Chapter 34.

2.8K 242 130
                                    

„Zbyt mało czasu dla siebie dziś mam.
Zbyt wiele jeszcze w sercu przeszłości ran."

19 grudnia 2016

Każdy tracił czas na swój własny sposób. Jedni woleli zamartwiać się, użalać nad sobą, a inni wybierali opcję działania. Ja nie należałam do żadnej z tych grup docelowo, ale musiałam przyznać, że po początkowym załamaniu nie było już u mnie nawet śladu.

Uśmiechałam się, ciągle, nieustannie, starannie utrzymując pozory szczęśliwej osoby i udawałam, że moje rozstrojenie nerwowe nie miało nigdy miejsca. Chrysander milczał, nie komentował mojego wybryku upijania się w miejscu publicznym, a i sama Emilia również dołączyła do drużyny milczenia.

Każde z nas wiedziało, że coś było na rzeczy, ale wolało nie drążyć tematu. Byłam z nich dumna. Trwali przy mnie, pomimo mojego paskudnego zachowania, nie skarżąc się nawet ani przez moment.

Kochałam ich. Naprawdę bardzo mocno. Dlatego też grałam i utrzymywałam tę grę pozorów na bardzo wysokim poziomie. Nawet Emilia nie usłyszała całej prawdy. Przyznałam, że czułam coś do Adriena, ale nie poinformowałam jej jak wiele. Oznajmiłam tylko, że między nami wszystko zostało zakończone i moje życie wraca do normy.

O ile można uznać je za normalne, gdy czeka się na konsultację u profesora i liczy dni, które mnie od niej dzielą. A właściwie tatę. Odwiedzałam go częściej, nadal do niego dzwoniłam systematycznie i starałam się być lepszą osobą. Tylko noce były ciężkie do przetrwania.

Wtedy skorupa się kruszyła, łzy spływały po moich policzkach, a ja łkałam w poduszkę i zastanawiałam się, ile czasu będę potrzebować, by się pozbierać do kupy, na nowo, na dobre?

— Mała, ratujesz mi życie, ja lecę na spotkanie, w razie pytań dzwoń — głos blondyna wyrwał mnie z zamyślenia, więc uniosłam głowę i spojrzałam na niego.

Faktycznie zbierał swoje rzeczy i zamierzał opuścić swój gabinet, w którym właśnie przebywaliśmy. Rozejrzałam się dookoła, nieco bezmyślnie, odkładając kartki, które powinnam czytać i uśmiechnęłam się do niego delikatnie, odsuwając się od biurka. Zajmowałam jego fotel, dokładnie jego miejsce i od kilku godzin starałam się zrozumieć, dlaczego dałam się wmanewrować w organizowanie jakiejś gali charytatywnej.

Oczywiście, cieszyłam się, że miałam jakieś zajęcie pomiędzy nauką do sesji, pracą, a katowaniem się myślami o ciemnowłosym, ale jednak, nadal nie rozumiałam skąd u Chrysandera pewność, że sobie poradzę.

— Super, ale zapomniałeś podpisać mi upoważnienie, a za godzinę mam spotkanie z właścicielką sali — przypomniałam mu, sięgając po papier, który leżał nadal na swoim miejscu, tam gdzie go odłożyłam jakiś czas temu.

Rzecz jasna, mój brat miał go podpisać, ale w całym natłoku obowiązków i spotkań, zapomniał.

— Och, faktycznie, pokaż — wrócił do mnie, sięgnął po długopis, pochylił się nad biurkiem i zamaszystym gestem złożył podpis w odpowiedniej rubryczce.

Uśmiechnął się do mnie szeroko i puścił do mnie oczko.

— Wiszę ci porządną kolację — oznajmił radośnie i złapał w dłoń płaszcz, który na siebie nałożył.

Zerknął na mnie.

— Wolę butelkę dobrego wina — odparłam z uśmiechem, co oczywiście skomentował wywróceniem oczami.

— Ty lepiej już nie pij, lecę, wracam za trzy godziny, może cztery, gdyby ktoś pytał, pa — rzucił i nim się obejrzałam, jego już nie było.

Your moveWhere stories live. Discover now