Ten pierwszy: Rozdział IV

1K 80 3
                                    

Deszcz, który nie przestawał padać wystukiwał rytmy, które tylko on sam znał. Wielka ulewa nie dawała ustępstwa nawet na chwilę, a dźwięki grzmotów oraz błyskawice nie spowodowały, aby ktokolwiek odczuwał jakiś lęk. Krople deszczu nie wydawały się być w tamtym momencie najbardziej istotne, najważniejsze co było w obecnej chwili był przydział, który znaczył dla każdego ucznia coś innego. Niepewność, która była wśród uczniów sprawiała, że byli niespokojni. Ci, którzy po raz pierwszy przestąpili próg Hogwartu sprawiali wrażenie zagubionych, przestraszonych. Jednak wokół tego całego zamieszania można było dostrzec jedną twarz, która nie wydawała się poruszona w żaden sposób, było wiadome gdzie trafi i dlaczego. Isabelle wchodziła po schodach razem ze wszystkimi pierwszorocznymi, czuła się tam w pewien sposób dziwnie, ze względu nie tylko na to, że wszyscy byli od niej dwa lata młodsi, ale także dlatego, że miała świadomość tego, kto znajduje się wokół niej. Są tutaj mugolaki, a także zdrajcy krwi, który są jeszcze nieświadomi tego, gdzie będzie ich miejsce na najbliższe lata. Poczucie wyższości, było czymś normalnym w rodzinie Malfoy'ów, jak dla niejednej rodziny ze statusem "czyści". A ona czując się lepszą, mimo wszystko musiała zmierzyć się ze swoimi obawami, choć nie było ich zbyt wiele, sama. Poczucie to pomagało jej, dzięki niemu czuła przewagę oraz wielką siłę, aby nie popaść w szał złości, że musi tutaj być. W głowie rodzą się kolejne zdania, które ani trochę nie odpowiadają rozczarowaniu oraz wściekłości. Wiele rzeczy było dla niej niewyjaśnionych, nie rozumiała wielu aspektów, ale to nie sprawiło, że jej serce z każdą kolejną minutą przyćmiewał mrok, przez który nie widziała żadnych pozytywów tej sytuacji.

Idąc korytarzem razem z grupą, oglądała liczne obrazy, które im się przyglądały oraz niekiedy zagadywały. Z westchnieniem przekroczyła próg Wielkiej Sali, a kiedy dostrzegła długie stoły oraz siedzących przy nich uczniów, odczuła lekką niepewność, ale tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Nie mogła sobie pozwolić na to, aby jedno uczucie odbiło się na jej twarzy. Zawsze wyobrażała sobie Hogwart inaczej, jako miejsce pełne brudu i niczego interesującego, ale kiedy pod sufitem zaczęły unosić się zapalone świece, a sklepienie wydawało się otwartym niebem ukazując deszcz oraz pioruny, poczuła się lepiej. Każdy wpatrywał się w pierwszorocznych, każdy szukał znajomej twarzy lub członka rodziny, tak też kiedy Isabelle szukała wzrokiem brata, który przypatrywał się jej, poczuła dziwne uczucie ciepła, które natychmiast wyparowało. Jej twarz nic nie wyrażała, można było powiedzieć, że dziewczyna jest wyrwana ze świata realnego i pędzi poprzez swoje myśli starając się odnaleźć obiekt zainteresowania. Jej umysł był przytłumiony wielkim iluzyjnego blasku bijącego od świec. Zajmowała swój umysł liczeniem uczniów przy każdym stole, lecz gubiła się kiedy przekraczała liczbę sto. Młodzi czarodzieje byli wywoływani losowo przez profesor Minewre McGonagall. Na ich twarzach malował się często strach, ale także i pewna obawa, której nie mogli zaspokoić dopóki Tiara Przydziału nie wypowiedziała nazwy jednego z czterech domów. Isabelle nie odczuwała obaw związanych z przydziałem, wiedziała gdzie trafi, nadmierne zamartwianie się było bezsensowne, ponieważ wszyscy, który wiedzieli kim jest i do jakiego domu będzie należeć, nawet idiota to wiedział.

- Isabelle Malfoy - wyczytała pani profesor głośno, a dziewczyna lekko zesztywniała, chociaż nie chciała po sobie tego poznać. Czuła, że wszyscy na nią patrzą, nie tylko wrogowie, ale także brat, który mógł być z niej dumny, ale to nie o niego wtedy Isabelle pomyślała. Myślała o ojcu, który parzy na nią i zastanawia się czy jego dziecko okaże się wystarczającą dojrzałością, aby nie przynieść wstydu rodzinie. Blondynka usiadła na taborecie ustawionym na podeście, nie zdążyła poczuć nawet kapelusza na głowie, kiedy rozniósł się głośny krzyk "Slytherin!", a stół ślizgonów zaczął klaskać oraz wydawać okrzyki szczęścia.

Reszta ceremonii minęła spokojnie oraz bez zbędnych zakłóceń uczty. Isabelle nie zwracała specjalnie uwagi na przemowę dyrektora Dumbledora, a tym bardziej na innych uczniów, którzy byli pochłonięci rozmowami. Świat kręcił się wokół dodatkowych zajęć oraz tych obowiązkowych, wokół nowych wyzwań czekających na nią już odkąd tylko przekroczyła próg szkoły. Przełknęła poczucie złości oraz rozczarowania, były ważniejsze rzeczy niż użalanie się nad sytuacją, która nie mogła być zmieniona. To było trudne. Jedne z najgorszych uczuć z jakim musiała się pogodzić. Nie chciała, jej dusza się z tym nie godziła, miała prawo do tego, aby się buntować, ale tylko w swoim wnętrzu. Wojna toczyła się w środku, bomby spadające każdego dnia detonowały jakąkolwiek motywacje do powiedzenia każdego zdania. Nie mogła pozwolić sobie na zbyt dużo, nie mogła także wystawić na pośmiewisko swoich rodziców, swój ród.

- Isabelle - słysząc swoje imię dziewczyna podniosła głowę, aby spojrzeć kto do niej mówi. Ujrzawszy brata mięła chwila, nim odezwała się do niego, zachęcając go do kontynuowania. - Wszystko dobrze? Wydajesz się nie obecna - Draco popatrzył na siostrę z troską, blondynka widząc wyraz twarzy chłopca uśmiechnęła się tylko lekko i przytaknęła głową.

- To zmęczenie podróżą - tłumaczyła się, lecz nawet ona sama nie przekonała siebie. Ich relacji nie da się opisać jednoznacznie, przynajmniej Isabelle tak sądzi. Nie można powiedzieć, że są zgranym rodzeństwem, mimo że wielu ludzi nie dostrzega przepaści, którą widzi Isabelle. Dziewczyna nigdy nie była blisko z bratem, jej stosunki były dość ciężkie, ale kiedy pierwszy raz wyciągnął do niej dłoń, tamtej zimnej deszczowej nocy, poczuła chwilowy przypływ wsparcia i prawdziwego ciepła, którego nigdy dotąd nie otrzymała od kogoś innego niż Zgredka. Jedne jest pewne, oboje mieli nadzieję na to, że Hogwart pomoże im połączyć się jeszcze bardziej. Oboje mają nadzieję, że będą jak prawdziwe rodzeństwo.


Godzina była późna. Tego był pewien jeden z członków Gryffindoru, który przebiegał korytarzem wraz ze swoim bratem. Chłopcy pełni energii, nie mogli wytrzymać w swoich pokojach, dlatego uznali, że to najlepszy pomysł na podłożenie śmierdzi bomby pewnemu mężczyźnie siedzącego na swoim fotelu ucinającego sobie drzemkę przed nocnym obchodem zamku. Nie przewidzieli jednak tego, że spotkają na drodze pewnego słodkiego pupila, który zacznie miauczeć na cały korytarz, tym samym dając alarm woźnemu o kłopotach. Szybkim ruchem odwróciwszy się biegli co sił w nogach przed rozzłoszczonym Argustem Filchem. Biegli między korytarzami, w których panował półmrok. Chowając się za jedną z kolumn w mroku jeden z nich dostrzegł mały łuk światła. Kiedy stanął w słabych promieniach jasnego blasku spojrzał w górę, a tam ujrzał jeden z najpiękniejszych widoków jakie kiedykolwiek widział. Zobaczył śliczną blondynkę, o bladej cerze, która była oświetlona ciepłymi promieniami świecy. Siedząca na parapecie patrzyła w gwiazdy, a na jej nodze sowa, która lekko przysypiała. Rudy chłopiec patrzył na nią spod pojedynczych kosmyków opadających mu na czoło. Przez chwilę jego myśli popędziły do świata, do którego tylko on miał dostęp. Mrugnął raz, drugi trzeci, a piękne długie blond włosy oraz ładna twarz dalej nie znikały z jego pola widzenia. Obserwował ją zapatrzony jak w obrazek, nie zwracając nawet uwagi na brata, który próbował go przywrócić do świata rzeczywistego.

- George - zaczął Fred trochę się już denerwując, kiedy tamten nie zareagował po raz drugi na mocniejsze uderzenie w głowę - George to Malfoy... - wypowiedział nazwisko z obrzydzeniem, co pozwoliło przywrócić na ziemię chłopaka. George przytaknął zgadzając się z bratem i poza cichym "masz rację", nie wypowiedział żadnego słowa, nawet wtedy, kiedy Fred życzył mu dobrej nocy. Tak, to była Malfoy. Jeden z największych wrogów rodziny Weasley, córka Lucjusza Malfoya, najbardziej odrażającego człowieka w świecie czarodziejów. Jednak coś nie pozwoliło zasnąć George'owi tamtej nocy. Czuł się jakby jego środek wypełnił się chwilowym ciepłem, kiedy ujrzał twarz w ciepłym świetle. Czuł jakby jego serce się przekręciło wraz z żołądkiem, ale mózg walczył z dziwnym uczuciem. Chłopiec jeszcze wtedy nie wiedział, jaki wielki popełnił błąd patrząc w górę za blaskiem prowadzącym do okna. Nie spodziewał się jednak, że tamta noc dla Isabelle była jedną z najgorszych nocy w całym jej życiu, a sowa, która sprawowała opiekę przyglądała się dziewczynie i czekała na to, co miało nastąpić już niedługo.




Wesołych świąt i mokrego poniedziałku!

I had to be perfect | George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz