Rozdział V

489 45 3
                                    

Około godziny siódmej Modesty wparowała do łazienki z zamiarem umycia zębów i wyszykowania się do szkoły, bo był poniedziałek. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, zamurowało ją ze strachu. W kącie chłodnej łazienki leżał jej skulony, zziębnięty, przybrany brat bez koszulki, kurczowo ściskający w dłoni jakąś metalową błyskotkę. Widok był co najmniej przerażający, a mała dziewczynka nie miała pojęcia, co powinna w takiej sytuacji zrobić. Podbiegła do chłopaka i zaczęła mocno potrząsać jego ramionami z nadzieją, że ten gest coś da. Był tak cholernie zimny.

- Credence! - krzyknęła z żalem w cienkim głosiku. - Credence, obudź się!

Zerwała się na równe nogi i rzuciła się w stronę kranu, nabierając w małe rączki trochę zimnej wody. Chlapnęła mu nią w tą zaspaną twarz, budząc go tym jednocześnie.

- Credence! - krzyknęła ponownie, klękając przy nim.

Chłopak powoli uchylił powieki i obrócił się na wznak, rozglądając po pomieszczeniu, którego w pierwszym momencie nie poznał. Nie miał pojęcia, co tu robił i co się stało, nie znał też źródła swojego fatalnego samopoczucia. Nadal był przeraźliwie głodny, bezsilny i obolały, ale przynajmniej nie już tak skrajnie wycieńczony, jak zeszłego wieczoru. Nie pamiętał nic od momentu, w którym to Graves aportował się z powrotem; w jego głowie zostało tylko parę mglistych wspomnień jego własnych myśli, które były naprawdę przerażające i straszne. Nie potrafił dokładnie rozróżnić, czy był to sen, czy raczej smutna rzeczywistość.

- Co się stało? - pisnęła mu nad uchem Modesty, podając pogniecioną koszulę.

- Ja... nie pamiętam. - wstał, wbijając w nią zdezorientowany, zagubiony wzrok. Naprawdę chciałby wiedzieć.

- Zemdlałeś?

- Chyba tak. - mruknął.

- A jak się czujesz? - mała zawsze zasypywała go mnóstwem pytań.

- N-nie najlepiej... jestem strasznie głodny i słaby. - mruknął niepewnie, nie chcąc martwić siostry.

Z trudem podjął się próby wstania z podłogi i nie udałoby się mu, gdyby nie ta mała, silna dziewczynka, która właśnie pomagała mu ustać na dwóch nogach, nie zaliczając kolejnego upadku. Pomogła mu również założyć koszulę i zejść na dół na śniadanie, które w głowie Credence'a nie zapowiadało się najlepiej.

Gdy jego zmęczone spojrzenie spotkało się z tym charakterystycznym, zimnym i surowym swojej przybranej matki, momentalnie otrzeźwiał. Jego krok nadal był chwiejny i niepewny, ręce nie przestawały się trząść, a targające nim fale nagłych dreszczy nie ustępowały, ale mimo to ukrywał te objawy, bo mogło być jeszcze gorzej. Z perspektywy Mary wyglądał potwornie, jeszcze gorzej niż zwykle; sine worki pod oczami, blade usta i lekko spocona twarz, która była wyraźnym znakiem na obecność choroby. Nie mogła go tak zostawić, bo jeśli ktokolwiek by się dowiedział, że nie udzieliła pomocy choremu, miałaby spore problemy, bo o tym można się dowiedzieć znacznie latwiej, niż o przemocy i radykalnych metodach wychowawczych. Podeszła do niego i przyłożyła mu rękę do wilgotnego czoła - był rozpalony.

- Mamo, Credence jest chyba chory. - pisnęła Modesty mając nadzieję, że jej przybrana matka zrozumie sugestię.

- Widzę. - powiedziała obojętnie. - Przed szkołą pobiegniesz do apteki po parę rzeczy, dobrze? Tylko do tej przy dworcu, bo znam pracującą tam farmaceutkę i może dostaniesz jakąś zniżkę.

- Dobrze, mamo.

- Credence, usiądź. - zwróciła się do słaniającego się chłopaka.

Po wczorajszym wieczorze zrozumiała, że powinna się odrobinę hamować z żądlącymi komentarzami i niemiłymi uwagami, bo nie wiadomo, jak mogło się to dla niej skończyć. Nie znała jego potencjału i nie wiedziała, czy jest on prawdziwym czarodziejem, czy to tylko jej podejrzliwe domysły, więc lepiej byłoby zachować względną ostrożność. Jak wyzdrowieje to postara się podjąć odpowiednie środki, by wyeksmitować tego pasożyta z domu raz na zawsze.

Credo // Gradence PLWhere stories live. Discover now