ROZDZIAŁ 7 - PUSTKA

18 3 5
                                    


Wczorajszy dzień zakończyłam wypadem do baru. Spotkanie z Amber też nie należało do najgorszych, ale niepokoiło mnie jedno. Czułam się jakby ktoś mnie obserwował. I może wcale się nie myliłam.

Brałam właśnie poranny prysznic. Myłam włosy moim ulubionym szamponem o zapachu kokosu. Po kilku minutach zakręciłam wodę i wyszłam z kabiny. Zakryłam się różowym ręcznikiem i ruszyłam do sypialni po ubrania. Założyłam czerwoną, obcisłą bluzkę na ramiączkach i krótkie spodenki sięgające do kolan.

Dziś miałam wizytę u mojego wujka, który zaproponował mi pomoc. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Pozostawała mi jedna myśl. Aby nie nastawiać się na nic. Co będzie to będzie. Mam jednak nadzieję, że nie zginę szybko. Albo może tego właśnie chciałam?

Jechałam samochodem do mieszkania mężczyzny. Wczoraj wieczorem dał mi adres jak mam dotrzeć. W wiadomości napisał, że ma dla mnie nowe informacje na temat porywaczy. Mimo iż wczoraj piłam alkohol to czułam się w stu procentach trzeźwa, ale nie wiem jak jest naprawdę.

Droga do jego domu prowadziła przez różne lasy i łąki. Czasami nie było nawet normalnej asfaltowej drogi, ani żadnego oznakowania opon, że ktoś jeździł tutaj autem. Po godzinie jednak dotarłam do celu. Myślałam, że ujrzę jakiś stary, opuszczony i zaniedbany budynek, ale tak się nie stało. Dom, w którym mieszkał mój wujek przypominał mi ten sam, w którym mieszkała Elena Gilbert z ,,Pamiętników Wampirów''. Nie mówiłam wam jeszcze jak kocham ten serial? I Damona Salvatore'a...

- Witaj w domu, dziecko – przywitał mnie wujek, ukazując się w drzwiach. – Wejdź.

Gestem ręki pokazał, abym udała się do środka. Uśmiechnęłam się lekko i posłusznie weszłam w głąb mieszkania. Ku moim zdziwieniu w środku wyglądał dokładnie tak samo. Z zachwyceniem wpatrywałam się w pokoje umieszczone w środku i zauważyłam, że to nie było to samo miejsce, do którego przywieziono mnie pierwszym razem. Zmarszczyłam brwi tworząc w mojej głowie masę pytań, ale po chwili się ocknęłam i moje kąciki ust znów powędrowały do góry.

- Jesteś fanem tego serialu? – spoglądnęłam na niego. Popatrzył mi głęboko w oczy i z rozbawieniem kiwnął głową.

- Mówisz o ,,Pamiętnikach Wampirów''? – usiadł na krześle, a ja powtórzyłam jego czynność uśmiechając się promiennie. – Uwielbiam go. Dlatego wybudowałem sobie dom taki jaki miała Elena.

- Też kocham tę historię – rozmarzyłam się.

- Na początku miało to być mieszkanie Salvatorów, ale nie posiadałem tylu pieniędzy, aby je wybudować – westchnął ciężko, a na jego twarzy można było zauważyć cień smutku. – Ale nie po to cię tu zaprosiłem. Wiedziałem, że będziesz zachwycona moim domem, bo ty również uwielbiasz ten serial, ale uwierz mi, że nie po to cię tu sprowadziłem.

- W takim razie, co masz mi do powiedzenia? – zmarszczyłam brwi oczekując na jego odpowiedź. Mężczyzna spojrzał na mnie ze współczuciem i sięgnął po butelkę jakiegoś alkoholu, który stał na blacie. Wlał go sobie do szklanki i wypił dużego łyka krzywiąc się przy tym.

- No więc widzisz, jak by tu zacząć... - zaciął się.

- Najlepiej od samego początku – stwierdziłam zabierając mu naczynie pijąc z niego alkohol.

- To wszystko to chora rzeczywistość, Jennifer – spuścił głowę w dół. Nie rozumiem.

- Jaśniej, bo totalnie nie rozumiem.

- Ci porywacze to wampiry – powiedział na jednym wdechu. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Wampiry? – I mają takie same zamiary, jak w filmie.

Pewnie w innym przypadku bym się ucieszyła. Nie mam pojęcia dlaczego. Ale nie w tym. Nie w tym, bo to nie jest jakiś Damon, Stefan czy ktoś inny. To nie są ci ludzie których znam. A przynajmniej tak myślałam. To są ludzie obcy. I teraz zdałam sobie sprawę, że mojemu dziecku grozi jeszcze większe niebezpieczeństwo.

