Część III. Rozdział 59

570 73 7
                                    

<Dominic>

Nie miałem pojęcia jak doprowadziłem siebie i salon do stanu w jakim się teraz znajdowaliśmy - tak, zarówno ja, jak i salon. Nie mogłem znieść dłużej przytłaczającego przeświadczenia, że ktoś obserwuje mnie z rogu pokoju. Powtarzałem sobie, że ruszanie się w takim momencie jest zawsze najgorszym posunięciem, jednak druga część mnie uparcie powtarzała, że jeśli w końcu się ruszę i przy okazji może zacznę oddychać, dom nie będzie wydawał mi się tak przytłaczająco cichy i pusty. Jednak, kiedy tylko stanąłem na prostych nogach, poczułem nieprzyjemne zimno oblewające moją twarz i plecy, które sparaliżowało mnie do tego stopni, że nie byłem w stanie nawet oddychać. Zawsze wiedziałem, że mam wybujałą wyobraźnię, jednak nie wydawało mi się, aby było to aż tak uciążliwe. Dlaczego wydawało mi się, że ktoś za mną stoi? Dlaczego akurat teraz?

Mój bezruch trwał, jednak tylko chwilę, ponieważ zaraz potem zacząłem miotać się po całym salonie, przewracając meble, jakbym chciał sprawdzić czy nikt się pod nimi nie ukrywa. Opamiętałem się dopiero po kilkunastu sekundach i na nowo zacząłem wszystko gorączkowo ustawiać, powtarzając sobie uparcie, że kiedy za parę chwil do mieszkania wejdzie Ru, nie będzie zadowolony z bałaganu, który zrobiłem. I nawet, jeśli mój własny rozum podpowiadał mi, abym przestał się oszukiwać, ja nie chciałem tego zrobić. Wolałem myśleć o tym, że blondyn za moment przekroczy próg drzwi, a potem zajrzy do salonu i spyta dlaczego jeszcze nie śpię. Ja wtedy opowiem mu o moich dziwnych urojeniach i mocno się do niego przytulę, a w końcowym efekcie obaj wylądujemy w sypialni i po prostu zaśniemy przytuleni do siebie, tak jak każdej nocy. Mijały jednak kolejne minuty, a nic podobnego się nie stało. 

Wcale nie odczuwałem już przerażenia czy rozpaczy. Te proste i oczywiste uczucia zostały zastąpione przez wszechogarniającą mnie wściekłość. Jak mógł mi to zrobić? Tyle mi obiecywał, a teraz robi coś takiego?! Jak podłym trzeba być, aby się tak zachować?! Dupek! W nagłym odruchu złapałem pierwszą rzecz, jaka nawinęła mi się pod ręce i cisnąłem nią z całej siły o ziemię, a po salonie rozniósł się okropnie głośny trzask, jakby trzykrotnie spotęgowany tym, że poza moim oddechem nic nie zakłócało ciszy, która po kilku sekundach spowodowała u mnie odczuwalny dyskomfort. Była, jednak lepsza, niż wsłuchiwanie się we własny oddech. Denerwowałem się coraz bardziej, słysząc swój nierówny, przyspieszony oddech, który w związku z tym przyspieszał jeszcze bardziej i bardziej, aby ostatecznie przerodzić się w szloch, kiedy upadłem na kolana, zasłaniając usta dłońmi i zanosząc się po chwili okropnie brzmiącym płaczem. To był naprawdę brzydki i odrażający płacz. Miałem ochotę krzyczeć, jednak moje gardło było zaciśnięte do tego stopnia, że ledwo łapałem powietrze do płuc. Wciąż nie chciałem pogodzić się z myślą, że mnie zostawił. Jak mógł mnie zostawić? Przecież mi obiecał. Mieliśmy kupić sobie psa i być razem już zawsze. Odsunąłem dłonie od ust i w nagłym odruchu oparłem je przed sobą, wprost na odłamkach szkła. Uczucie to naprawdę nie było przyjemne i nie wywoływało żadnej ulgi czy choćby najmniejszej pozytywnej emocji. Nie działało, nawet przez sekundę. 

Na nowo wyprostowałem się, samemu nie wiedząc po jakim czasie. Patrzyłem beznamiętnie na swoje pokaleczone dłonie, na których już zdążyła pojawić się spora ilość krwi, wypływającej z pojedynczych ran. Gdzieniegdzie pozostały wbite mniejsze, bądź większe odłamki szkła, jednak nie przejmowałem się tym. Łapiąc się ostatniej deski ratunku - a raczej jedynej, jaką podsuwał mi mój mózg - złapałem w dłonie większy odłamek szkła pozostały po moim wybryku i ściskając go kurczowo w dłoniach, wróciłem na swoje poprzednie miejsce na kanapie. Nie jestem samobójcą. Nigdy nie byłem. Powtarzałem to sobie tyle razy, a teraz robiłem to, obracając w palcach odłamek szkła i samemu nie wiedząc co planuję. 

Opamiętałem się dopiero wtedy, gdy w owym odłamku pojawiło się odbicie mojego oka. Oka z bordową, praktycznie czerwoną tęczówką, jakiej nigdy u nikogo jeszcze nie widziałem. Przypatrywało mi się ze szklanej tafli i mogłem przysiądz, że tamten ja właśnie kpił sobie z mojej słabości. Ja sam wydałem się sobie nagle zabawnie żałosny. Zacisnąłem mocno szczęki, również palcami obejmując mocniej odłamek i już za moment po raz pierwszy wbiłem go w skórę. Rozcinałem ją raz po raz w naprawdę wielu miejscach, nie patrząc na ilość krwi, która się na niej znajdowała oraz stale powiększające się nacięcia. Taki stan rzeczy utrzymał się do momentu, kiedy kanapa wyglądała jakby ktoś co najmniej poszczuł ją pięcioma psami, potrzebującymi zabawki. Przez ten czas udało mi się odrobinę ochłonąć i teraz już tylko uspokajałem oddech, zaciskając palce na swoich włosach, ignorując przy tym fakt, jak okropnie bolały pokaleczone dłonie i że prawdopodobnie miałem włosy całe brudne w krwi. 

- Co teraz? - spytałem głucho w przestrzeń, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Nie chciałem się zabić, ale chciałem zapomnieć i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Równie świadom byłem tego, w jaki sposób mogłem pozbyć się wszystkich niechcianych myśli, jednak przez tych kilka minut powstrzymywała mnie myśl, że może nie byłbym w stanie myśleć na tyle racjonalnie, aby nie podać sobie zbyt dużej dawki. "I dobrze. Może w ten sposób zrobię mu na złość." pomyślałem w końcu, podnosząc się z kanapy. W tym momencie znów byłem w stanie, kiedy wszystko było mi obojętne. Chciałem po prostu już nie być sam. 

Wszedłem do gabinetu Ru, jak gdyby nigdy nic. No może trochę zbyt gwałtownie otworzyłem drzwi, gdyż zderzyły się z przeciwległą ścianą, jednak w tym momencie miało to dla mnie najmniejsze znaczenie. Przeszukiwanie szuflad stało się ostatnio moim hobby, to też dość szybko udało mi się znaleźć to czego szukałem. Mógłby chociaż udawać, że mu zależy i gdzieś to schować. Wciąż nie przestawałem przeklinać na niego w myślach, równie bardzo nienawidząc w tej chwili samego siebie. Właściwie w tamtym momencie nienawidziłem całego świata. Moich rodziców. Krisa i jego znajomych. Sąsiadki, zbyt głośno puszczającej radio - zwykle wcześnie rano i późno wieczorem. Pani z psem, która zawsze musiała wyprowadzać go pod nasze okno, akurat kiedy spałem. Finna, Kuby, bogu ducha winnej Elen i Ru. Oraz samego siebie. I trudno było mi zdecydować kogo najbardziej. 

Użyłem strzykawki tak, aby lek szybko rozniósł się po moim ciele. Nie zwracałem uwagi na dawkę, a może dawki, które sobie wstrzykiwałem - tak jak się tego spodziewałem. Nie wiedziałem, nawet czym był ten narkotyk. Po pewnym czasie barwy i kontury zaczęły się wyostrzać. Potem wszystko falowało, włącznie z moimi własnymi dłońmi. Ostatecznie kontury, do tej pory tak bardzo wyostrzone, zaczęły się rozmazywać, a w kolejnym momencie pojawiły się czarne cienie. Postacie wyciągające do mnie ręce, jakby chciały mnie złapać. Nim się zorientowałem, pochłonęły mnie całego. 

Narkoman I-IIIWhere stories live. Discover now