Część III. Rozdział 38

817 97 3
                                    

<Dominic>

Jakimś cudem udało mi się ich zgubić. A może po prostu sobie odpuścili? Bo co by to była za rozmowa, gdyby nawet udało im się mnie zatrzymać? Pewnie dalej próbowałbym im jakoś zwiać, więc raczej moja ucieczka wyszła nam wszystkim na dobre i zaoszczędziła dużo czasu, który stracilibyśmy na bezsensowną szarpaninę i krzyki na środku ulicy. Uważam, iż powinni być mi wdzięczni.

Wepchnąłem dłonie do kieszeni spodni i lekko się przygarbiłem. Zastanawiam się ilu ludzi pomyślało, że jestem dziwny, kiedy zobaczyli mnie na ulicy w długich spodniach i bluzie, kiedy temperatura sięga prawie trzydziestu stopni na plusie. Na samą tę myśl kąciki moich ust delikatnie zadrżały, a w następnym momencie uniosły się do uśmiechu. Teraz musiałem wyglądać jeszcze bardziej absurdalnie, uśmiechając się do samego siebie, bez jakiegokolwiek powodu. Dawniej pewnie starałbym się nie wychylać i przyporządkować tak, aby nikt nie zwracał na mnie uwagi. Lub ukryć się w tłumie ludzi, aby nie przyciągać ich ciekawskich spojrzeń. Tymczasem było mi to zupełnie obojętne. Czy spojrzy na mnie jedna osoba, czy dwie. Co pomyśli o moim wyglądzie i w jaki sposób mnie na jego podstawie oceni. Dzięki Ru, narkotykom i temu co przeszedłem, można powiedzieć, że trochę się już na to wszystko uodporniłem. Ale tylko trochę.

Przez dłuższy czas sam nie wiedziałem dokąd idę. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy stałem już przed drzwiami do klatki schodowej. Aż się nie powstrzymałem od parsknięcia śmiechem.

No proszę. Czyli jednak zawsze będę do niego wracał, nieważne co się stanie i jak bardzo się pokłócimy. Ciekawi mnie to czy pomyślał choć przez chwilę o tym, że mogło mi się coś stać. Czy Ru mógłby się o mnie martwić? Pewnie tak, ale jakoś nie potrafiłem sobie tego do końca wyobrazić. W końcu przed moim wyjściem, byliśmy w pewnym sensie skłóceni. Mógł i miał prawo, mieć teraz na mnie wywalone. W końcu mówił mi, żebym nie szedł i gdyby coś się stało, byłaby to tylko i wyłącznie wina mojej naiwności i bezmyślności. Nie ma się jednak co rozczulać. W końcu drzwi same się nie otworzą, a siła mojego umysłu nie jest jeszcze na tyle wytrzymała, bym mógł własną wolą je otworzyć.

Tak, więc już zaraz potem wchodziłem schodami na górę, a dźwięk moich kroków odbijał się echem po klatce schodowej. Ciekawe czy na mnie czeka. Czy nasłuchuje kroków na schodach i zastanawia się czy jestem to ja. Stając już przed drzwiami mieszkania, pokręciłem głową, aby odgonić od siebie wszystkie te myśli i bez chwili zawahania nacisnąłem na klamkę. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że są zamknięte. Zdecydowanie się tego nie spodziewałem. Wyszedł? Zamknął się dla bezpieczeństwa? Coś się stało? A może chce mi dać w ten sposób do zrozumienia, że chwilowo albo nawet na dłużej nie jestem tu mile widziany.

Zacząłem klepać się po kieszeniach, w poszukiwaniu klucza od domu, a kiedy zguba się już odnalazła, otworzyłem sobie drzwi i wszedłem do mieszkania, zaraz znów zamykając je za sobą na klucz. Wszędzie było cicho. Nie powiem, że zadziwiająco, gdyż przez ten czas, który tu spędziłem, zdążyłem się już przyzwyczaić do tej ciszy.

Zdjąłem powoli buty i schowałem je do pułki, kierując swoje kroki w stronę salonu. Tak jak się spodziewałem, był pusty. Podobnie jak kuchnia. Westchnąłem zrezygnowany i otworzyłem lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Przez Krisa nie załatwiłem tego, co miałem załatwić. Na tę myśl, poczułem się wręcz zirytowany. Czy on zawsze musi wchodzić mi w drogę? Krzyżuje wszystkie moje plany, pcha się z brudnymi buciorami do mojego życia, a potem zostawia z jedną głupią wiadomością i myśli, że po prawie roku, wolno mu z powrotem brudzić w moim życiu. Niedoczekanie.

