05

51 6 6
                                    

Oczywiście roboty zdążyły przez noc naprawić kawałek spalonej sali i lekcje mogły się dzisiaj normalnie odbywać. Niestety. W każdym razie nie było już żadnych pożarów, ani innych takich "fajnych" niespodzianek. Dzień jak codzień. Nudny i pusty.
Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek oznaczający koniec ostatniej lekcji, uczniowie zerwali się i niczym stado dzikich zwierząt ruszyli do wyjścia. A ja podjęłam, nie mające szans na powodzenie, próby przepchania się przez ten tłum. Nie popularna i nie znana przez innych uczniów, przez większość nawet nie zauważona, szybko zostałam zepchnięta pod ścianę i skazana na czekanie aż tłum się przerzedzi.
Jak stado dzikich zwierząt... - pomyślałam kręcąc głową. Zwierzęta. Ostatnio uczyliśmy się o tym, jak to kiedyś hodowano na farmach krowy, kury i świnie. Moje pokolenie nigdy nie widziało na własne oczy takiej farmy. Teraz już chyba nikt na świecie nie hoduje zwierząt. Hodują je tylko wielkie fabryki żywności, gdzie "przydatne" gatunki trzymane są w ciasnych klatkach. Reszta "nie pożytecznych" gatunków wyginęła. To smutne.
– 0M17, zamierzasz tu zostać? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos profesora od historii. Rozejrzałam się i zauważyłam, że jestem sama na sali.
– Nie, już idę – odpowiedziałam i wybiegłam na korytarz.

Wracając do domu zastanawiałam się czy Jerry rozmawiał już ze swoim szefem i kiedy zabierze mnie do bazy CBE. W metrze nie znalazłam miejsca siedzącego, dlatego teraz stałam oparta o ścianę, wgapiając się w ekran monitora, na którym pokazywano prognozę pogody. Z tego czego nie zasłonił mi jakiś pan stojący przede mną, udało mi się wywnioskować, iż temperatura w następnych dniach znacznie się podwyższy. Pora deszczowa zmierzała ku końcowi! Nareszcie!

Gdy weszłam do domu Jerry już tam był. Chodził po kuchni, w swoim szarym wdzianku z nadrukowanym logo CBE, otwierając każdą szafkę po kolei. Kiedy mnie zobaczył zaczął coś do mnie mówić, lecz jego głos zagłuszała muzyka w moich słuchawkach. Dopiero kiedy wyjęłam je z uszu odezwałam się.
– Nie mam pojęcia co do mnie powiedziałeś, ale kawa jest w górnej szafce, po lewej od lodówki.
– Eh... – Jerry pacnął się w czoło, kiedy zdał sobię sprawę z tego, że ostatnie pół minuty w ogóle go nie słyszałam. – Nie pytałem o kawę.
– A to dziwne. – Wyszłam z przedpokoju wlokąc za sobą szkolny plecak.
– Nie gadałem jeszcze z szefem...
– Dlaczego?! – Przystanęłam w połowie drogi do schodów.
– Pomyślałem...sobie...tak sobie pomyślałem, że może tam najpierw zajrzysz... Upewnisz się, czy na pewno chcesz tam pracować i czy ci się to podoba...
– Tak. Jestem pewna – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem.
– Tak czy siak nie masz wyjścia. – Wzruszył ramionami. – Zostaw plecak i chodź. Jedziemy do CBE.
– Oooo...przecież ci mówię, że jestem pewna – jęknęłam, chodź tak na prawdę cieszyłam się, że pojadę do bazy największej na świecie stacji badawczej.

Stałam obok brata, z wytrzeszczonymi oczami i szalikiem na nosie, wpatrując się w otwierający się garaż. W pewnym momencie nie wytrzymałam i prześlizgnęłam się do środka przez na wpół otwarte wejście.
– Jej! – Nie mogłam się powstrzymać od krzyknięcia ze szczęścia, kiedy zobaczyłam auto Jerry'ego. Uwielbiałam jego auto! Jednak niezbyt często miałam okazję nim jeździć. Przykleiłam czoło do szklanej kopuły służącej jednocześnie za dach i wszystkie okna. Oczywiście, dużo ludzi na świecie posługiwało się jeszcze tymi starymi autami na kółka, napędzanymi gazem płynnym lub prądem. Jednak mój brat miał jeden z tych nowych, wynalezionych w 2299 r. latających samochodów!
– Odsuń się, bo mi na szybę nachuchasz – zażartował Jerry, a ja odsunęłam się od samochodu. – Uwaga, uwaga... – Mój brat wyciągnął kluczyki. – Za chwilę tym oto magicznym narzędziem otworzę...
– Dawaj mi to! – Wyrwałam mu kluczyki przerywając tym samym jego monolog mający na celu wkurzenie mnie. Przyłożyłam kluczyki do błękitnego prostokąta tuż przy lusterku i kiedy rozległ się charakterystyczny dźwięk, rzuciłam je bratu.
– Ej! – Jerry ledwo złapał kluczyki, ale ja już nie zwracałam na niego uwagi. Kiedy szklana kopuła dachu całkowicie się złożyła, wskoczyłam na miejsce pasażera. Usadowiłam się w wygodnym szarym fotelu i zaczęłam oglądać wszystkie przyciski po kolei. Jerry wsiadł na miejsce kierowcy i przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ożył i uniusł się w górę na wysokość jednego metra. Błękitne ledy ciągnące się wzdłuż pojazdu zaświeciły się.
– Jedziemy! – wykrzyknęłam podskakując na fotelu jak mały bahor.
– Zapnij pasy, rudzielcu – odpowiedział brat nawet na mnie nie patrząc, zajęty cofaniem. Pokazałam mu język, ale posłusznie się zapięłam.
Przeszklony dach zamknął się nad nami kiedy wyjeżdżaliśmy...a raczej wylatywaliśmy z garażu. Wylecieliśmy na ulicę i włączyliśmy się do ruchu. Auto płynnie sunęło w powietrzu, nie wydając z siebie żadnych dźwięków.
– Daleko jeszcze? – spytałam po chwili.
– Myślałem, że nie będziesz chciała wysiąść.
– Oczywiście, że nie! Ale za ile będziemy na miejscu?
– Za...pół godziny...
– Ok, to ja puszczę jakąś muzykę. – I nie czekając na jego odpowiedź wyciągnęłam z kieszeni holofon. Kiedy włączyłam urządzenie, przezroczysty ekran w szarej ramce zabłysł na zielono.
– Gdzie to się...? – W tym momencie zauważyłam zgrabny uchwyt na desce rozdzielcznej, tuż obok wbudowanego w nią radia. – Aha, ok...
Wetknęłam swój holofon w uchwyt, łącząc go tym samym z głośnikami. Resztę drogi słuchaliśmy i śpiewaliśmy jakieś rockowe piosenki. Najlepsze jest to, że Jerry potrafi śpiewać równie dobrze jak ja, czyli wcale...

Misja: ZIEMIAWhere stories live. Discover now