#3

122K 9.3K 12.1K
                                    

#RoyalTrilogy

Na początku myślałam, że to żarty, ale nie, w królewskiej kuchni nikt nie robił sobie żartów, a już na pewno nie był to Jeff, który trzeciego dnia pracy wyznaczył mnie do przyjścia na nocną zmianę. Nie wiem, co skłoniło go do myślenia, że ja - amatorka, która dopiero przyzwyczaja się do nowego miejsca - sobie poradzę. 

Stawiłam się piętnaście minut przed dwudziestą drugą. Nie chciałam się spóźnić, Beatrice wyraźnie dała mi do zrozumienia, że to niedopuszczalne. Przebrałam się w swój fartuch i przeszłam do głównego pomieszczenia, które powoli opuszczali pracownicy zmiany wieczornej. Żałowałam, że tego dnia Madison była na rano, wolałam mieć ją przy sobie. Jeszcze nie czułam się zbyt pewnie i wszystko mnie przytłaczało, ale skoro chciałam tutaj pracować, musiałam wziąć się w garść. Rozpoznałam dwóch mężczyzn, z którymi widziałam się pierwszego dnia i zrobiło mi się trochę lepiej na duszy. Zastanawiało mnie, jak wygląda nocna zmiana i co się robi w jej czasie. Nie zdążyłam zapytać o to Maddie, czego okropnie żałowałam. Byłam kompletnie zielona, a jednocześnie nie chciałam wyjść na niedoinformowaną dziewuchę, która traktuje nową fuchę jak coś przelotnego, dlatego cierpliwie czekałam na rozkazy. Dowiedziałam się szybciej, niż mogłam się spodziewać. Okazało się, że następnego dnia z samego rana królowa Elizabeth wydaje małe przyjęcie dla najbliższych przyjaciół. Zleciła swoim kucharzom przygotowanie wykwintnego śniadania i lekkiego deseru. Pierwszą częścią zamówienia mieli zająć się kucharze rannej zmiany, natomiast wypiekiem stu owocowych babeczek miałam się zająć między innymi ja. Ucieszyłam się; miałam na to prawie dziewięć godzin, a deser był banalnie prosty. Podzieliłam się zajęciami z dwoma pozostałymi pracownikami - ja robiłam ciasto, Fred nadziewał je słodkim farszem, a Carlos miał je upiec. Skoro tych dwóch nie miało na chwilę obecną zajęcia, udali się do stołówki, by wzmocnić się kawą. Zostałam zupełnie sama, ale wcale nie czułam się z tym źle. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie kontrolował i patrzył mi na ręce, a skoro nikogo nie było w pobliżu, mogłam czuć się swobodnie i w pełni skoncentrować się na sporządzeniu ciasta. Włączyłam cicho radio i ustawiłam swoją ulubioną stację. Wyjęłam z lodówki składniki, po czym rozłożyłam je na szerokim blacie, wykładając na niego również miski i garnek. Ubiłam białka jajek, dodałam cukier i żółtka. Wsypałam mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i zaczęłam męczyć się z mieszaniem.

You're better than drugs, your love is like wine. - Podśpiewywałam pod nosem.

Ciasto początkowo było tak gęste, że musiałam otworzyć szufladę i wyjąć większą trzepaczkę. Równie dobrze mogłam użyć miksera, ale jeśli chodziło o sprawy kulinarne, byłam tradycjonalistką.

Feel you comin' on so fast, feel you comin' to get me high.

Byłam tak zaabsorbowana babeczkami, że nie usłyszałam kroków. Coś obok mnie zaskrzypiało, a ja, wiedziona instynktem i zapominając, że nie jestem u siebie, gwałtownie się odwróciłam, atakując napastnika wielką łyżką. Wcale nie byłam taka niska, ale musiałam zadrzeć głowę, by zobaczyć, z kim mam do czynienia. Spotkałam się z najintensywniejszym odcieniem niebieskich oczu, jaki dane mi było widzieć w życiu. Chłopak uniósł obie dłonie w obronnym geście, a ja zamarłam.

- Nie wiedziałem, że podkradanie słodyczy to aż taka wielka zbrodnia.

Natychmiast się cofnęłam, odkładając na blat niedoszłe narzędzie zbrodni. Poczułam, jak moje serce przyspiesza i bije w oszalałym tempie, a na policzki wypływają rumieńce. Szybko dygnęłam, starając się ukłonić, ale musiałam wyglądać jak niedorozwinięta.

- Książę - szepnęłam zawstydzona. Najmocniej przepraszam, wasza wysokość. Wasza...

- Mhm.

Nie odważyłam się na niego spojrzeć. Poczułam się jak totalna kretynka. Zaatakowałam następcę tronu. I to kuchenną łyżką. Nie ma słów, którymi mogłabym opisać moje zażenowanie. Bałam się podnieść głowę, dlatego stałam w miejscu, wbijając wzrok w podłogę. Boże, dlaczego byłam taka beznadziejna? Byłam pewna, że już mogę się pożegnać z pracą. Przygotowywałam się psychicznie na wrzaski i wyzwiska, ale w kuchni nastąpiła cisza, którą po chwili przerwały szybkie kroki. Niepewnie zerknęłam na księcia. Podszedł do największej srebrnej lodówki i otworzył ją. Żadnych krzyków, obelg, zwolnień. Byłam zdezorientowana. Wykorzystałam chwilę jego nieuwagi i zlustrowałam jego sylwetkę. Był naprawę bardzo wysoki, chyba nawet wyższy, niż wydawało się w telewizji. Chociaż miał na sobie szare dresy i zwykłą, czarną koszulkę z krótkim rękawem, nadal wyglądał równie dobrze i przystojnie jak na okładkach gazet.

Naprawdę przepraszam. - Przełknęłam ślinę. - Zagapiłam się, myślałam, że... W sumie to niewiele myślałam.

Blondyn zamknął drzwi lodówki i podszedł do blatu, przy którym stałam. Chociaż stał po przeciwnej stronie, i tak czułam na sobie jego uważne spojrzenie. Wyjął z szufladki łyżeczkę i wsadził ją do pojemnika z lodami.

- Jesteś nowa? Zmrużył oczy, jakby starał się wyszukać w pamięci moją twarz.

Tak, wasza wysokość.

- Amerykanka?

Kiwnęłam głową, tylko na tyle było mnie stać. Moje gardło było tak suche, że miałam wrażenie, jakbym znajdowała się na Saharze, a nie w pałacu Buckingham. Dyskretnie wytarłam dłonie o fartuch, pozbywając się z nich potu. Chyba jeszcze nigdy nie byłam aż tak zestresowana. Nie wiedziałam, co zrobić z rękoma, dlatego złączyłam palce i schowałam je za plecami. Musiałam wyglądać jak przedszkolak, który coś przeskrobał i został przywołany do wychowawczyni.

- U was w Stanach wszyscy jesteście tacy agresywni? - Uśmiechnął się drwiąco, ale nie odpowiedziałam. - Zapomniałaś, jak się mówi?

- Nie - powiedziałam odrobinę zbyt szybko. - Przepraszam, wasza wysokość.

- Przestań... Jak ci na imię?

- Vivian.

- Przestań przepraszać, Vivian.

Otworzyłam usta, zdziwiło mnie, jak niesamowicie brzmiało moje imię w ustach przyszłego króla Wielkiej Brytanii. Jego akcent był tak wyraźny, że dziewczyny, które niemal mdlały przy Brytyjczykach, w tej sytuacji pewnie dostałyby zawału.

- Gdzie pozostali kucharze? - Rozejrzał się dookoła.

W mojej klatce piersiowej coś się zacisnęło. Czy Fred i Carlos powinni być przy mnie przez cały czas? Czy ich nieobecność zadziała jakoś na moją niekorzyść?

W stołówce.

Zagryzłam dolną wargę i poprawiłam kucyk na czubku głowy. Drżenie moich palców było tak widoczne, że ponownie musiałam je schować za siebie.

- Zostawili cię z tym wszystkim samą? - Uniósł brwi, a w jego oczach zobaczyłam dziwny błysk. - Zaraz ich zjebię.

Zachłysnęłam się powietrzem, słysząc od niego przekleństwo. Czy następcy tronu wypadało? Niemal od razu przez moją głowę przewinęły się nagłówki artykułów o najstarszym synu Hemmingsów. Wieczny imprezowicz, podrywacz, londyński playboy, rodzinny buntownik i podobno niezły cham. Skoro tak się zachowywał, to pewnie też często przeklinał, więc dlaczego tak bardzo mnie to zdziwiło?

- Nie trzeba. - Powstrzymałam go gestem ręki. Przystanął i spojrzał na mnie spod przymrużonych rzęs. - Podzieliliśmy się pracą.

Natychmiast pożałowałam. Co ja sobie myślałam, sprzeciwiając się mu? No właśnie, nic nie myślałam. Mówiłam to, co ślina przyniosła mi na język. I znowu nic. Brak podniesionego głosu, uniesień, zrównania z ziemią. Zamiast tego kiwnął powoli głową i ruszył do wyjścia z kuchni.

Wasza wysokość, a co z lodem? - Spytałam szybko, widząc na blacie otwarte pudełko.

Obrócił się na pięcie. Kąciki jego ust drgnęły ku górze.

- Spokojnie. Mam od tego odpowiednie dziewczyny.

Royal Trilogy: #1 ROYAL - JUŻ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz