- Paul, błagam cię. Jak ty to sobie wyobrażasz?- zapytał po dłuższej chwili napiętej ciszy.
- Normalnie. Będzie jak zawsze.
- Nie. Nie będzie jak zawsze.
- Ja to wiem. Ale inaczej się nie da. Wiecie, że mam związane ręce.
- To je odwiąż i zrób coś!
- Nie mogę.
- A tam. Z tobą nie ma żadnej rozmowy. Eva, chodź, nic tu po nas - Louis podniósł się i miał zamiar iść, ale Paul powiedział:
- Macie zrobić tak, żeby po urodzinach panny Edwards między wami zaczęło się psuć. Kilka dni później koniec tej całej szopki i idziesz do kolejnej.
- Chodź - powiedzial tylko i prowadząc mnie za sobą, wyszliśmy z domu.
** Oczami Louisa **
Padłem bezsilnie na kanapę w domu. Eva obok mnie. Przez całą drogę powotną nic nie mówiliśmy. Robiło to za nas radio.
Jak to w ogóle będzie teraz wyglądać? Będziemy wychodzić sobie na spacery i po chwili o byle co kłócić bo on tak chce?
Boże, za jakie grzechy pokarałeś nas Paulem?!
Mój największy skarb położyła głowę na moim ramieniu.- Zjesz coś? - zapytała po chwili ciszy.
- Nie jestem jakoś głodny - położyłem dłoń na jej kolanie.
- Ja też.
- Jakoś wszystkiego mi się odechciało.
- Mnie też - westchnęła. - Czyli jeszcze tydzień i mogę sobie do Polski wracać...
- Nigdzie nie wracasz.
- Co? - spojrzała na mnie ze zdziwioną miną.
- Zostaniesz tu ze mną i będziemy się potajmnie spotykać - powiedziałem, patrząc jej w oczy.
Zaśmiała się a ja z nią. No ale, przyznajcie, plan jest świetny.- Jasne.
*** Sobota, urodziny Perrie ***
Eva dziś do rana lata po domu jak szalona, nie wie co ze sobą ma zrobić, a ja siedzę sobie w kuchni i piję spokojnie kawę.
- Dobra, Lou, możemy jechać - odstawiłem kubek i popatrzyłem na mojego kwiatuszka. Jak zwykle wyglądała idealnie, nawet w jeansach i zwykłej koszulce.
- Chodź tu napierw do mnie.
Podeszła a ja pociągnąłem ja na swoje kolana. Objęła mnie za szyję. - Będziemy się dobrze bawić?
- Tak. Jak najlepiej - poparła mnie u cmoknęła w nos. Uniosłem trochę głowę i zetknęliśmy się ustami w lekkim pocałunku.
- Teraz dopiero możemy iść.
Zeszła z moich kolan i łapiąc mnie za rękę weszliśmy na korytarz i założyliśmy płaszcze.
- Nie rozumiem tej waszej polityki - powiedziałem, gdy odpalałem auto.
- To znaczy? - zapytała i poprawiła włosy.
- Po co jedziemy do domu Harry'ego skoro równie dobrze mogłabyś się przygotować u nas?
- Mówiłam ci. Będzie Sophia, Marlena, Madaleine, no i Perrie, którą trzeba jakoś zatrzymać przed tym, żeby nie pojechała do domu jej i Zayna. No i musimy jakoś wyglądać na jej urodzinach, prawda? - spojrzała na mnie.
- Ty zawsze wyglądasz świetnie. Nawet tak jak teraz. A najlepiej bez nich.
- Ej! - dostałem po ramieniu, choć chciałem się jakoś bronić. No co? Przecież prawdę powiedziałem.
![](https://img.wattpad.com/cover/51677389-288-k430705.jpg)