Rozdział 6

2.2K 225 11
                                    

<Dominic>

W zupełnej ciszy dotarliśmy do naszego "domu". Kolejna stara ruina. Nic nadzwyczajnego. Tyle, że od jakiegoś czasu nie miałem ochoty tutaj wchodzić. Sam widok tego budynku wywoływał u mnie odruch wymiotny. Teraz to już nie było: "chcę wziąć", a "muszę wziąć". I to w tym wszystkim przerażało mnie najbardziej. Myśl, że mogłem zrezygnować. Miałem na to czas i mogłem podjąć odpowiednią decyzję, ale jednak Ru przeciągnął mnie na swoją stronę. Szkoda, że z początku nie zdawałem sobie sprawy jak beznadziejna jest ta strona. W tak głupi sposób przegrałem swoje życie. Jedna głupia decyzja zadecydowała o całej reszcie.

Ru miał racje. Od początku chciałem zwrócić na siebie ich uwagę. Żeby zobaczyli. Spytali czy wszystko w porządku. Niepewnie pokiwałbym głową, że tak, a wtedy oni spytaliby co się dzieje. Powiedziałbym. Powiedziałbym wszystko co mnie kiedykolwiek martwiło. Ale nie miałem już siły. Ru w końcu uświadomił mi, że oczekiwałem niemożliwego.

- Co to do cholery było?! Dlaczego go pobiłeś?! - lubiłem Rafała. Nie znałem go osobiście, ale podobał mi się sposób w jaki troszczył się o swoich najbliższych. Nawet sposób w jaki się uśmiechał sprawiał, że od razu zjednywał sobie serca innych. Niestety..moje też zabrał. Chociaż nie. Nie byłby w stanie. Bo już wcześniej ktoś mi je odebrał.

- Nie chciał mi powiedzieć, gdzie jesteś. - odpowiedział zupełnie jakby opowiadał o pogodzie. Właśnie, w tak dotkliwy sposób skrzywdził Bogu ducha winnego nastolatka i tak po prostu o tym mówi. Zupełnie jakby go to nie dotyczyło. Pamiętam aż do teraz, poczucie winy, które pożerało mnie od środka. Nie dawałem sobie rady sam ze sobą, a on zrobił to z premedytacją - w przeciwieństwie do mnie - i nawet nie obchodzi go, co się z tym chłopakiem stało.

- Jesteś nienormalny. - popatrzyłem na niego z niedowierzaniem i odrazą. - Przecież wiedziałeś, że nie mógł wiedzieć gdzie jestem. Po co, więc go w to mieszałeś? - warknąłem przez zaciśnięte zęby, uderzając pięścią w ścianę, przez co Kuba dziwnie na mnie spojrzał. Zresztą..Mam go w dupie, jak całą resztę moich "przyjaciół". Banda narkomanów, takich jak ja.

- Ty nadal nic nie rozumiesz? - popatrzyłem na niego, jak na skończonego idiotę, nadal z pięścią przyciśniętą do ściany. On tylko uśmiechnął się jednym kącikiem ust, a w jego oczach dało się dostrzec dziwny błysk. - Należysz do mnie Dominic. Nie pozwolę nikomu odebrać mojej własności. Teraz rozumiesz? Oni próbują mi cię zabrać. - podszedł do mnie powoli i przejechał palcem wskazującym po moim policzku. Wytrzeszczyłem na niego oczy i odsunąłem na znaczącą odległość ~ na oko 50 metrów.

- Nie jestem niczyją własnością, zapamiętaj to! - odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem wyszedłem z budynku, kierując się w stronę swojego "prawdziwego" domu. Żałuję tylko, że nie zdążyłem usłyszeć jego ostatnich słów.

"- Ja tak szybko nie rezygnuję Dominic. Będziesz należał do mnie. Zobaczysz. I ten twój ukochany Kris też się o tym przekona."

<Kristian>

Na całe szczęście Rafał nie doznał, żadnych poważnych obrażeń. ~ Jedynie kilka siniaków i zadrapań. Nic szkodliwego lub mogącego zagrażać jego życiu. ~ Odetchnąłem, opadając ciężko na krzesło stojące w jego sali. Mimo, że to nic niebezpiecznego będzie musiał zostać w szpitalu na obserwacji.

- Ten skurwiel mi za to zapłaci. - spojrzałem na Maćka, który z zaciśniętą mocno szczęką siedział właśnie obok łóżka Rafała i odgarnął mu dłonią grzywkę z czoła, a następnie pocałował go w zabandażowane oko. Ci dwaj migdalą się po prostu wszędzie. Maciek - ze swoimi blond włosami, prawie, że złotymi oczami i wiecznie ponurym wyrazem twarzy, zupełnie nie pasuje do zawsze roześmianego Rafała. No, ale skoro są szczęśliwi.