- Masz jakieś dowody? – odchrząknęłam. Facet wstał z krzesła, a ja zrobiłam to samo. Wyszliśmy z domu na otaczającą nas polanę. Cały czas kroczyłam za idącym przede mną wujkiem, aż w oddali nie zauważyłam leżącego, martwego ciała. Zatrzymałam się i wpatrywałam w osobę leżącą na ziemi w kałuży ciemnej krwi. Podbiegłam bliżej i nie uwierzyłam własnym oczom. Nie to nie mogła być prawda.

- Ashley? – kucnęłam przy niej. Na szyi miała dokładnie takie samo ugryzienie jak robili to na ekranie. Rozpłakałam się. Nie, przepraszam ja nie płakałam. Ja wyłam, błagając o pomoc otaczającą mnie nicość. – Obudź się, proszę.

Nie obudziła się.

Kolejny raz nie trafiłam na czas.

Byłam taka słaba. Taka beznadziejna...

Śledziłam wzrokiem jej całe ciało. Na jej nogach leżała biała koperta ubrudzona trochę czerwoną mazią. Z zawahaniem i strachem wzięłam ją do rąk. Ostrożnie otworzyłam, nie chcąc niczego bardziej zniszczyć. W środku znajdowało się zaproszenie.

Zaproszenie to wręczam Jennifer Walther. Ogłaszam iż dwudziestego czerwca jest bal, na który jesteś zaproszona. Wymagane są ekskluzywne sukienki. Nie przyjmuję odrzucenia przyjścia.

Charles Wesley.

Uważnie czytałam po raz trzeci to zaproszenie. Po co była im potrzebna moja obecność? Słone łzy kapały na papier, jedna po drugiej. Schowałam kartkę do koperty i włożyłam ją do kieszeni spodenek. Wstałam na równe nogi i zdając sobie sprawę, że jest zbyt cicho rozejrzałam się wokół. Zostałam sama na zielonej polanie z martwym ciałem mojej przyjaciółki. Postanowiłam wrócić do budynku tą samą ścieżką, którą szłam. Ostatni raz odwróciłam się i spojrzałam na Ashley. Była taka bezbronna...

Zamknęłam za sobą drzwi mieszkania i wkroczyłam pewnym krokiem do salonu. W całym domu było cicho. Bardzo cicho.

- Jest tu ktoś? – zawołałam. – Halo?

Odezwała się do mnie tylko głucha cisza. Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się pusto w ścianę. Pozwoliłam moim łzom na nowo wypłynąć z oczu. Płakałam przez cały czas dobijając się jeszcze kolejnymi myślami o Jacobie. Odszukałam dotykiem pilota, bo wzrok był totalnie ślepy. Widoczność była rozmazana, a ja nawet nie próbowałam tego zmienić. Włączyłam telewizor zostawiając kanał, na którym były wiadomości.

- Ciało Ashley Hartwell zostało znalezione na pustej polanie. Dziewczyna leżała nieprzytomna zapewne po ukąszeniu grasującego wampira. Przewieziona została do szpitala lecz myślę, że nie otrzyma ona żadnych procent szans na przeżycie przez duży wylew krwi – mówiła spokojnie reporterka, a ja ze zdziwieniem spojrzałam przez okno. Faktycznie w tamtym miejscu stała policja myśląc nad czymś intensywnie.

Pośpiesznie wstałam z kanapy kierując się do wyjścia z domu. Gdy znalazłam się na dworze szybko pobiegłam do samochodu i wyjechałam z parkingu. Wiedziałam, że daleko nie dojadę gdy mój obraz będzie całkiem zamazany. Po przejechaniu kilku kilometrów nie dawałam rady. Zatrzymałam się na jakimś poboczu próbując ochłonąć, ale na marne. Odchyliłam głowę do tyłu i mocniej naparłam ciałem na siedzenie. Za nic w świecie nie umiałam się uspokoić. Zdałam sobie sprawę, że wcale nie będzie łatwiej. Będzie coraz trudniej. I mimo iż wydawało mi się, że po obejrzeniu wszystkich odcinków o wampirach będę umiała sobie z tym wszystkim poradzić, to doszłam do tego, że wcale tak nie będzie. Już teraz nie jest łatwo, a to dopiero początek. Świat niszczy mnie doszczętnie. Z każdą sekundą, minutą i godziną.

Moje myśli powoli rozrywały mi głowę na pół. Ciągle myślałam o Ashley.

Nie miała żadnych procent szans na przeżycie.

Nie miała ich.

Lekarze nie dawali jej szans na wybudzenie się.

Doszłam do wniosku, że to powinnam była być ja.

Ale jak zwykle los chyba lubi platać figle, więc kolejny raz zostałam w cholerę skrzywdzona. 

DISAPPEARING CHILDRENWhere stories live. Discover now