7. Cholera, zabiłem ją.

13.1K 760 65
                                    

Na koniec naszej randki, kiedy znaleźliśmy się już przed moim domem Justin zrobił coś co bardzo mnie zaskoczyło. Otóż przymrużył oczy a jego twarz zaczęła niebezpiecznie szybko przybliżać się do mojej. Byłam tak zszokowana, że nawet nie ogarnęłam kiedy jego usta musnęły moje. Nie odwzajemniłam tego a ten nawet nic sobie z tego nie zrobił. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i podziękował za cudowny wieczór. Cudowny to za dużo powiedziane ale nie ważne. Mój wzrok na chwilę przeniósł się w kierunku drzwi natrafiając na wściekłe spojrzenie Ethana. Zacisnął pięści oraz usta w cienką linię po czym odwrócił się i zniknął za drewnianą powłoką. Moja randka nawet nie zdała sobie z tego sprawy ponieważ cały czas stoi tyłem do frontowej strony domu.

Po chwili znowu pochylił się w moim kierunku złączając nasze usta. Zaczął ssać moją wargę a ja po prostu stałam nieruchomo z rękoma opuszczonymi wzdłuż talii cały czas gorączkowo przywołując w głowie wyraz twarzy Ethana dosłownie z przed chwili. Był zły, chociaż to mało powiedziane. Był wściekły.

W końcu zakończył ten jednoosobowy pocałunek, pożegna się i odjechał. Ruszyłam jakby w transie na tyły podwórka. Muszę oczyścić umysł, to był bardzo dziwny dzień. Zgarnęłam rower ciotki po czym postanowiłam pojechać w ulubione miejsce. Mowa tutaj o Santa Monica Pier. Właściwie dziwie się sama sobie, że jeszcze mnie tam nie było, w końcu jestem tutaj już tydzień. Kiedyś, kiedy jeszcze moja mama miała normalny kontakt z mamą Camerona chodziłam z nim tam niemal codziennie. Od dziecka każde wakacje spędzaliśmy w Californii, a tam udawaliśmy się aby oderwać się od rodziców.

Zostawiłam rower na początku molo a do moich uszu dotarł dźwięk uderzania moich stóp o pomost.

Usadowiłam się w jednym z wagoników diabelskiego młyna, który lekko razi fioletowym światłem. Wzniosłam się do góry rozglądając się z zachwytem. Nad całym miastem widać żółtą poświatę spowodowaną ulicznymi lampami. Wygląda to genialnie na tle granatowego nieba.

- Wysiada pani?

Spojrzałam w bok na siwiejącego mężczyznę obsługującego mężczyznę. Nawet nie zorientowałam się, że znajduje się już na ziemi. Kiwnęłam lekko głową po czym wyskoczyłam z wagonika.

Wsiadłam na rower postanawiając wrócić do domu ponieważ wujkowie mogą się o mnie martwić. Jest już grubo po północy. Wieje lekki wiaterek przez co zawiewa mi sukienkę, kto normalny do cholery jeździ na rowerze w krótkiej sukience? Starając się ją poprawić usłyszałam tylko głośny klakson samochodu, podniosłam wzrok przez co oślepiły mnie na chwilę światła pojazdu.

Spadłam z siodełka uderzając się głową o asfalt.

- Kurwa... - osoba nade mną zaczęła wyrzucać przekleństwa z taką prędkością iż trudno mi cokolwiek zrozumieć, a przez ból głowy nie potrafię się skupić na pochylającej się nade mną twarzy - nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Boli cię coś?

Głos robi się coraz bardziej przerażony. Chcę powiedzieć, że wszystko okej ale zdolność mówienia jakby wyparowała gdzieś daleko.

- Cholera, zabiłem ją, zabiłem. - Chłopak, przynajmniej tak mi się zdaje po głosie, zaczął sprawdzać czy mam puls.

O mało się nie przewrócił gdy zaczęłam się w końcu podnosić. Zdecydowanie chłopak.

- Wszy... - odkaszlnęłam trochę - wszystko w porządku. - Zapewniłam go słabym głosem.

- Nic ci nie jest? - zaczął powtarzać wcześniejsze pytania - nic cię nie boli? Wydaje mi się, że na serio mocno uderzyłaś się w głowę.

Jak bym dopiero na jego słowa uświadomiła sobie jak bardzo pulsuje mi łeb. Od razu syknęłam masując sobie skroń. Zaraz zaraz, co to? Popatrzyłam na swoją rękę, która tak się składa jest teraz w czerwonej mazi. Zaraz czy to moja krew?

Hey SweetieWhere stories live. Discover now