- Spokojnie stary. Wszystko w swoim czasie. - Łukasz poklepał go po ramieniu, a ja uśmiechnąłem się delikatnie widząc jak Maciek daje sobie spokój. W przeciwieństwie do niego i Rafała, Oliver i Łukasz idealnie się dopełniają. I tylko ja nigdy nie znalazłem sobie chłopaka. Tak ~ jesteśmy popapraną bandą homoseksualistów. Życie bywa okrutne. - Ej, Kris.. - z zamyślenia wyrwał mnie głos szatyna, więc od razu spojrzałem w jego stronę dając mu do zrozumienia, że go słucham. - To jak masz zamiar pomóc Dominicowi? - dopiero teraz dotarło do mnie, że jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.

- Cóż..W sumie, nie wiem. - westchnąłem, wyglądając przez okno. - Może, nawet nie będzie chciał ze mną rozmawiać. - użalałem się nad sobą jak zakochana nastolatka, ale nic na to nie poradzę. Kocham go od roku, a moja miłość pewnie nigdy nie będzie odwzajemniona. Mimo wszystko, chcę być blisko niego i widzieć, że jest szczęśliwy, a nie będzie dopóki nie zmieni swojego dotychczasowego życia.

- Właśnie! Po prostu z nim porozmawiaj! - pierwszy raz odkąd weszliśmy do szpitala, głos zabrał Oli. Od zawsze nie cierpiał takich miejsc. A przynajmniej, odkąd go znam. Zawsze powtarzał, że przeraża go myśl, że niektórzy z tych ludzi są śmiertelnie chorzy i nigdy już stąd nie wyjdą. Że na niektórych z tych łóżek ktoś prawdopodobnie skonał. Ja osobiście, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

- Mogę spróbować. - uśmiechnąłem się do niego delikatnie, dając do zrozumienia, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę. Oczywiście, zrozumiał od razu, bo również delikatnie się uśmiechnął i udał, że zasuwa sobie usta i zamyka je na klucz, który chwilę potem oddał Łukaszowi.

W ten sposób, chłopaki dali mi spokój. Rozmawiali tylko między sobą na mało znaczące tematy, a mi pozwolili odpłynąć do swojego świata, w którym wszystko było o wiele łatwiejsze. Siedziałem tak, ze wzrokiem wlepionym w okno i nie zwracałem uwagi na nic co działo się dookoła mnie. Dopiero po kilkudziesięciu minutach, kiedy nagle wszystkie głosy w sali ucichły, wróciłem do rzeczywistości i z zamiarem zapytania ich o co chodzi, odwróciłem wzrok od okna.

Głos uwiązł mi w gardle, kiedy zobaczyłem osobę stojącą w drzwiach. Dlaczego zawsze, kiedy patrzę na jego twarz jest: zdenerwowany, wkurzony lub jakby poczucie winy wyżerało mu dziurę w żołądku? Jeszcze nigdy nie widziałem jak się uśmiecha. Tak prawdziwie, nie kiedy jest pod wpływem narkotyków. Naprawdę bym tego chciał.

- Em.. Cóż, ja.. Chciałbym naprawdę przeprosić za Ru. Jest trochę nierozgarnięty, ale wydaje mi się, że na pewno jemu też jest przykro, po tym co zrobił. I też...Zastanawiałem się, jak Rafał się czuje. - rozglądał się po podłodze, dalej stojąc w wejściu do sali, a cisza jaka panowała widocznie bardzo mu ciążyła, bo widziałem jak ~ prawdopodobnie nieświadomie ~ bawi się palcami i przenosi ciężar ciała z palców na pięty i odwrotnie. Cholernie wkurzające. Jakim prawem on tu przyszedł i przeprasza za tego dupka? Całą winę wziął tylko na siebie, bo przecież czego mógł się spodziewać przychodząc tutaj? Myślał pewnie, że naskoczymy na niego i zaczniemy obwiniać o to, że to wszystko z jego powodu. W końcu Ru ~ jak się chwilę temu dowiedziałem ~ szukał Dominica, prawda?

- Nie przeszkadza ci to? - popatrzył na mnie, prawdopodobnie wcale mnie nie rozumiejąc, a ja tępo patrzyłem w jego oczy. Nigdy nie będą patrzyły na mnie w taki sposób, w jaki chciałbym, żeby patrzyły. Dominic nie jest taki. Muszę się z tym pogodzić. - Wziąłeś na siebie, całą jego winę. To sprawiedliwe? A może w tym waszym świecie to normalne? - o czym ja w ogóle myślałem? Co jeśli odrzuci moją pomoc? Wyjdę, wtedy na skończonego debila. - Dominic, pozwól mi sobie pomóc. - dlaczego? Dlaczego to powiedziałem?! Co ja mam w tym cholernym łbie?! Przez chwilę nic nie odpowiedział, prawdopodobnie trawiąc moje słowa. Gorszego momentu nie mogłem wybrać.

- Mi już nikt nie pomoże. - spojrzałem na niego, akurat w momencie, kiedy obrócił się na pięcie i ruszył korytarzem w stronę wyjścia. "Mi już nikt nie pomoże." Jeszcze przez chwilę w mojej głowie rozbrzmiewały jego słowa. Zupełnie jakby sam zdał sobie sprawę, że stoczył się na samo dno. Ale moim zdaniem, jeśli tylko się postara może to jeszcze zmienić.

Ja nie poddaję się tak łatwo Dominic.

Narkoman I-IIIWhere stories live. Discover now