Rozdział 14.

4K 241 34
                                    

Czułam, jak na widok niewielkiego skrawka papieru, moje serce zaczęło przyspieszać. W myślach powtarzałam sobie jedynie, aby nie panikować, jednak łatwiej było powiedzieć niż zrobić, szczególnie w moim przypadku. Mimo wszystko, nie chciałam uciekać się do leków i znów wyjść na wariatkę niespełna rozumu. Jeden raz zdecydowanie mi wystarczył. Podniosłam, zamglony od formujących się łez, wzrok, natychmiast napotykając baczne spojrzenie Louisa. Posłałam mu sztuczny, przelotny uśmiech, którym starałam się przekonać samą siebie, że nic się nie działo. Te kwiaty równie dobrze mogły być niefortunną pomyłką. W końcu, w całej kamienicy nie było prądu, istniała szansa, że ktoś pomylił mieszkania.

Problem jednak leżał w tym, jakie wspomnienia przyniosło to ze sobą. Musiałam pamiętać, by oddychać regularnie, pomimo że nie było to proste zadanie. Obrazy kolejno przetaczały się przez moją głowę, a przeważała w nich cholerna biel. Białe ściany, białe drzwi, biały sufit, białe okna, nawet krajobraz za nimi spowity w bieli. Wszystko było białe. Nieprzeniknione, niczym pustka, moja mała, prywatna otchłań, która zawitała w moim życiu już jakiś czas temu. Przypominał o niej każdy szczegół dnia codziennego. Posiłki, leki, znajomi oraz osoby dopiero co poznane. Lekarze, pacjenci rezydujący wraz ze mną w tamtym, jakże nietypowym, miejscu. Nic nie mogło odwrócić uwagi od tego, co się stało. Nic nie było w stanie odpędzić widoku ciała leżącego w trumnie. Nawet wiele warstw podkładu na jej, również białej jak kreda, skórze nie dawały zupełnie nic, a wręcz uwidaczniały siniaki, które nie zdążyły i już nigdy nie zdążą zniknąć. Moja Natalie leżała przede mną pozbawiona życia, a ja nie mogłam jej pomóc. Nikt nie mógł.

Jednak najgorsze w tym wszystkim było widmo mężczyzny, w moim przekonaniu, czającego się za każdym rogiem. Jego obecność, mimo że nawet nie wiedziałam, kim ów człowiek był, raz za razem dawała się we znaki w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Każde moje wyjście kończyło się tak samo - rychłym powrotem do domu. Nie dawałam sobie rady z myślą, że gdzieś tam czaił się ktoś, kto ją zabił. Ktoś, kto jej martwe ciało wyrzucił na pobocze, nie zawracając sobie nawet głowy, by ukryć je w jakikolwiek sposób.

Tabletki działały gorzej niż wcześniej, nie pomagały w żaden sposób.

- Wiesz, w sumie, jedź, ja się przejdę - uniosłam kąciki ust, z obrzydzeniem podnosząc z wycieraczki okazały bukiet. Skrzywiłam się lekko, obracając kwiaty główkami do dołu. Odłożyłam je na chwilę na szafkę, po czym sama ubrałam buty i kurtkę. - Potrzebuję świeżego powietrza.

Chwyciłam klucze, zgarnęłam te przeklęte badyle, po czym zgasiłam światło i na klatce schodowej zaczekałam na Louisa. Z wyraźnym wahaniem opuścił moje mieszkanie, jednak zamiast minąć mnie i iść w swoją stronę, on zaczekał, aż zamknęłam drzwi i razem skierowaliśmy się w dół schodów. Żadne z nas nie odzywało się ani słowem, mimo że osobiście miałam ochotę spytać, co właściwie tu robił, skoro czekała na niego jakaś ważna sprawa.

- Dlaczego... - zaczęliśmy w tym samym momencie. Zerknęliśmy na siebie nawzajem, po chwili zastanowienia posyłając sobie nikłe uśmiechy.

- Dlaczego ze mną idziesz? - zapytałam, znów wlepiając spojrzenie w swoje buty. Mój głos łamał się bez wyraźnej przyczyny, choć być może miało to coś wspólnego z trzymanymi przeze mnie chaszczami. Całkiem ładnymi co prawda, ale wciąż paskudnymi na swój unikalny sposób.

- Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci samotnie spacerować po Londynie o tej porze - zaśmiał się pod nosem, zupełnie, jakby był to zupełny banał. W sumie, jakby na to nie spojrzeć, miał rację. Było to dość oczywiste, biorąc pod uwagę, że on był po prostu... sobą. - A dlaczego ciebie sparaliżowało na widok kwiatków? Zawsze myślałem, że dziewczyny lubią takie rzeczy.

Fire in My Heart | L.T. (GITD sequel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz