Rozdział XIX

320 34 9
                                    

Graves teleportował się razem z Credence'm pod wejście do budynku, w którym mieszkał. Był środek nocy, ale mimo to chłopakowi i tak wydawało się, że znał te okolicę; to prawdopodobnie koniec ulicy Wall Street i nie mylił się - na wielopiętrowym, wysokim budynku wisiała mała tabliczka z adresem.

Weszli do oszklonej windy, która wysadziła ich na ostatnim piętrze, a jak inaczej. Znając Gravesa, to najprawdopodobniej posiadał największy i najbardziej luksusowy apartament, a te zazwyczaj mieszczą się na samej górze. Gdy stanęli przed naprawdę dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego drewna, które równie dobrze można było nazwać wrotami, te momentalnie się otworzyły, co nie należało do przeciętnych rzeczy. Może rozpoznały twarz właściciela, albo cholera wie co; gdyby Credence miał pytać o to i wszystko inne, co zobaczył po wejściu do mieszkania, to Percival prawdopodobnie nie skończyłby odpowiadać mu do rana.

Hol był całkiem skromny, na ścianach wisiały zdjęcia, w rogu stały buty, a naprzeciwko piętrzyła się spora, ciemna szafa, w której już zaraz miał zagościć płaszcz Credence'a właśnie zdjęty mu z ramion przez właściciela mieszkania.

Graves postanowił oprowadzić go po domu i rzeczywiście, miał się czym pochwalić. Salon był bardzo przestronny; po środku stała jasna, obrzucona futrami i wymyślnymi poduszkami sofa, a obok stały dwa fotele na cienkich nóżkach do kolekcji. Wszystko dopełniał niski, ciemny stolik do kawy, na którym stał zeschnięty kwiat w doniczce, o którego Gellert się jak widać nie zatroszczył. Przed całym tym zestawem figurował piękny, marmurowy kominek z lustrem nad nim, a ściany wokół zdobiły zapierające dech w piersiach dzieła sztuki. Charakterystyczną rzeczą w tym jasno urządzonym pomieszczeniu były długie, białe zasłony, które teraz powiewały pod wpływem otwartego balkonu i wyglądało to doprawdy niesamowicie.

Percival jednym ruchem palca zamknął z hukiem wszystkie okna i drzwi balkonowe; zrobiło się tu przez nie strasznie zimno.

Salon był oddzielony od kuchni nowoczesnym barkiem, przy którym stało parę wysokich krzeseł. Ogólnie mówiąc, było tu bardzo dużo roślin, obrazów, zdjęć i miękkich dywanów, które nadawały temu wnętrzu bardzo przytulny i ciepły klimat pomimo chłodnych kolorów.

Credence w ogóle nie zwrócił uwagi na piętrzący się w każdym kącie pomieszczenia kurz i na porozrzucane po podłodze ubrania. Wszystko było w kompletnym nieładzie, co zdawał się zauważać tylko Graves.

Mężczyzna zaklął cicho pod nosem, obrzucając pomieszczenie zdegustowanym i zmęczonym wzrokiem.

- Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem, że to świnia, która nie umie po sobie zostawić porządku, widać to po nim. - uniósł dłoń i zrobił zgrabny gest w powietrzu, sprawiając, że wszystkie rzeczy wróciły na swoje miejsce, a mokre szmatki przystąpiły do ścierania kurzu z szafek, komód i stołów. - Może lepiej przejdźmy do sypialni.

Credence spojrzał na niego odrobinę zaniepokojony i przełknął nerwowo ślinę.

- Znaczy... na Mercy Lewis, nie, nie to miałem na myśli. - potarł czoło z roztargnieniem i ruszył w stronę wcześniej wspomnianego pomieszczenia, które mieściło się za dużymi, oszklonymi i zakrytymi wspaniale szytą, zwiewną zasłoną drzwiami.

Sypialnia była jeszcze przytulniejsza. Znajdował się tu kolejny kominek, jednak znacznie różniący się od tego z salonu; był ciemny i miał kompletnie inne zdobienia. Po środku pokoju stało ogromne łóżko z baldachimem i z bogato zdobioną ramą. Obok duża biblioteczka, parę lamp, barek z alkoholem i przede wszystkim okna na całą północno-wschodnią ścianę, zza których widać było zarys East River i oświetlonego Brooklyn Bridge. Credence jeszcze nigdy nie widział nocnej panoramy Nowego Jorku i musiał przyznać, była wspaniała. Gdzieś po lewej figurował wysoki wieżowiec z miedzianym dachem pokrytym patyną - pewnie Woolworth Building. Dalej dało się zauważyć Manhattan Bridge, przy którym mieszkał i wbrew pozorom nie było to tak daleko, jak mu się wydawało.

Credo // Gradence PLWhere stories live. Discover now