13. you mean much more to me.

488 92 17
                                    

Od wizyty w szpitalu u Karen Clifford minęło kilka dni, ale ja nadal nie mogłem o tym zapomnieć.

Wiedziałem że mój stan to zaledwie cząstka tego, co przeżywa teraz Michael i nawet wtedy gdy jego mama już obudziła się ze śpiączki, nic się nie zmieniło, przeciwnie; wydawało się być jeszcze gorzej, niż wtedy, jak leżała płasko na szpitalnym łóżku, podtrzymywana przy życiu za pomocą kilku kabli i rurek.

Michael wyraźnie gasł w oczach i nie mogłem nic na to poradzić, nawet jeśli tak bardzo chciałem mu pomóc, to naprawdę nie mogłem.

Sytuacja w moim domu również nie przedstawiała się najlepiej, wszystko przypominało tykającą bombę, która może w każdej chwili wybuchnąć. Moja mama, nagle ożywiona, gotowa do zniszczenia ojca za pomocą malutkiego palca, nagle podupadła na zdrowiu psychicznym i tylko leżała w salonie, oglądając głupie telenowele pełne szczęśliwych rodzin.
Wydaje mi się że nie miała czego ze sobą zrobić. Kiedy mieszkał z nami ojciec, jej dzień był ustalony od A do Z. Musiała nadzorować Sonję, by ta przygotowała dom, tak jakbyśmy startowali w jakimś konkursie na ład i porządek z wysoką nagrodą, a potem zabijała czas do momentu w którym przekraczał próg. Straciła swoją własną stabilizację i chyba właśnie to do niej dotarło.

Jej też nie mogłem pomóc.

I to właśnie przytłaczało mnie najbardziej. Bezradność.

-Musisz coś jeść, mamo. - usłyszałem, kiedy tylko znalazłem się pod właściwą salą - za chwilę powinien być tu Luke, chyba nie chcesz by widział cię jak kaprysisz jak dziecko, prawda?

Uśmiecham się pod nosem. Kiedy Karen dojdzie do siebie, na pewno będzie unikała mnie jak to tylko możliwe. Niestety teraz zdolna jest tylko do kaprysów, ewentualnie agresywnych zachowań, a to martwi Michaela jeszcze bardziej.

-Bardzo ładnie! - wykrzyknął, dzięki czemu zrozumiałem że mama Mikeya łaskawie otworzyła usta by ten mógł szybko, nim ta się rozmyśli, wepchnąć do nich łyżkę z mdłym jogurtem - wiedziałem że to podziała.

Nie rozumiałem jak Michael może się nie zniechęcać. Jego matka nie raczyła powiedzieć do niego choć słowa, jedyne do czego  była zdolna w ostatnim czasie to wpatrywanie się tępym wzrokiem w twarze ludzi kręcących się po sali. Wydawała się być kompletnie oddzielona od rzeczywistości, a w niej nie było widać choćby iskry chęci powrotu do normalności.

Oddycham jeszcze głęboko kilka razy i delikatnie pukam w półprzezroczystą szybkę drzwi, następnie wchodzę do środka, od razu posyłając Michaelowi pokrzepiający uśmiech.

-Wszystko w porządku? - pytam, zerkając z ukosa na Karen, która przeniosła spojrzenie na moją twarz i delikatnie zmarszczyła brwi, jakby moje towarzystwo nie było tym czego aktualnie by sobie życzyła.
Myślę że zarówno ja, jak i Michael zaczęlibyśmy skakać z radości gdyby wyraziła swoją dezaprobatę na głos.
-Ja... chyba tak. Nie wiem. Wydaje mi się że dają jej za mocne leki. - odpowiada po dłuższej chwili, robiąc podobną minę co Karen i przechyla lekko głowę, jakby dzięki temu mógł się jej lepiej przyjrzeć - to nie jest normalne, zupełnie nic nie mówić. Lekarze twierdzą że to tylko jej zachcianka, ale nie jest to groźne. - uprzedza moje pytanie, które prawie spełzło na usta i wstydliwie spuszcza wzrok - możemy już iść. Na razie, mamo. 

Wychodzimy na korytarz w zupełnym milczeniu. Najchętniej powiedziałbym mu że to nieczysta zagrywka ze strony jego matki, która szybko odnalazłaby język, gdyby tylko Michael obiecał jej że wróci do rodzinnego domu na skrzydłach wiatru, cały w skowronkach, ale nie chciałem jeszcze bardziej psuć mu humoru.

-Co z twoim ojcem?

-Żyje. - rzuca, parskając delikatnym śmiechem - ja... wszystko okej, spokojnie, ma się dobrze, dzwonimy do siebie. A u twojej mamy?

other vision. [muke]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz