Rozdział I

169 10 3
                                    


    Po raz kolejny budzę się z krzykiem. Ostatnie "a" wybrzmiewa kiedy siadam na łóżku. Znowu to samo. Ciemność. Ona jest wszędzie. Nawet w moim pokoju. Czuję, że moje serce przyspiesza. Ciemność mnie osacza. Jest w niej coś strasznego. Innym śnią się zombie, duchy, wampiry, mordercy. To są ich koszmary. Moim koszmarem jest ciemność. Czerń otula mnie jak koc. Lecz nie jest mi ciepło. Trzęsę się z zimna. Próbuje to zwalczyć. Zwalczyć ten irracjonalny strach. Jednak wiem, że nie podołam. Co noc jest tak samo. Próbuje... Chcę uspokoić oddech lecz nie potrafię. W mojej głowie jest pustka. Pusta tak bardzo przypominająca ciemność. Boję się jej. Tak koszmarnie, że aż się trzęsę. Jestem tchórzem, jednak próbuje walczyć. Siedzę w mrocznym pokoju, bez światła potrzebnego mi żeby oddychać. Wiem, że dłużej nie wytrzymam. Nie tylko psychicznie lecz i fizycznie.


    Czuję, jak płuca pragną tlenu, jak serce omal nie wyskoczy mi z piersi. I upominam się w myślach, że muszę oddychać. Jednak w ciemności nie potrafię. Nie mogę się poruszyć, nawet gdy słysze pukanie do drzwi. To ktoś z rodziców. Jeszcze większy ogarnia mnie lęk. Jest mi słabo, jednak ja dalej nie potrafię złapać wdechu. Oddycham, to prawda. Lecz szybko tak , że nie powietrze nawet nie zdąży dotrzeć do płuc, a już zostaje wydychane. Jestem tchórzem, ciamajdą... Drzwi otwierają się i zapala się światło. Jak za pomocą czarodziejskiej różdżki łapie oddech. Uspokajam się. Wdech...Wydech... Uczę się na nowo oddychać. Jestem świadoma tego, że było blisko.

   Patrzę na postać, która mnie uratowała. Jacob... Mój brat. Co za ulga... Cieszę się, że to nie rodzice. Oni nie wiedzą. Nie mają pojęcia o moim paranoicznym strachu, ale Jacob wie. Mój starszy braciszek ma pokój obok. Odkąd zaczęły się moje koszmary co noc słyszy mój krzyk. Teraz na jego twarzy maluje się ulga. Spoglądam na niego. Jesteśmy tak inni... A jednak jest najbliższą mi osobą. Zbyt długie włosy koloru piasku ma rozczochrane, a niektóre kosmyki opadają na jego czoło, które przecina teraz drobna kreska. Jego niebieskie oczy przypominające kolorem letnie niebo wpatrzone są we mnie. Są oknem jego duszy. Czystej, nieskażonej... Co za bzdury! Mój brat i przymiotnik nieskażony? Idiotyzm. Jest duszą towarzystwa, imprezowiczem i podrywaczem. Nie jest czysty i nieskażony. Jednak gdy teraz na niego patrze, na jego zmartwioną minę i oczy przepełnione troską jest dla mnie idealnym bratem.


    W końcu się rusza. Idzie powoli do mnie, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku. Wiem jak wyglądam. Na pewno jestem blada. Moje oczy jak zwykle są podkrążone i widać pod nimi ciemne cienie wywołane zmęczeniem. Czuję, że całe plecy mam mokre od potu, jakbym biegła.

- Dzisiaj było gorzej, prawda? - spytał siadając na skraju łóżka. Wysuwam się spod pościeli i siadam obok niego. Nasze stopy nie zwisają tak jak kiedyś, kiedy byliśmy dziećmi, a moje łóżko było bezpieczną twierdzą. Teraz jest raczej polem bitwy. Nie miałam siły mu odpowiedzieć, więc skinęłam głową.

- To już trzy miesiące... Rachel tak nie może być! Musisz powiedzieć rodzicom -odparł poważnym głosem. Wiedziałam, że nie żartuje. Nie teraz. Nie tym razem. Słowa, które ugrzęzły mi w gardle nagle znajdują ujście.

-Co mam im powiedzieć? Mamo, tato. Boję się ciemności. Jacob mam szesnaście lat! Jak myślisz jak zareagują? Wyśmieją mnie. Nie, nie mogę im powiedzieć.

- Rodzice? Wyśmieją cię? Proszę, Rachel! Czy kiedykolwiek to zrobili?

-Kiedyś musi być ten pierwszy raz - mruknęłam ze spuszczoną głową. Nie chciałam, żeby widział łzy w moich oczach. Ja też miałam tego dosyć. Bardziej niż on. Nie chciałam być taka...słaba.

OsaczonaWhere stories live. Discover now