Rozdział XVII

35 4 0
                                    

     Obudziłam się leżąc na kocu.
Biodro i żebro nieprzyjemnie pulsowały. Podniosłam się z pozycji embrionalnej aby usiąść i oprzeć się plecami o bok tej metalowej puszki. 
Było strasznie duszno.  Przez okno widziałam, że robi się już ciemno. Słońce rysowało czerwono granatowe rysy na niebie. 
     Jechaliśmy po nierównym terenie, co chwila podskakując w samochodzie.  Przed nami zaczęły pojawiać się drzewa  niczym ściana lasu.
W końcu wjechaliśmy w kompletny mrok a jedynym oświetleniem była struga świateł samochodowych. Czułam, że za kilka minut czeka mnie przystanek.  Czy się bałam?  Oczywiście, że tak. Nie mogłam przestać się trząść.
Co trochę wzbierało mnie do wymiotów, ale zmuszałam się do przełknięcia gorzko-kwaśnej cieczy.
- E królewno, wstawaj.  Zaraz wysiadamy!
-Już nie śpię-wysapałam.  

     Powstrzynywanie się od wymiotów było ciężkie, bo autem zaczęło co raz bardziej bujać.  Wyboje miały już nie mieć końca, gdy wjechaliśmy na równy teren. Było to niczym zbawienie dla duszy.  Podniosłam się do klęczek i położyłam swoje czoło na związanych dłoniach.  W tej pozycji było mi najwygodniej.  Ból żołądka ustępował. Przekręciłam głowę w stronę okna i zauważyłam, że wyjechaliśmy z lasu. Teraz było widać  tylko granat, gdzie nie gdzie przepleciony z czerwienią.
Na niebie pojawił się już księżyc oświetlając wszystko wokół. 
Auto zatrzymało się poczym w aucie zapanował rumor.
- Gdzie ten pieprzony pilot.
- Ty idioto! To była najłatwiejsza rzecz jaką miałeś zrobić, pilnować pilota.
- Tutaj jest.  Obydwoje nie umiecie nic zrobić.  Wszystko musze zrobić sam.
   Łysy miał dość chropowaty głos.  Tak jakby całe życie spędził krzycząc na innych.  Poździerany, to jest lepsze określenie.
Wcisnął przycisk któremu towarzyszyło ciche -pik i brama otworzyła się ze szczękiem. Słyszałam jak jej zwoje pracują przesuwając ją w bok poczym nastąpiło drugie szczęknięcie-zatrzymała się na końcu.
Furgonetka ruszyła do przodu.  Przejechała kilka metrów i zatrzymała się już na dobre.  Z auta zaczęli wysypywać się faceci.  Szramiasty otworzył drzwi.
- O kurwa, chyba trochę przesadziłeś. Zobacz jak wygląda.
- Skończ pieprzyć i wyjmij ją z tąd.  Trzeba ją rozwiązać.

   Szramiasty sięgnął po mnie z niebywałą delikatnością i posadził mnie na brzegu w pozycji siedzącej.
Łysy wyjął zza paska nóż myśliwski i przeciął nim taśmę na nogach i dłoniach.
- Trzeba jej powietrza i tyle.
Schował nóż na poprzednie miejsce i wyjął z kieszeni pilot od bramy wciskając przycisk.
Nie miałam już siły uciekać, ale widok zamykającej  mi drogę ucieczki bramy spowodował, że znowu ścisnęło mnie w żołądku.
   
     Rozjerzałam się wokół. Byliśmy na jakiś rozległym terenie. Mocno zadbanym.  Patrzyłam na ogród z precyzyjnie obcietymi krzakami i drzewami.  Wyglądały niczym wyjęte z bajki dla dzieci.  Majestatyczne konie wycięte z krzaku i wiele pomniejszych krzaczków czerwonych róż.
   Niedaleko znajdowała się altanka po której pnęła się wzwyż biała i czerwona róża,  tworząc prześliczną przeplatankę.
Odwróciłam głowę w prawo i moim oczom ukazał się wielki dom, wspaniały lecz stary jak na te czasy. Można było powiedzieć, że jest to odrestaurowany stary budynek mieszkalny, należący do arystokracji.
Właściciel tego wszystkiego musiał być naprawdę zamożny.
Wielkie kolumny oświetlone zewsząd  złotym światłem. Nowoczesne okna i wielkie drzwi, które jak na zawołanie otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna.  Ubrany jak typowy lokaj w czarny garnitur, muszkę i z chusteczką w  butonierce.
- Pan Santiago prosi do swojego gabinetu.

   Santiago, coś mi mówiło to nazwisko. Musiałam już je gdzieś usłyszeć.
Szramiasty złapał mnie za ramię i prowadził w stronę budynku a Łysy szedł za nami uprzednio zamykając drzwi samochodu.
-Najlepiej nic nie mów i przytakuj -szepnął tak aby tamten nie słyszał-tak będzie lepiej.
- Co tam pieprzysz?
- Nic, mówiłem tej laluni żeby się nie szarpała.
- Ja pierdole, ta znowu swoje. Ehh, baby.

Emily ScottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz