Rozdział II

935 47 9
                                    

"Typowy dzień, typowego Wagnera"

Jestem! Proszę bardzo, nowy, jeszcze świeży rozdział. Nie chcę pisać kiedy będzie następny, ponieważ sam nie jestem pewny a nie chciałbym Was okłamać. Jednakże postaram się by był on znacznie szybciej, ale wiecie, szkoła, sprawdziany nie dają zbyt dużo możliwości do pisania.

Także, miłego czytania!

PS Wiecie o tym, że LGWP w styczniu stuknie dwa lata? Że komuś chce się to jeszcze czytać..?

Następny dzień opierał się głównie na przygotowaniach do wyjazdu- pakowaniu się, sprzątaniu pokoju i nerwowym czekaniu na wuja. Mój pokój po skrupulatnym posprzątaniu już nie wyglądał  jakby po nim przeszło tornado, za to w końcu mogłem zobaczyć swój dywan, który był zakopany w kartkach i rysunkach. Sam zdziwiłem się, że miał tak brzydki odcień, najwyraźniej po kilku latach zapomniałem jego koloru. Nie zdziwiłem się gdy znalazłem w zakamarkach kilka moich bardzo starych rysunków, które przedstawiały niektóre postaci z lektur, które czytałem na początku gimnazjum. Najbardziej zaciekawił mnie rysunek Antygony. Nie powinna mieć nosa większego od ust.

Sięgnąłem po ołówek, gumkę oraz temperówkę. Już kilka razy zdarzyło mi się w chwilach zamyślenia za mocno nacisnąć i grafit w czubku ołówka się ukruszył. Zazwyczaj działo się podczas mojego transu rysowania, który potrafił trwać ponad kilka godzin, a powrócenie do niego było strasznie ciężkie i nie potrafiłem się skupić na rysunku. Potrafiłem go brutalnie wyrwać z szkicownika i rzucić to na drugi koniec pokoju, by zapomnieć o braku perfekcji.

Moja ręka wystrzeliła w kierunku szafki na, której leżał szkicownik. Jego kolor już dawno wyblakł, a rogi kilku kartek pożółkły. Sam nie pamiętałem kiedy go dostałem, jedynie potrafiłem sobie przypomnieć, iż był to prezent na urodziny. Cieszyłem się z niego niesamowicie, ponieważ dostałem go od swojej babci, która umarła trzy lata po wręczeniu mi prezentu. Jej pogrzeb był strasznym zjawiskiem w naszej rodzinie, ponieważ na cmentarzu mogłem zobaczyć nawet naszą daleką rodzinę. Wtedy ostatni raz widziałem wuja Amadeusza, oraz jego syna, Kamila. Po tym zdarzeniu widziałem ich tylko raz, podczas święta zmarłych, gdy cała nasza rodzina kładła znicze na grobie babci. Każdy z nas za nią tęsknił, a przynajmniej ja, mama i wuj Łukasz.

Kiedy udało mi się ułożyć w łóżku z idealnie zatemperowanym ołówkiem i kartą na, której dało się rysować, zacząłem powoli kreślić szkic mężczyzny. Znałem wszystkie szczegóły na pamięć- prosty nos, ostro zarysowane usta, ciemne spojrzenie brązowych oczu, orli nos i lekko kręcone włosy. Pamiętałem każdy pieprzyk na twarzy (jeden na policzku i koło ust), ranę, którą miał pomiędzy brwiami po tym jak z impetem uderzył głową w kant stołu.

Ołówek powoli wodził po kartce zostawiając po sobie szlaki z grafitu. Rysunek zyskiwał powoli kształtów i szczegółów. Rysy twarzy stawały się bardziej widoczne, lekko zgarbiony nos, który był już trzy razy złamany.

Odłożyłem ołówek oraz gumkę na biurko, a moje spojrzenie padło na ukończone dzieło. Przejechałem palcami po czarnych kreskach, z zamkniętymi oczami.

* * *

-No proszę! Jesteś mniejszy, szybciej tam wejdziesz i sięgniesz! Mama mnie zabije jak się dowie co się stało z tą piłką!- Niewysoki chłopak z nadwagą nalegał na swojego towarzysza. Owa piłka utknęła między dwoma gałęziami, za wysoko by móc sięgnąć ręką tym bardziej dla dziewięcioletnich chłopców, w dodatku jeden z nadwagą. Michał patrzył na swojego towarzysza z sceptycyzmem wypisanym na twarzy. Nie chciał wchodzić na drzewo, bo bał się upadku z niego.Już raz zleciał z drzewa i nie skończyło się to dobrze dla jego ręki. I uszu po spotkaniu z mamą.

Love's a Game, Wanna Play?[WZNOWIONE]Where stories live. Discover now