Rozdział I.

2K 128 6
                                    

Emily jak zwykle miała głęboko w poważaniu słowa lekarza i pielęgniarek, dlatego po kilku dniach leżenia w łóżku, i przygotowywania się do pierwszej chemioterapii po kilkuletniej przerwie, postanowiła zobaczyć co zmieniło się w szpitalu przez te cztery lata - oprócz tego, że jedzenie było o niebo lepsze.

Gdy minęła pierwszy zakręt zobaczyła pokój zabaw; to zawsze tam zaganiane były dzieciaki, kiedy biegały bezmyślnie po korytarzach - o dziwo dziś to pomieszczenie było opustoszałe. Kilka lalek leżało na środku wielkiego, puchatego dywanu, a wśród zduszonych dźwięków zabawek, w których jeszcze działały baterię, blondynka usłyszała cichy płacz. Zdziwiło ją to, bo była teraz pora obiadowa i wszyscy chorzy spędzali czas w pokojach, bądź na stołówce. Kto mógłby płakać w pustej bawialni?

Czasem Roberts zastanawiała się, dlaczego oddział onkologiczny dla "starszych" był połączony z tym pediatrycznym. Przecież dzieciakom potrzeba zabawy, a przede wszystkim oddania, by umilić im jakoś pobyt w tym miejscu. Dlaczego więc na każdym kroku musieli oglądać gorsze stadium swojej choroby? Przecież to nie dawało im nadziei, ale w końcu to Gotham... Tu prawie nikt nie martwi się o drugiego człowieka.

Em niemalże na palcach weszła do otwartego pokoiku. Mogłaby iść normalnie, bo i tak każdy odgłos jej kroków był stłumiany przez miękki dywan, który był całkiem miły w dotyku. Pacjentka dopiero teraz zastanowiła się, dlaczego nie założyła kapci, które nosił każdy. Może to jakiś rodzaj buntu... albo po prostu są obciachowe i niewygodne.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, wzruszyła ramionami i już chciała odejść, gdy jej plany zaprzepaściło cichutkie chlipnięcie dobiegające spod stolika stojącego pod oknem. Kto by tam zaglądał?

Niepewnie podeszła do owego miejsca, a następnie kucnęła. Wciągnęła więcej powietrza do płuc, gdy jej wzrok spotkał na swej drodze parę zapłakanych, turkusowych ślepek. Płaczący chłopiec miał, na oko Emily, jakieś dwa latka. Gdy spostrzegł dziewiętnastolatkę, najpierw zbadał ją przenikliwym spojrzeniem, przestając płakać. Upewniwszy się, że blondwłosa nie zrobi mu krzywdy; rzucił się na nią. Jego drobne rączki owinęły się szybko wokół jej szyi, a malutki nosek, którym jeszcze pociągnął niedbale, spotkał się ze skórą na jej barku.

- Mama...? - wyszeptało płaczliwie dziecko.

Ręce niewiasty, które powoli traciły swoją siłę, przyciągnęły chłopca bliżej, by mogła razem z nim wstać. Kiedy chwiejnie podniosła się do góry, poprawiła go na swoich rękach, by ten mógł mocniej się do niej przytulić.

Emily nie miała rodzeństwa. Nigdy nie rozumiała jak to jest mieć młodszego brata; pokłócić się z nim o laptopa, albo bronić go przed starszymi oprychami... Zawsze marzyła o takiego rodzaju miłości, ale nigdy jej nie otrzymała, bo jak się okazało; Arisa nie mogła zajść ponownie w ciążę. Wszyscy czuli się z tego powodu źle, ale w końcu się poddali. Po co walczyć z naturą? Chociaż w sumie Em ciągle walczy z darem od natury - białaczką.

Od czasu do czasu słyszała ciche ciągnięcia noskiem, lecz nie przeszkadzało jej to. Powoli wyszła z bawialni i ruszyła korytarzem po lewej stronie; właśnie tam znajdowała się recepcja. Miała nadzieję spotkać kogokolwiek, by powierzyć im chłopczyka, bo choroba powoli dawała jej się we znaki.

Znalezisko nie ważyło dużo, lecz ona odczuwała jakby niosła na rękach słonia. Nie pamiętała, żeby na jakiejś imprezie się tak zmęczyła, jak podczas noszenia tego dwulatka. Po paru metrach zaczęła sapać, ale milczała, kiedy do jej uszu doszedł dźwięk chrapania; nie miała zamiaru budzić dziecka.

Na korytarzach panowała grobowa cisza, a brak kogokolwiek zaczął denerwować dziewczynę. Przecież ona nie jest opiekunką! Ona nie potrafi zajmować się dzieckiem! Lubi je, ale bez przesady... Nie miała już siły.

Uratował ją doktorek, który właśnie wyszedł z pokoju lekarskiego. Jack zmierzył bystrym wzrokiem swoją pacjentkę, a gdy spostrzegł strużkę krwi, która wypływała z jej nosa, ostrożnie zabrał jej dziecko.

- Dziękuję... - wysapała, opierając się o ścianę.

Brunet mamrotał coś pod nosem, patrząc się na śpiącego bobasa. Gdy po chwili skończył, drugą ręką podtrzymał osuwającą się po ścianie Emily. Skarcił ją spojrzeniem, po czym puknął szybko nogą w drzwi do pokoju; zapewne pielęgniarek.

Po chwili wyszła stamtąd starsza kobieta, która odebrała od lekarza chłopca, ze zdziwioną miną. Wiedziała, że to mały Tom; syn chorej na raka Marthy. Podejrzewała, że jego mama się zamartwia, dlatego ruszyła do kobiety, wcześniej obdarzywszy krótkim spojrzeniem blondynkę umazaną krwią.

- Co ja z tobą mam, dziewczyno? - trzymał ją lekko za ramiona, ponieważ ta chciała wciąż iść przed siebie.

Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym wziął ją na ręce w momencie, kiedy ta straciła przytomność. Przez całą drogę do jej sali burczał pod nosem, że to nieodpowiedzialne i głupie z jej strony, aczkolwiek musi przyznać, że ona jako pierwsza odnalazła Tom'a, którego szukano od może czterdziestu minut.

Odłożył "bohaterkę" na jej szpitalne łóżko, po czym odszedł, by dać odpocząć dziewczynie. Kiedy wychodził spotkał przy drzwiach Stellę; pielęgniarkę, która przygotowywała do zabiegu chemioterapii Emily.

- Ma pan rację, w następnym tygodniu będzie miała więcej siły. Przynajmniej dłużej nacieszy się swoimi włosami, doktorze. - kobieta uśmiechnęła się z nutką pewnej tajemniczości - Powinien już doktor wracać do domu; zmiana się skończyła, a żona pewnie zaczyna się niepokoić. Ja popilnuję naszej uciekinierki, by nie wychodziła z pokoju aż do terapii.

- Nie wiem co z urlopem... Miałem zamiar zająć się trochę Jeannie przed porodem, lecz muszę mieć na uwadze dobro pacjentów. Emily nie będzie chciała się leczyć beze mnie, bo kiedyś raz odmówiła chemii, gdy musiałem jechać na jakieś wykłady. Wtedy strasznie pogorszył się jej stan... Po prostu uznała, że cały personel jest niedoedukowany, więc przy terapii muszę być koniecznie ja.

- Dziwna dziewczyna. - prychnęła Stella pod nosem.

- Skądże znowu! Ona nie jest dziwna... - zaprzeczył szybko Kerr - Jest specyficzna i wyjątkowa, ale nie jest dziwakiem. Zapamiętaj to sobie, Stello. - powiedział na odchodne.

Kobieta jeszcze stała przez chwilę w miejscu, obserwując śpiącą Em. Odwróciła się na pięcie, by powrócić do swoich obowiązków, a jej usta wykrzywił perfidny uśmieszek.

- Zapamiętam to sobie, doktorku... - zaśmiała się cicho, jakby usłyszała dobry żart - Po twoim trupie.

---------------------------------------------------------

Jakie są wasze odczucia po pierwszym rozdziale? Mam nadzieję, że nikogo nie znudziłam 😂😂😂 Coś czuję, że picie alko i pisanie rozdziałów może się gryźć bo zacznę pisać głupoty 😂😂😂😂 ale ogranicze świętowanie żeby napisać jak najwięcej 🦄🦄❤

Doctor JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz