak to jest normalnie żyć. I z myślą, że w końcu odnalazłam w tym dziwacznym świecie siebie. W końcu wiedziałam, jak chcę żyć, z kim, czym się zajmować popołudniami. Wiedziałam, że nie lubię lekcji łaciny i filozofii. Lubiłam idiotyczne, tanie komedie romantyczne. Nie lubiłam wykwintnych kolacji z elegancko ubranymi ludźmi. Lubiłam czekoladę, żelki, grzanki z serem, najtańszą herbatę ze sklepowej półki. Nie lubiłam też kolegowania się z dzieciakami z Rady Miasta i prestiżowych szkół. Lubiłam głupawki Marcusa i Jazzy. Lubiłam chaos Violet. Lubiłam skromne, przytulne wnętrza. Takie, jak były w ich domach. Normalnych domach, a nie cholernych pałacach ze służbą. Lubiłam tę rodzinność jaka od nich biła. Lubiłam to, że tak jak Marcus posiadali kontakt z rodziną i mogli z nią podróżować. Że tak jak Jazmyn mieli rodziców, którzy ich słuchali i wspierali we wszystkim. Nawet jeśli wydawało się to na pierwszy rzut oka dziwne lub niepokojące. Uwielbiałam to, że obchodzili urodziny w piżamach i z nieudanymi tortami. Że Święta spędzali razem. Trzy rodziny w jednym domu. A nie tak, jak ja; na sztywnych, czarno białych kolacjach firmowych ojca. Ubóstwiałam to, że wolny czas wykorzystywali na proste, przyjemne rzeczy. Nie chodzili do dennych muzeów ani na spotkania Młodzieżowej Rady Miasta czy innej grupy ekologicznej. Chodzili do wesołego miasteczka, kina, na imprezy, do parków rozrywki, na zwykłe spacery po miejskim parku lub jeździli jednym, starym samochodem mamy Jazzy nad jezioro za miastem. Lubiłam to, że musieli się minimum raz w tygodniu zgubić w metrze lub tramwaju, bo nie mieli prywatnych szoferów i innych ochroniarzy.

Lubiłam to, że żyli. Po prostu. Skromnie, normalnie, jak każdy. I cieszyli się z małych rzeczy. Otaczali się opieką, wsparciem, zrozumieniem. Jedno wskoczyłoby w ogień za drugie. I na odwrót. Wiedziałam, że chcę być częścią tego. Że to jest mój klimat. Śmianie się z kiepskich produkcji kinowych, jedzenie mrożonej pizzy i obrzucanie się popcornem. Całą grupą. Razem.

Wracając myślami do tamtej nocy po koncercie, czułam dreszcze. Przyjemne dreszcze. Za każdym razem na to wspomnienie.

Oglądałyśmy film. Nie mogłam skupić się na jego fabule, gdy dziewczyna była tak blisko mnie. Leżałam wtulona w nią. Bawiłam się kosmykami jej splecionych włosów. Ona z kolei głaskała mnie po udzie. Zataczała na nim palcami kółka. W tę i z powrotem. Wywoływało to we mnie napięcie i dezorientację. Blondynka chyba doskonale wiedziała co robi i jak to na mnie działa. Droczyła się ze mną coraz bardziej. Każdy jej ruch był coraz śmielszy. A ja czułam coraz większe ciarki. W pewnym momencie poczułam jak dłoń blondynki sięga zdecydowanie wyżej. Spojrzała na mnie. Odwzajemniłam to spojrzenie. Wszystko co się działo dalej zamazywało mi się za mgłą. Zlewało w jedną, emocjonującą całość.

Dziewczyna posadziła mnie sobie na kolanach. Ostrożnie i spokojnie. Objęła niespiesznie jedną dłonią mój policzek. Drugą odgarnęła mi włosy za ucho. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Widziałam w jej ciemnych oczach głębię wypełnioną wariującymi iskierkami. Tymi iskierkami. Tymi, które tak uwielbiałam. To był ten błysk w oku, który omamiał mnie za każdym razem. Nasze usta się złączyły. Delikatnie i z wyczuciem. Z każdą kolejną sekundą wymiana pocałunków była odważniejsza i intensywniejsza. Oddechy się mieszały. Wszędzie dookoła biło gorąco. Dłoń blondynki przejechała przez moje udo, talię i dotarła aż na wysokość klatki piersiowej. Mimowolnie urwał mi się oddech i wydobyłam z siebie ciche sapnięcie. Dziewczyna się na to uśmiechnęła, ponownie wbijając swoje usta w moje. Po chwili jednak zboczyła z obranego toru i przeniosła się niżej. Składała pocałunki na mojej szyi. Odchyliłam głowę w tył, podporządkowując się blondynce. Oddech miałam przyspieszony i coraz cięższy. Wszystko działo się automatycznie. Jej ruch i moja reakcja. Moment po momencie. Zjechała na wysokość dekoltu. Chwyciła jedną dłonią za pierwszy guzik mojej bluzki. Zanim się obejrzałam uniosłam już ręce do góry, by pozbyć się materiału. Pozostałam w staniku. To nie był jeszcze ten moment, w którym poczułabym jakiś wstyd czy skrępowanie. Violet złapała mnie w talii i uniosła na niewielką wysokość. Wyprostowałam nogi, jakbym czytała jej w myślach. Dziewczyna położyła mnie na kanapie i zawisła nade mną. Ponownie składała pocałunki na dekolcie oraz brzuchu. To te drugie wywołały we mnie masę mieszających się emocji. Czułam dreszcze, duchotę, ekscytację, ale i stres. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo niedoświadczona byłam w takich sprawach i jak bardzo się zawstydziłam tą sytuacją, nie mogłam się oprzeć temu co dziewczyna robiła. Każdy jej ruch był idealnie wyważony. Nasze urywane oddechy mieszały się ze sobą. Usta blondynki były coraz niżej. Zaczęłam unosić lekko biodra w rytm jej działań. Idealnie współgrałyśmy. Moja ekscytacja i wszystkie pozytywne odczucia zostały zastąpione spięciem i stresem, gdy dziewczyna dotarła na wysokość paska od jeansów. Chwyciła spokojnym ruchem za niego. Poczułam, jak materiał dookoła bioder się poluzował. Złotowłosa chwyciła za suwak.

Lesbian Panic [ ZAKOŃCZONE ]Where stories live. Discover now