Rozdział 29.

3.2K 219 25
                                    

- Musisz jeść – powiedziała kobieta, siląc się na miły ton, choć patrząc po niej, nie miała na to najmniejszej ochoty. – Jeśli nie będziesz jadła, lekarze będą musieli przepisać ci kolejne tabletki.

- Nie jestem głodna. Nie jestem też dzieckiem, żebyś mówiła do mnie w ten sposób – odparłam, patrząc na nią z dezaprobatą. Traktowała mnie tak samo, jak wszystkich innych, mimo że nie zachowywałam się jak oni. Widziałam różnicę. Może i leki otumaniały, może nieraz traciłam wątek, ale wciąż byłam sobą. Oni... Oni zapomnieli, kim właściwie byli.

- Nie pytam, czy jesteś głodna, mówię, że masz zjeść obiad – odbiła piłeczkę, dając mi tym samym masę satysfakcji. Zmusiłam ją do dialogu, podtrzymywała rozmowę. Fakt faktem, robiła to z czystej irytacji, ale to mi wystarczało. Chociaż raz miałam wrażenie, że faktycznie ktoś mnie słuchał. Nie licząc doktor Flynn, ona słuchała zawsze.

- To, że dajecie mi tabletki, których wcale nie potrzebuję, nie oznacza, że od razu muszę grać jak wasza marionetka. Jeśli nie chcę tego zjeść, nie możesz mnie zmusić; szczególnie, że w sali jest dziesięć innych osób, które cały czas na nas patrzą – uśmiechnęłam się, widząc złość na jej twarzy. Blondynka wyprostowała się, przesunęła dłonią po białym kitlu, po czym chwyciła mnie za ramię. Przewróciłam oczami, gdy podniosła mnie z miejsca i pociągnęła na bok. Ze stołówki przeszłyśmy do niewielkiego, zaniedbanego salonu, gdzie kobieta usadziła mnie na obskurnej, szarej kanapie.

- Słuchaj, słońce – zaczęła, kucając przede mną. – Jesteś tutaj, bo masz problem...

- Mam depresję, nazywaj rzeczy po imieniu, to nie boli – burknęłam, zaplatając ręce na piersi i patrząc na opiekunkę z góry. Ta jedynie zamknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła, wymusiła na sobie niezbyt przyjemny dla oka uśmiech. Znałam tą szopkę na pamięć. Ona udawała miłą, ja udawałam, że wierzę w każde jej słowo. Och, gdyby to faktycznie było takie proste.

- Rozmawiałam z doktor Flynn. Powiedziała, że niedługo wrócisz do domu. Do tego czasu musisz się po prostu dobrze sprawować, nic więcej nie wymagamy. – Myślałam, że mnie zemdli od jej przesłodzonego głosu. Cholera, naprawdę uważała mnie za idiotkę.

- Ja nie wymagam nic poza normalnym traktowaniem! Byłoby znacznie łatwiej, gdybyś zaczęła ze mną rozmawiać jak człowiek z człowiekiem i przestała odzywać się do mnie jak do dziecka – wysyczałam przez zęby, wpatrując się w nią uważnie i oczekując na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Kąciki jej ust opadły lekko, a swoje spojrzenie na chwilę wbiła w ziemię. Zaraz po tym, podniosła się powoli i ku mojemu zaskoczeniu, usiadła tuż obok mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu i pogładziła je delikatnie, wywołując tym samym moje niemałe zdziwienie.

- Chcesz, żebym nie traktowała cię jak dziecka, więc proszę – znów się odezwała, jednak tym razem w jej głosie nie było za grosz pozytywnych emocji. – Jesteś chora. Nie trafiłaś tutaj bez powodu. Nie radzisz sobie ze społeczeństwem, przyjmij to wreszcie do wiadomości. Kiedy już stąd wyjdziesz, nie poradzisz sobie bez tabletek, więc lepiej się wreszcie do nich przyzwyczaj.

- To ma być twoja szczerość? – prychnęłam, zerkając wymownie na jej dłoń, wciąż spoczywającą na moim ramieniu. – Ciągle sprzedajesz mi swoją zawodową gadkę, nie wprowadzasz do mojego życia nic nowego, tylko to, co już słyszałam. Wszyscy mi to powtarzają, miałam nadzieję, że zaskoczysz mnie czymś nowym – dodałam, wydymając usta i marszcząc brwi. I właśnie wtedy jej twarz rozświetlił uśmiech. Nie ten, który widziałam za każdym razem. Nie ten sztuczny, przeznaczony dla pacjentów. Ten był inny. Szczery. I właśnie ten jeden uśmiech sprawił, że po raz pierwszy od dawna poczułam się naprawdę dobrze.

Fire in My Heart | L.T. (GITD sequel)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant