49

6.7K 492 43
                                    

Wróciliśmy późno, moi rodzice spali, dlatego wykorzystałam moment i zabrałam Justina do swojego pokoju, by móc go opatrzeć. Mazi i jego kolega powiedzieli, że chłopak może być tam do której chce, a oni zajmą się swoją robotą i że sobie poradzą.

- Nic mi nie jest, Cailin - mruknął, kiedy kładłam go na łóżko.

- Ja tylko... - wymamrotałam, ale Justin chwycił moją dłoń i pociągnął w dół, przez co wylądowałam na nim.

- Ty tylko poleżysz ze mną i dasz mi się pocałować z raz lub dwa - uśmiechnął się lekko i musnął dwa razy moje usta. Po chwili przerwy musnął je jeszcze kilka razy. - ewentualnie cały czas.

Zaśmiałam się cicho i zeszłam z niego, kładąc się obok. Wtuliłam się w chłopaka.

- Daj mi się opatrzyć.

- Cails - westchnął cicho. - To kilka zadrapań, zagoją się za kilka dni. Nie takie obrażenia miałem.

- No ale..

- Żadne ale, nie psuj tej chwili, kochanie.

Pokręciłam głową i zamknęłam oczy, ciesząc się jego dotykiem.

*

Obudził mnie budzik, na który patrzyłam kilka minut, bo nie miałam pojęcia kiedy go nastawiłam.

Obok mnie nie było Justina, co znaczyło, że musiał pewnie wrócić do swojej pracy. Westchnęłam cicho i nie tracąc czasu zabrałam się za przygotowywanie do szkoły. Miałam na sobie wszystko wczorajsze, dlatego moje zorganizowanie było nieco dłuższe niż zwykle.

Po równej godzinie wyszłam z domu i wsiadłam do samochodu. Nie zastałam jednak Justina, tym razem odwoził mnie Mazi.

- Gdzie Justin? - zapytałam Maziego, kiedy zapinałam swój pas.

- Musiał pojechać do twojego ojca. Przy okazji kazano mi po lekcjach również ciebie tam podwieźć.

- Serio? Po co? - zaciekawiłam się. Chłopak wzruszył ramionami.

- Sam jestem ciekawy. Nie chcieli mi powiedzieć, bo wiadomo, że od razu bym ci wypaplał, a nie chcieli byś myślała o tym przez cały dzień.

- Teraz będę myślała przez cały dzień o tym, co wykombinowali.

Mazi jechał chwilę w ciszy, aż w końcu westchnął cicho.

- Faktycznie. Zjebałem. - Zaśmiał się.

Pokręciłam rozbawiona głową. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy, a kiedy znaleźliśmy się pod szkołą, pożegnałam się z chłopakiem i poszłam do środka budynku. Zignorowałam natarczywe spojrzenia moich rówieśników. Kiedyś im przejdzie. Kiedyś dadzą sobie spokój.

Jak najszybciej poszłam do szafki, a następnie ruszyłam w poszukiwanie swoich przyjaciół. Czułam się dziwnie, będąc sama wokół natarczywych ludzi. Potrzebowałam swoich przyjaciół.

Na moje szczęście Van była niedaleko, dlatego podbiegłam do niej i przytuliłam ją od tyłu. Dziewczyna zapiszczała głośno, próbując się wyrwać.

- To ja, głupia - mruknęłam ze śmiechem i odsunęłam się, by mogła na mnie spojrzeć. - Gdzie chłopcy?

- Nie mam pojęcia. Gdzieś mi się zgubili - wzruszyła ramionami i ruszyłyśmy na naszą pierwszą lekcję.

Vanessa zaczęła coś opowiadać, ale nie słuchałam jej. Wiem, że to okropne z mojej strony. Po prostu moje myśli były zajęte czymś nieco ważniejszym.

Dlaczego mój tata zawołał do siebie Justina? Dlaczego chce żebym ja też przyszła? Co ciekawego wymyślił? W ogóle o co chodzi?

Miałam tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Od kilku tygodni zdarzało mi się to tak często, że zaczęłam się do tego przyzwyczajać.

- Cailin, słuchasz mnie? - dziewczyna spojrzała na mnie i prychnęła. - Oczywiście, że mnie nie słuchasz. Co się stało?

- Nic...

- O nie, nie. Nie przyjmuję tego słowa do siebie. Widzę przecież, że coś cię męczy.

- Van nie wiem czy mogę o tym mówić - mruknęłam cicho i westchnęłam. - Nie chcę was w to wplątywać.

- Och przestań, dziewczyno, bo zaczynasz gadać głupoty. Jesteśmy przyjaciółkami, wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim.

Westchnęłam cicho i kiwnęłam głową. Może miała rację? Rozejrzałam się i kiedy byłam pewna, że nikt nie słucha, przybliżyłam się do przyjaciółki. To nie tak, że to co chciałam powiedzieć było super tajne. To, co chciałam powiedzieć nie mogło ujawnić się i rozprzestrzenić dalej, bo mielibyśmy wszyscy problem.

- Mazi powiedział mi, że po szkole jedziemy do mojego taty. Nie wiedział o co chodzi, a ja cały czas zastanawiam się dlaczego muszę tam pojechać.

Van chwilę się zastanawiała, aż lekko się uśmiechnęła.

- Mam jechać z tobą?

- Zwariowałaś? Tata urwałby mi głowę, gdyby cię przywiozła ze sobą.

- Szkoda, myślałam, że kogoś ciekawego bym tam poznała - skrzywiła się, a następnie zaśmiała.

- Och, zajmij się kimś kto nie sprzedaje nielegalnej broni, uwierz mi, tak będzie najlepiej.

- Wiem, słońce - zachichotała.

*

Pożegnałam się z przyjaciółmi i wyszłam ze szkoły, podbiegając do samochodu, w którym znajdował się już Mazi. Szczerze, nie mogłam się doczekać, aż moje lekcje się skończą, bo z każdą kolejną godziną byłam jeszcze bardziej zaciekawiona.

- Pamiętam jak za moich czasów też byłem taki szczęśliwy, kiedy opuszczałem ten przeklęty budynek - zaśmiał się Mazi, na co uniosłam brwi do góry.

- Powiedziałeś to w taki sposób jakbyś w szkole był kilkadziesiąt lat temu.

- Zobaczysz za kilka lat. Też będziesz uważała, że to było kilkadziesiąt lat temu - prychnął. Zaśmiałam się cicho.

W wyznaczone miejsce dojechaliśmy dosyć szybko. Wyszłam pośpiesznie z samochofu i ruszyłam do środka budynku. Wewnątrz było tłoczno, choć mogło mi się tylko wydawać, że było dużo ludzi. Każdy po prostu biegał jak poparzony z jednego miejsca na miejsce. Wszyscy ewidentnie były zapracowani i to coś musiało znaczyć.

- Cześć, Cailin - pomachał do mnie jakiś blindyn, który podbiegł do mnie. - Czołem, Maz - przywitał się z chłopakiem, który stanął obok mnie. - Harry już na was czeka. Jest w gabinecie.

- A gdzie Justin - zapytałam, a chłopak wyszczerzył się szeroko. Pożałowałam, że o to spytałam.

- Z twoim ojcem. Popraw mu humor, błagam cię - zaśmiał się i poszedł kończyć swoją pracę. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Maziego, który jedynie wzruszył ramionami. Ruszyliśmy do gabinetu ojca, w którym znajdował się on sam i Justin. Otworzyłam z impetem drzwi od gabinetu i wparowałam do środka. Widząc Justina natychmiast się uśmiechnęłam jak głupia, a w myślach jedynie zastanawiałam się co się ze mną stało. Ja dla niego praktycznie straciłam głowę. Szatyn również uśmiechnął się do mnie i podniósł się z fotela, podchodząc do mnie, po to, by mnie pocałować. Przywitał się również ze swoim przyjacielem.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek się do was przyzwyczaję - mruknął mój ojciec, kręcąc głową. Zaśmiałam się cicho i podeszłam do taty.

- Powiedzcie mi o co chodzi, bo zaraz umrę z ciekawości - jęknęłam i opadłam na fotel, rzucając torbę na podłogę.

- Zdecydowałem się zakończyć tę całą sprawę - odparł ojciec, na co uniosłam brwi do góry. Nie do końca rozumiałam. - Nie wierzę, że mówię to własnej córce, ale będziesz jedną z osób, które pomogą mi w zabiciu Jeffreya.

°°°°

powiem wam tylko tyle... zblizamy sie do konca, im sorry.

HERO • jb // zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz