25. Obietnica na mały paluszek.

65 5 0
                                    

Kaylee

Padał deszcz, jakby był odzwierciedleniem moich łez, które nie chciały wydostać się spod powiek. Jakąś godzinę temu wyszłam z mieszkania Caspara. Choć się sprzeciwiał, aby zostawiać mnie w takiej chwili samej. Potrzebowałam samotności. Potrzebowałam chwili, aby ułożyć sobie wszystko w głowie.

Byłam w ciąży.

To zdanie dźwięczało mi w głowie, jak budzik z rana, który nie chciał się wyłączyć. Nie mogłam go wyłączyć. Nosiłam pod sercem dziecko moje i Kaydena.

Nie wiele myśląc, wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu ze świadomością, iż zostawiłam samochód Stanforda na parkingu przed moim dawnym blokiem. Usiadłam na siedzeniu, uderzając potylicą o zagłówek, próbując zaczerpnąć oddechu, który stał się świszczący od momentu zobaczenia dwóch kresek na testach ciążowych.

Czy powinnam wyjechać?

Kayden i tak ma już za dużo na głowie. Nie będzie miał czasu, aby zająć się ciężarną kobietą, która potem nie będzie potrafiła zająć się swoim dzieckiem.

Nie miałam wzorca. Bałam się, że moje dziecko nie będzie szczęśliwe przy mnie.

A jednak nie miałam zamiaru go oddać. Chciałam je wychować. To takie egoistyczne z mojej strony.

Miałam mędlik w głowie. Wszelkie myśli się ze sobą sprzeciwiały. Jakby w mojej głowie był anioł i diabeł, którzy na siebie krzyczeli.

Było bardzo głośno.

Poderwałam się do góry, słysząc dźwięk z wibrującego telefonu. Zgarnęłam za ucho  mokre kosmyki włosów. Nie patrząc nawet na ekran, odebrałam połączenie,  przykładając komórkę do ucha.

— Kaylee, dzięki Bogu. — Zachrypnięty głos dotarł do mojego wrzasku w mózgu. — Gdzie jesteś?

Nie odpowiadałam.

— Cokolwiek się stało. Poradzimy sobie. — Zapewnił. — Kaylee?

Stłumiłam szloch, pociągając nosem.

— Kaylee... — Jego głos się załamał. — Wróć do domu. Wróć do mnie.

Broda mi zadrżała.

— Proszę... Wróć do domu. Poradzimy sobie ze wszystkim. Obiecuję.

— Przepraszam. — Wyszeptałam, łkając.

— Nic się nie stało. — Powiedział, oddychając z ulgą. — Jestem u Caspara. Mam kluczyki do auta. Zaraz po ciebie przyjadę tylko powiedz gdzie jesteś.

— Nie wiem. — Poinformowałam, drżącym głosem. — Jestem w autobusie.

W słuchawce nastała głucha cisza.

— Okej... wyjdź na pierwszym przystanku. Namierzę twój telefon.

Zrobiłam tak, jak kazał, a po godzinie już słyszałam charakterystyczny pisk opon SUV-a przed przystankiem, na którym wysiadłam. Skupiałam wzrok na asfalcie, zdrapując skórki przy paznokciach. Deszcz zwiększył swoją częstotliwość przez co, nie było wokół mnie żadnej żywej duszy.

— Boże jedyny! Kaylee!

Pierwsze, co poczułam to dotyk na tyle mojej głowy, a potem czułe muśnięcie ust na czole. Jednakże nie potrafiłam unieść spojrzenia. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Chyba to wyczuł, bo momentalnie kucnął naprzeciwko mnie, kładąc dłonie na moich drżących kolanach.

— Kaylee? — Szepnął.

— Przepraszam. — Wymamrotałam.

— Najważniejsze, że nic ci nie jest. — Oznajmił, a jego głos drżał od niepokoju. Jednakże wpatrywał się we mnie z troską. — Kochanie, zostaw. — Rozłączył moje dłonie, aby potem ucałowałać knykcie. — Robisz sobie krzywdę.

New Promise Where stories live. Discover now