Ostatecznie nic sobie nie wziąłem, a jedynie nalałem soku do szklanki i powoli upijając małe łyczki, ruszyłem w stronę sypialni. Po drodze zajrzałem do tego prywatnego azylu blondyna, jednak również go tam nie było. Może śpi? Albo to, albo jednak wyszedł. No ewentualnie utopił się w wannie, ale tego bym nie chciał. W dodatku mógłbym zostać posądzony o utopienie go! Jeszcze czego. Żebym ja się musiał dla niego narażać, za to wszystko co mi zrobił?

To zabawne, kiedy sam siebie podjudzam i teraz już nieźle zirytowany wkroczyłem do pokoju, gotów wygarnąć mu, że ma nie robić ze mnie mordercy, ale pokój był zupełnie pusty. No dobrze. Nie tak zupełnie. Meble i porozwalane ubrania wciąż były na swoim miejscu. Drzwi od łazienki otwarte, a pościel leżała tak, jak zaścielałem ją rano. Nie poprawiał jej, bo łatwo bym to zauważył. Układa poduszki w inny sposób i podwija kołdrę na końcu, czego ja oczywiście nie robię. Aż uśmiechnąłem się lekko pod nosem na tę myśl. Czułem się przez to, jakbyśmy naprawdę byli parą, a kiedy dochodzi ta mini kłótnia z dziś, dochodzę do wniosku, że zasługujemy na miano małżeństwa.

Zaśmiałem się cicho na tę myśl i usiadłem na łóżku, w ten sposób odrobinę ściągając i marszcząc poszewkę kołdry. Rozejrzałem się dookoła, wzdychając, kiedy zacząłem się zastanawiać, gdzie też go znowu wywiało i padłem plecami na łóżko, rozkładając szeroko ramiona. Mamy dość ciekawy sufit, jeśli mam być szczery. O. I ta rozklapiona mucha wciąż na nim jest! Aż się nie powstrzymałem od szerszego uśmiechu. Takie leżenie, jednak szybko mi się znudziło, gdyż najzwyczajniej w świecie nie lubiłem tej pozycji do spania. Odwróciłem się, więc na bok i ułożyłem w pozycji embrionalnej, mocno przyciągając nogi do klatki piersiowej, dzięki czemu było mi znacznie cieplej. W dodatku czułem to miłe ciepło, dzięki któremu mogłem mieć wrażenie, że jestem obejmowany, a jak wiadomo to uczucie jest zwykle dość miłe.

Schowałem twarz w kołdrze, aby móc wdychać zapach mojego współlokatora, dzięki czemu przymknąłem oczy, a wszystkie moje mięśnie, jakby na zawołanie się rozluźniły. Ten zapach sprawiał, że czułem się bezpieczny i przede wszystkim potrzebny. Nie chciałem myśleć o tym wszystkim, kiedy Ru nie było w pobliżu, bo zawsze wtedy potrzebowałem się do kogoś przytulić, ale niestety tym razem wyszło mi to samo z siebie. Sam nie wiem, kiedy złapałem w palce kołdrę, a następnie przytuliłem ją do siebie, na nowo chowając w niej twarz. Przez cały czas starałem się wyłączyć swój umysł i o niczym nie myśleć. Po co rozpamiętywać to co już było albo myśleć o tym co będzie i martwić się na zapas? No właśnie. Lepiej żyć teraźniejszością. Choć w moim przypadku to również nie jest najlepsze wyjście.

Od razu poczułem, że moja irytacja powraca. Dlaczego nie mogę mieć spokojnego życia, jak każdy normalny nastolatek? Czemu zawsze coś muszę spieprzyć albo to coś pieprzy się samo? Wszystko zaczęło się od tego, że Dominicowi zachciało się zwracać na siebie uwagę.

Zacisnąłem na moment zęby, aby zaraz potem gwałtownie usiąść i w podobny sposób zerwać się na równe nogi. Dlaczego Kris i jego zdenerwowany głos nie chciał opuścić mojej głowy? Samemu nie będąc pewnym czy na pewno tego chcę i czy jest to dobre wyjście z sytuacji, skierowałem swoje kroki do tego, potocznie zwanego gabinetem, miejsca gdzie Ru spędzał ostatnio coraz więcej czasu. A ja razem z nim, bo powtarza, że dzięki mnie od razu poprawia mu się humor i jakby myśli stają się bardziej przejrzyste. Cóż za romantyzm.

Kiedy znalazłem się już na miejscu, zacząłem przeszukiwać szafki i biurko w poszukiwaniu tej jednej torebeczki z białym proszkiem. Wiem, że zawsze ma choć jedną, ukrytą gdzieś w domu, żebym nie mógł się za bardzo rządzić. Przez to, aż nie udało mi się powstrzymać wywrócenia oczami. "Za to jak mnie traktuje, utnę mu te jego jasne kłaki." Na tę myśl, uśmiechnąłem się z triumfem, jednak nie trwał on długo, gdyż już chwilę później usłyszałem za swoimi plecami dość znaczące chrząknięcie.

- Czego szukasz? Może ci pomogę?

Narkoman I-IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz