III: Nietoperz i Świnia

509 37 1
                                    

- No i muszę z nim o tym pogadać. - Skończyłam opowiadać Tracey o mojej sytuacji z Ronem.
- To czemu tego teraz nie zrobisz?
- Złapię go po jakiejś wspólnej lekcji. Zerknęłam na plan i wiem, że w piątek mamy coś takiego. Najpierw chcę się zaznajomić ze szkołą. Jak mi się nie uda złapać go wtedy, poproszę Freda i George'a żeby załatwili mi z nim spotkanie. - Zerknęłam na stół Gryfonów. Ron na mnie patrzył, lecz gdy zauważył, że go widzę, odwrócił wzrok. Bardzo mnie to zabolało.
- No już, już. Wytrzymaj do piątku. Zachowuj się jakby nie istniał, albo jakbyś go nie znała.
- Wiem. Ale to nie będzie łatwe. - Nagle, przez okna wleciało mnóstwo sów z listami i paczkami. Oczekiwałam listu od Molly, więc nie zdziwiłam się gdy Errol upuścił przede mną kopertę i wylądował w jakiejś misce przed Ronem. Zachichotałam i otworzyłam list.
Kochana Tonyu,
Mamy nadzieję, że podoba Ci się w Hogwarcie. Nie wpakuj się w żadne tarapaty. Prosimy, żebyś zaopiekowała się Ronem. Wiesz, jaki on jest. Ucz się pilnie.
Z pozdrowieniami,
Molly i Artur.

Dni pełne poznawania tajemnic magicznego zamku powoli płynęły. Profesor Flitwick był karłem uczącym zaklęć, który, z niewiadomych nawet dla mnie powodów, bardzo mnie bawił. Z kolei niezbyt lubiłam profesora Quirella. Jego gapowatość i jąkanie się okropnie mnie irytowało. Nie byłam w stanie się przy nim rozluźnić. Profesor McGonagall była jednym z moich ulubionych nauczycieli. Może dlatego, że była jedną z nielicznych osób, które nie faworyzowały Gryfonów nad Ślizgonami w aż tak wielkim stopniu, a może dlatego, że transmutacja była moim ulubionym przedmiotem.
- Transmutacja jest najbardziej złożonym i niebezpiecznym rodzajem magii, jakiego będziecie się uczyć w Hogwarcie - oznajmiła. - Każdy, kto będzie rozrabiał, opuści klasę i już do niej nie wróci. Zostaliście ostrzeżeni. - Zmieniła katedrę w prosiaka, a prosiaka z powrotem w katedrę. Na wszystkich zrobiło to wielkie wrażenie. Byłam nieco rozbawiona twarzami reszty uczniów. Ale zanim cokolwiek zaczęliśmy, musieliśmy zapisać tonę notatek i formułek. W końcu, nasze pierwsze praktyczne zadanie polegało na zmienieniu zapałki w igłę. Zrobiłam to dość szybko i rozejrzałam się po klasie. Wszyscy męczyli tę zapałkę na różne sposoby, ale nikomu nic nie wyszło. Profesor McGonagall była bardzo zaskoczona moim powodzeniem i pokazała moją igłę całej klasie, nagradzając nasz dom pięcioma punktami.
Od czasu do czasu rozmawiałam na korytarzu z Harrym, Hermioną, Percym, Fredem lub Georgem. Ci dwaj ostatni strasznie ubolewali nad moim przydziałem, ze względu na utrudnione spotykanie się, lecz w końcu się z tym pogodzili. Ron z kolei cały czas mnie unikał. Kiedy podchodziłam, gdy szedł z Harrym, szybko odchodził zostawiając naszą dwójkę.
Wreszcie nadszedł piątek. Profesor Snape opiekował się Slytherinem, a ludzie z innych domów mówią, że strasznie faworyzuje swoich podopiecznych. Moim zdaniem świetnie pasował na opiekuna Ślizgonów, którzy mieszkają w lochach, bo od razu skojarzył mi się z wielkim nietoperzem. Czarne włosy, czarna szata, powiewająca za nim czarna peleryna i nietoperz jak się patrzy. Lekcje eliksirów zaczął od wyczytania listy uczniów, a przy nazwisku Harry'ego zatrzymał się i rzucił kąśliwym tekstem na miarę pięciolatka, na co oczywiście Malfoy, Crabbe i Goyle parsknęli śmiechem.
- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów. Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. - Bla bla bla, gadka o wspaniałości eliksirów pełna pustych epitetów, bla bla bla. Zaczęłam rysować sobie po zeszycie. Zastanawiałam się, jaką przeszłość musiał mieć profesor Snape, żeby być taką zgryźliwą osobą.
- Potter! - powiedział znienacka Snape. - Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu? - Harry wyglądał, jakby profesor Snape nagle zaczął mówić po chińsku. Ręka Hermiony wystrzeliła w górę.
- Nie wiem, panie profesorze.
- Wydaje mi się, że nie zaglądałeś do żadnej książki, zanim tu przyjechałeś, co Potter? - Czemu profesor Snape miałby tak bardzo nienawidzić Harry'ego, żeby ośmieszać go podczas pierwszej lekcji? Czy nie spotkali się dopiero po raz pierwszy? Profesor Snape wciąż nie dostrzegał drżącej ręki Hermiony. - Potter, jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym? - Hermiona wstała, celując dwoma palcami w sklepienie lochu.
- Nie wiem - odpowiedział cicho Harry. - Myślę jednak, że Hermiona wie, więc dlaczego pan jej nie zapyta? - Zachichotałam, kilka osób mi zawtórowało. Profesor Snape nie był jednak zachwycony. Nagle, ktoś wyrwał mi spod rąk mój zeszyt, powodując, że przypadkiem przejechałam piórem po moim dziele. Przez sam środek rysunku wdzięcznego lisa przebiegała teraz gruba kreska czarnego tuszu.
- Cóż to? Panna Weasley się nudzi? To znaczy, że zna odpowiedzi na moje pytania. Prawda? - spytał z zirytowanym uśmieszkiem. Spojrzałam prosto w jego czarne oczy.
- Oczywiście. Asfodelus i piołun dają napój usypiający o takiej mocy, że nazywa się go wywarem żywej śmierci. Bezoar to kamień tworzący się w żołądku kozy, który jest uniwersalną odtrutką. Jeśli chodzi o mordownik i tojad żółty, to jedna roślina, nazywana również akonitem. - Uśmieszek profesora opadł.
- Dobrze. Dlaczego nie notujecie? - Rozległ się szmer papieru i piór.
- Mogłabym to zanotować, gdyby oddał mi pan zeszyt, panie profesorze - powiedziałam. Byłam nieco zirytowana zniszczeniem mojego rysunku. Nauczyciel nic nie odpowiedział, tylko niezbyt delikatnie odłożył mój zeszyt na ławkę.
- Potter - wycedził przez zęby. - Twoja ignorancja pozbawiła właśnie Gryffindor jednego punktu, który przechodzi na konto Slytherinu. - Następnie profesor Snape podzielił nas na pary i kazał nam sporządzić prosty napój leczący z czyraków. Chodził po całym lochu, obserwując wszystkie nasze działania. Krytykował niemalże każdego oprócz mnie, bo nie miał się do czego przyczepić i oprócz Malfoya, którego wyraźnie faworyzował. Już kończyłam miksturę, a profesor właśnie zmierzał w moim kierunku ze stanowiska Malfoya. Zerknął na moją niemalże zakończoną pracę.
- Dobrze - rzucił, chyba nawet przez przypadek.
- Dziękuję panie profesorze - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem. Chciałam sobie zdobyć jego sympatię, tym bardziej, że był opiekunem naszego domu. Znowu za coś zbeształ Harry'ego. Przeszedł po klasie i po raz kolejny pochwalił Malfoya, kiedy nagle loch wypełniła chmura dziwnego dymu i rozległ się głośny syk. Neville niechcący zakołysał kociołkiem Seamusa i warzony przez nich płyn wylał się na posadzkę, wypalając dziury w butach uczniów stojących nieopodal. Neville, oblany płynem, jęczał z bólu, a na jego rękach i nogach pojawiały się czerwone bąble.
- Idiota! - warknął profesor Snape i jednym machnięciem różdżki oczyścił posadzkę z rozlanego wywaru. - Oczywiście dodałeś kolce jeżozwierza przed zdjęciem kociołka z ognia, tak? - Neville zaczął szlochać, bo bąble pokryły mu już cały nos. - Zaprowadź go do skrzydła szpitalnego - burknął do Seamusa. A potem podszedł do Harry'ego i Rona, którzy pracowali obok Neville'a. - Potter! Dlaczego nie powiedziałeś mu, żeby nie dodawał kolców? Myślałeś, że jeśli jemu coś nie wyjdzie, to ty na tym zyskasz? W ten sposób straciłeś jeszcze jeden punkt dla swojego domu. - To było strasznie niesprawiedliwe. Chciałam coś powiedzieć, ale uznałam, że lepiej będzie nie pogarszać sytuacji.
Gdy godzinę później mogliśmy wyjść z laboratorium, szybko się spakowałam i pognałam za rudowłosym, który mówił coś do przybitego Harry'ego. Złapałam go za rękę, żeby nie mógł mi się wywinąć.
- Ron, musimy pogadać - powiedziałam stanowczo. Na jego twarzy malowała się niepewność. Zerknął na Harry'ego, ja również. Czarnowłosy mrugnął do mnie i zostawił nas samych.
