Rozdział 27

950 95 34
                                    

***
*Marinette*

Po kilku minutach spędzonych z Żółwiem, mogłam śmiało stwierdzić, że miał charakterek. Był pewny siebie i miał dużo do powiedzenia. Buzia mu się nie zamykała, miał niewyparzony język. Sprawiał wrażenie chamskiego i niewychowanego, ale to pewnie tylko pierwsze wrażenie. Mówił dziwnym slangiem z ulicy, którego po części nie rozumiałam. Można było jednak się domyślić o co mu chodzi.

Miałam co do niego mieszane uczucia.
Nie byłam co do niego przekonana i nie ufałam mu. W końcu nosił na ręce miraculum żółwia ukryte w bransoletce, które należy do Mistrza Fu! Jak stwierdził, kiedy nam pomoże, wszystko nam wyjaśni. Byłam ciekawa, co chciał nam wcisnąć.

Wbiegliśmy do hotelu Bourgeois i ruszyliśmy do holu, tam gdzie znajdowała się reszta. Wkrótce ku naszym oczom ukazała się leżąca blondynka Eva, należąca do Papilio Ala.
Nad nią schylała się Lisica, trzymając ją kurczowo przy podłodze. Obok stali Czarny Kot i Pszczoła.

- Nareszcie! - krzyknęła Pszczoła na nasz widok.

- Widzę, że przyprowadziłaś przyjaciela. - mruknął Kot. Widać było, że jest zazdrosny, nawet jeśli nie było o co. - Kim on jest?

- Mów mi Żółw. - uśmiechnął się Żółw, uśmiechając się fałszywie.

- O ile w ogóle się jeszcze zobaczymy. - warknął Adrien.

Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że raczej  nie powstrzymam jego zachowania.
Podeszłam bliżej do Lisicy i Evy, wyciągając w ich stronę sztylet.

- Dobrze, robimy wszystko zgodnie z tym, co powiedział nam Fu. - odezwała się Lisica. - Biedronko, musisz przebić ten naszyjnik sztyletem. - wyciągnęła zza pleców złotą biżuterię.

Popatrzyłam na Evę.
Blondynka nie okazywała żadnych uczuć. Nie szarpała się, ani nie zwracała uwagi na to co się dzieje. Jej zachowanie było conajmniej dziwne.

Ignorując ją przyłożyłam sztylet do naszyjnika i pchnęłam do w wisiorek, niszcząc go. Eva zaczęła się dusić, a jej ciało zaczęło się trząść. Jej szybka reakcja organizmu była przerażająca. Nie wiedzieliśmy co mamy robić.

- Co teraz? - panikowała Pszczoła.

- Musi zasnąć. - odpowiedziałam spokojnie. - Fu mówił, że po zniszczeniu przedmiotu obudzą się jako inni ludzie, zupełnie odmienni.

Eva w końcu zamknęła oczy, a jej ciało uspokajało się. Dreszcze ustąpiły, a mięśnie rozluźniły się.
Nagle zobaczyłyśmy, że w jej zamkniętych ustach coś się porusza. To było coś dużego i natychmiast chciało wyjść na zewnątrz.

Spojrzeliśmy wszyscy po sobie przerażeni.

- Co się dzieje? - zadrżał głos Lisicy.

Czarny Kot wolno podszedł do Evy i jednym ruchem ręki delikatnie otworzył jej usta. Na zewnątrz wydostała się masa białych motyli, które zaczęły masownie się pojawiać.

Cała nasza piątka odsunęła się na kilkanaście metrów od dziewczyny i stada motyli. Białe owady otoczyły ciało Evy tak, że nie mogliśmy jej już widzieć. Stworzenia uniosły się w górę, finalnie rozdzielając się w przeciwne strony.
Spojrzeliśmy na podłogę, na której leżała Eva. Dziewczyna nadal się nie ruszyła z miejsca i nie wyglądało na to, że się obudziła.

- To wszystko. - bardziej powiedział, niż spytał Czarny Kot.

- Na to wygląda. - westchnęłam.

- Łatwo poszło. - prychnęła Pszczoła.

- Przy innych już nie musi być tak łatwo. - warknął Żółw. - No cóż, zadanie wykonane. - powiedział i odwrócił się na pięcie, kierując się w stronę drzwi.

if life was easier; miraculousWhere stories live. Discover now