XX: Profesor McGonagall i Halucynacje

256 16 2
                                    


- A co, jeśli umrą? Zginą przeze mnie! To dzięki mnie dowiedzieli się, że Hagrid się wygadał. Gdyby nie ja, nie wiedzieliby, jak przejść obok Puszka. Na Merlina, co jak coś im się stanie? Przecież mają tylko jedenaście lat i chcą stanąć twarzą w twarz z Sam-Wiesz-Kim...

- Spokojnie, Tonya! Jeszcze kilka godzin temu wznosiłaś ze mną i połową Pokoju Wspólnego radosne okrzyki „walić Gryfonów", ale jak tylko weszłyśmy do naszego dormitorium, nagle jesteś na skraju załamania nerwowego, zamartwiając się nad trójką właśnie Gryfonów... – powiedziała w połowie rozbawiona, a w połowie zirytowana moim zachowaniem Tracey.

- Ale jeden z nich jest moim bratem! A reszta mimo różnicy domów zaakceptowała mnie szybciej niż właśnie on! A teraz idą na pewną śmierć! A co jeśli ich rodzice mnie pozwą albo coś? W sumie ja i Ron mamy tych samych rodziców... Harry w ogóle ich nie ma... a rodzice Hermiony są mugolami... Ale co z tego?! Co będzie jak umrą? Mogą wywalić mnie ze szkoły. Cały świat czarodziejski mnie oskarży o zabicie Chłopca, Który Przeżył... Aargh! Jestem pewna, że już tam są. Mam nadzieję, że nic im się nie stanie. Taak, na pewno Sama-Wiesz-Kto da im taryfę ulgową ze względu na wiek. Na Merlina! Może powinnam za nimi iść? Tylko, że jeden trup więcej im nie pomoże... Ale nie chcę być na pogrzebie Rona!

- Spokojnie, Tonya. Po prostu przestań o tym myśleć i chodźmy już spać. Jestem pewna, że większość osób już sobie chrapie, a my przeszkadzamy naszym współlokatorkom. – Rozejrzałam się po naszym dormitorium. Pansy, Dafne i Milicenda leżały już w łóżkach.

- Masz rację – powiedziałam głośnym szeptem. – Dobranoc.

- Dobranoc.

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Dręczyły mnie okropne wizje najróżniejszych śmierci moich przyjaciół. Od klątwy, przez pułapkę, po własną (głównie Rona) głupotę. Kilka razy byłam już gotowa podążyć za nimi, ale moja najdłuższa eskapada skończyła się przed wyjściem z Pokoju Wspólnego. Rano zwlekłam się ledwie żywa z łóżka i poczłapałam z Tracey na śniadanie.

- Widzę, że nie złapałaś za dużo snu, dziewczyno.

- No... Całą noc nie spałam...

- Spokojnie, jestem pewna, że nie byli na tyle głupi, żeby tam iść.

- A ja nie jestem. Nie słyszałaś, co wczoraj mówili. Dali radę się ze mną pokłócić. Sama sądzę, że jestem dość niepoważna i podchodzę całkiem lekko do życia, a oni mnie, no... wkurzyli. Przepraszam, jeśli mówię jakoś dziwnie albo mamroczę bez sensu, naprawdę...

- Wiem, wiem. Nie martw się, po nieprzespanej nocy masz prawo plątać się w słowach.

Weszłyśmy do Wielkiej Sali. Moja głowa poderwała się gwałtownie i zaczęłam przeczesywać nieco zamglonym wzrokiem stół Gryffindoru. Gdy po trzykrotnym sprawdzeniu ciągle nie byłam w stanie zobaczyć trzech znajomych twarzy, bez słowa oddaliłam się od Tracey szybkim marszem. Podążyłam za pewną czarownicą w zielonych szatach, wychodzącą właśnie z Wielkiej Sali. Dogoniłam ją na korytarzu, w miejscu, gdzie nie było uczniów.

- Przepraszam, pani profesor! – Odwróciła się, a gdy mnie zobaczyła, na jej twarz wstąpiło lekki zaskoczenie.

- Panna Weasley? Słucham?

- Czy... Czy w nocy coś... Ron, Hermiona i Harry... Czy coś im się stało? – Zaczęłam się trochę plątać. Nie chciałam zdradzać, że wiem coś na temat sprawy Kamienia Filozoficznego, ale mój mózg nie funkcjonował prawidłowo. McGonagall spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Czy coś się miało stać?

- Znaczy... Ja... - Westchnęłam, przeszyta świdrującym wzrokiem czarownicy. – Ja się tylko o nich martwię. Nie widziałam ich na śniadaniu, a...

Szmaragd i ZłotoWhere stories live. Discover now