- O czym?
- Jak chcesz rozmawiać na środku korytarza, to proszę bardzo. - Już miałam mówić dalej, gdy rudzielec mi przerwał.
- Nie, wejdźmy do klasy. - Przeszliśmy przez pierwsze drzwi, za którymi znajdowała się nieużywana pracownia. Ron wszedł pierwszy, a ja zamknęłam za nami drzwi i się o nie oparłam. Stał kilka metrów ode mnie. Nie patrzył na mnie. - No dobra, o czym chciałaś gadać? - Westchnęłam.
- Chyba wiesz. Czemu mnie unikasz?
- Jesteś w Slytherinie.
- A co to ma do rzeczy? - Wiedząc, że nie zna odpowiedzi na to pytanie, kontynuowałam. - Proszę, po prostu pogódź się z tym jak reszta.
- Co napisali do ciebie rodzice?
- Nic nie wspomnieli o moim domie. - Nastała chwila ciszy. Podeszłam do niego. - Ron, błagam - Łzy zaczęły zbierać mi się w oczach, a to naprawdę dużo znaczy. - Czy naprawdę te trzy lata nic dla ciebie nie znaczą? A nasza obietnica? - Zaczęłam podnosić głos. - Czy ty nie masz honoru, świnio?! - wykrzyknęłam mu prosto w twarz w przypływie histerii i w końcu na mnie spojrzał. Na początku jego oczy były przepełnione złością, lecz gdy dostrzegł łzy rozmywające moje oczy, pojawiło się też w nich zaskoczenie. Ponownie odwrócił wzrok i szybko wyszedł z pomieszczenia, nic nie mówiąc. Schowałam twarz w dłoniach i podeszłam do ściany. Oparłam się o nią i usiadłam na zimnej podłodze, chowając twarz w podciągniętych kolanach, które objęłam rękami. Siedziałam tak, a czas mijał. Po jakimś czasie poczułam, jak siadają obok mnie dwie osoby. Jedna z jednej, druga z drugiej strony. Dopiero wtedy podniosłam głowę. Moim oczom ukazały się dwie rude czupryny Freda i George'a.
- Słyszeliśmy jak Ronald dostał za swoje - powiedział George.
- Wspaniale mu wygarnęłaś, - zaczął Fred.
- naprawdę - dokończył George.
- Byliśmy pod wrażeniem - powiedzieli wspólnie. Zawsze mnie bawiło, jak tak mówili, więc zachichotałam, co w moim stanie zabrzmiało jakbym się zakrztusiła.
- Gdybyśmy mieli taką wspaniałą,
- uczynną,
- miłą,
- niesamowitą,
- uroczą
- siostrzyczkę jak on,
- to nigdy byśmy jej nie doprowadzili do płaczu i traktowali ją jak oczko w głowie - zakończyli wspólnie, po czym do mnie mrugnęli. Uśmiechnęłam się. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i zaczęli mnie łaskotać, przez co zaczęłam się głośno śmiać.
- Ej, to nie fair! Dwa na jeden jest nie fair! - krzyknęłam przez śmiech, próbując zakryć się przed nieustępliwymi atakami bliźniaków. W końcu przestali, ale nie miałam nawet siły, żeby się podnieść, więc leżałam na podłodze. Położyli się obok mnie, każdy po jednej stronie. Leżeliśmy tak, od czasu do czasu chichocząc, aż w końcu nieco odzyskałam siły. Podniosłam się do siadu i spojrzałam na nich.
- Kiedyś się wam zrewanżuję! - powiedziałam z psotnym uśmiechem.
- Oczywiście.
- Będziemy czekać. - Wstali i pomogli mi wstać. Położyli ramiona na moich barkach, a Fred zmierzwił mi włosy.
- Jesteś naszym słońcem
- dla Rona też. - Powiedzieli, po czym poszli. Nieco się zarumieniłam i wyszłam z sali. Szłam korytarzem zastanawiając się, kiedy będę mogła znowu porozmawiać z Ronem, gdy ktoś we mnie wszedł.
- Uważaj jak idziesz, Weasley - wycedził przez zęby Malfoy.
- Wybacz, byłam trochę zamyślona. - powiedziałam z promiennym uśmiechem, kłaniając mu się niewidzialnym kapeluszem. - Ale ty też powinieneś uważać. Nie chcemy przecież by paniczowi Malfoy stało się coś złego! - Popatrzył się na mnie jak na wariatkę i odszedł. Zachichotałam. Uwielbiałam się z nim droczyć. Większość osób od razu się przy nim denerwowało, ale ja potrafię trzymać nerwy na wodzy. A teraz, dzięki bliźniakom, byłam w wyjątkowo dobrym humorze.

Szmaragd i ZłotoWhere stories live. Discover now