rozdział V

3.3K 220 11
                                    

Nieznajomy siłą wchodzi do mieszkania.
- Pogięło cię? - idę szybko za nim. - Czego od nas chcesz?
- Od ciebie nie chcę niczego - otwiera szuflady w kuchni i wyrzuca zawartość. Chwytam go za rękę i usiłuję odciągnąć, jednak on odpycha mnie stanowczo. Boję się.
- Zostaw to!
- Zamknij ryj - ucisza mnie i ponownie odpycha tak, że ląduje na podłodze. On zaś przechodzi do sypialni - grzebie w komodzie, aż w końcu po wyrzuceniu ostatniego ubrania na dywan wyjmuje przezroczyste torebeczki białego i brązowego proszku.
- Co to jest? - dukam zszokowana. Ta sytuacja jest niebywała. Obcy typ grzebie mojemu facetowi w szafce, a potem znajduje w niej narkotyki.
- Ślepa jesteś?
- Wynoś się stąd, albo pójdę na policję! - grożę mu, wskazując na drzwi. On tylko śmieje się pogardliwie.
- Dziewczynko - zbliża twarz do mojej. - Nie mów tyle.
W tym czasie Damian wraca z zakupów. Niczego nieświadomy kładzie siatki na stole w kuchni.
- Co tu się stało? - woła. - Wróciłem żabko. Straszna kolejka była, ale kupiłem wino!
Chcę szybko iść do kuchni, jednak nieznajomy przytrzymuje mnie za rękę i idzie pierwszy z torebkami dragów. Biegnę przerażona za nim.
- Gnoju - warczy obcy.
- Adam - odzywa się Damian.
- Co do diabła? Tak po prostu, Adam?!
- Zamknij pysk - ucisza mnie Adam. - Najlepiej zostaw nas samych.
- Nie - odmawiam zdenerwowana.
- Kochanie, idź stąd - ponagla Damian, jakby coś ukrywał.
- Bo co? Nic już nie rozumiem. Ten typ cię pobił, ale jednak się znacie i jakoś zbytnio nie jesteś przerażony jego obecnością!
- Ucisz małolatę - rozkazuje Adam. Damian wzdycha.
- Weronika... Proszę, idź stąd!
- Nie mam czasu na bajery, gnoju. Widzisz co znalazłem? - macha mu przed nosem torebkami.
- Zapłacę - jąka się Damian. - Tylko oddaj.
- Nie ma oddaj, śmieciu - Adam chowa narkotyki do kieszeni. - Nic piechotą nie chodzi. I tak musisz zapłacić!
Przyglądam się tej scenie zdezorientowana. Zapominam na chwilę o strachu.
- Zapłacę - zapewnia mój chłopak. - Wera, idź do domu.
Mimo jego próśb nadal stoję w progu.
- To dawaj hajs, szybko!
Damian pospiesznie wyjmuje portfel i opróżnia całą jego zawartość. Adam liczy pieniądze.
- Tylko pięć stów? Za cały miesiąc twojego wciągania, gnoju?
- Jakiego wciągania? - pytam zaskoczona, jednak nikt mnie nie widzi. Adam zbliża się do Damiana i łapie jego brodę w palce.
- Tyle mam - bąka niepewnie chłopak.
- Jeszcze pięć stówek do jutra. To nie jest dużo - warczy mu w twarz.
- Postaram się!
- Damian, co tu jest grane?
Znów zostaję zignorowana.
- Dajesz pieniądze jutro i żebym cię więcej na oczy nie widział.
- Ale towar...
Damian nie dokańcza, ponieważ niebezpieczny mężczyzna wymierza mu cios w szczękę i na podsumowanie kopie w cztery litery.
- Jaki towar, chuju? Nic dla ciebie nie ma.
Odpycham go od leżącego.
- Wyjdź stąd, frajerze - krzyczę do Adama. Patrzy na mnie przez chwilę, nakłada kaptur i wychodzi trzaskając drzwiami.
Damian podnosi się, sapiąc głośno.
- Wyjaśnij mi to - rozkazuję mu. - Ty bierzesz to gówno?
- Nie... - zaprzecza po chwili.
- Nie kłam!
- Weronika, misiu, lepiej będzie jak już pójdziesz...
- Ty chamie - wściekam się.
- Zadzwonię ci po taksówkę.
- Pieprz się! - zakładam pospiesznie buty i bomberkę. Zatrzaskuję za sobą drzwi.
Mam ochotę płakać, a od domu dzielą mnie jakieś trzy ulice. Ostatni autobus odjechał dziesięć minut temu. Wychodzę z bloku i kieruję swoje kroki w stronę domu, mimo tego, że bardzo się boję. To niebezpieczna okolica.
Mój chłopak jest ćpunem?
Te myśli wciąż zawracają mi głowę. Nie potrafię racjonalnie kalkulować. W dodatku rozładował mi się telefon. Kiedy mijam drugi blok, zaczyna pachnieć marihuaną. Zatrzymuję się i próbuję dokładnie zlokalizować źródło zapachu.

----------------------------

Kocham mrok. Wtedy nie czuję się aż taki samotny. Gwiazdy świecą wysoko, a na samym środku nieba wisi srebrna tarcza księżyca.
Opieram się o mur bloku, odpalam jointa. Słyszę czyjeś kroki, które nagle cichną. Zdezorientowany nasłuchuję. Słabe światło naturalnej satelity oświetla drobną postać.
- Co się gapisz? - pytam dość agresywnie. Nie znoszę ludzi.
- To ty - to głos Weroniki. Podchodzi bliżej.
- Spieprzaj stąd - burczę gniewnie.
- Zaraz - staje naprzeciwko mnie.
- Jeśli się boisz, po co do mnie podchodzisz? Wypad stąd - wypuszczam dym z płuc.
- Skąd wiesz, że się boję?
- Widać po oczach.
- Pieprzyć to - mówi nagle. - Czy Damian...
- Co? Czy ćpa?
- No - kiwa niepewnie głową. Śmiać mi sie chce. To niewinne dziewczę nie ma pojęcia o życiu.
- A kto nie ćpa? - wzruszam ramionami.
- Na przykład ja - oburza się.
- Jeszcze - zaciągam się.
- Czy on... Od ciebie kupuje te narkotyki?
- Raczej kupował - prycham. - Śmieć nie płacił.
- Nie mów tak o nim.
- Zjeżdżaj stąd.
- Jak często? - upiera się.
- Od trzech miesięcy co tydzień był po działki.
- Kurwa - szepcze Weronika. Wybucham śmiechem.
- Co ty taka zdziwiona, hę?
- Gówno. Pójdziesz siedzieć.
- Pewnie - uśmiecham się cynicznie. - Twój chłoptaś-ciotas również. Świetnie bawił się z nami w burdelach.
- Co ty chrzanisz? Kiedy?
- Trzy tygodnie temu - mówię po dłuższej chwili zastanowienia.
- Ty świnio, kłamiesz.
- Nawet bym nie chciał - wzruszam obojętnie ramionami. - Spieprzaj stąd lepiej, zanim stracę cierpliwość.

--------------------------

Pełna ambiwalentnych uczuć odwracam się i odchodzę pospiesznie. Nie zdążam nawet odwrócić głowy, kiedy ktoś atakuje mnie, wyskakując zza rogu.

Piękna i bestiaWhere stories live. Discover now