2.

242 17 0
                                    


2.

Z ciemności wyciągnęły mnie krzyki gdzieś zza ścianą.

-Czyś ty do reszty zidiociał od tej swojej trawki? Jak mogłeś tak ryzykować do jasnej cholery?! Przecież wiesz, że mogła umrzeć, albo gorzej! Przeżyć tylko kilka dni, a potem lekarze badający jej zwłoki natrafili by w DNA na coś nieznanego! A potem tylko zaczęli by badania nad nami!- histeryzował jakiś jeden facet.

Nagle zaczął krzyczeć jakiś inny głos i wiedziałam. Byłam w stu procentach pewna, że to ten sam mężczyzna, który wyskoczył mi przed nosem z lasu.

-Przestań drzeć mordę! Jesteś tylko gówno wartym betą! Nie masz prawa odzywać się tak do Alfy- po tym zdaniu usłyszałam jak zaskomlał jakiś pies, a schrypnięty głos gościa o przekrwionych oczach trochę się uspokoił. Zamiast krzyczeć mówił z jakąś potęgą, która kazała go słuchać.- Umarła by, tak czy tak. Musiałem ją ugryźć, żeby chociaż spróbować. Czułem, że jest w niej nasz gen, że przemiana może się udać, rozumiesz?- zaśmiał się ponuro.- Nie, nic nie rozumiesz. To ona. Jest mi przeznaczona, wiesz? To ta jedyna. Nie chciałem jej stracić w pół minuty po tym, jak się w nią wpoiłem.

-Może jednak lepiej było by, gdybyś ją stracił. Szkoda dziewczyny- prychnął cicho pierwszy głos.

-Wynoś się!- ryknął nagle facet gadający o wpojeniu i ponownie usłyszałam skowyt psa, a potem szybkie kroki.

Czarnowłosy mężczyzna wszedł do pokoju, w którym przebywałam. Nie miałam siły, by otworzyć oczy i chyba bałam się sprawdzać gdzie jestem i w jakim stanie jest moje ciało po tym wypadku.

Coś delikatnie zaczęło kołatać się w moim umyśle. Czułam, że facet mi się przygląda. I czułam jego myśli, podobne do żalu tego drugiego faceta. Ale o ile tamtemu było przykro, że znalazłam się tu gdzie jestem, ten gapiący się we mnie był wręcz wściekły z tego powodu. Jakbym była winna wszystkiemu, jakbym to ja sama siebie wystraszyła i zmusiła do wskoczenia pod auto, byleby tylko mnie ugryzł...

Ugryzł? Momencik, malutka chwilunia. Ci goście na serio mówili coś o ugryzieniu i przemianie. Ten wilk... Ten mężczyzna...

To chyba nie na moją głowę. Ja nie wierzę w takie istoty.

-Wiem, że już się wybudziłaś- warknął zachrypnięty okropnie głos.- Nie ma czasu, żebyś tu dłużej leżała. Muszę wykombinować, co z tobą dalej zrobić- westchnął ponuro, a ja spróbowałam podnieść powieki.

Było to ciężkie, ale wreszcie udało mi się je lekko rozchylić. Spojrzałam na mężczyznę. Koło dwudziestu pięciu lat, wyniszczona twarz, ale coś kazało mi go uważać za przystojnego.

Rozejrzałam się powoli po miejscu, w którym leżałam. To była dość przyjemna mieszanka zwykłego pokoju i sali szpitalnej. Przynajmniej łóżko było wygodniejsze.

-No już! Wstawaj!- wrzasnął nagle mężczyzna a ja z piskiem przerażenia wbiłam się w pościel.

Przecież mówiłam, że jestem strachliwa, a w tej chwili instynkt wrzeszczał mi w zakamarkach umysłu: "WIEJ, DO CHOLERY! WIEJ!!"

Nie zdążyłam jednak go posłuchać, bo wielki facet chwycił mnie za ramiona, podniósł i wyniósł z pokoju. Przestraszonymi oczami wodziłam po mijanych pomieszczeniach i uciekających w popłochu cieniach. Po przejściu przez trzy ponure pomieszczenia facet ruszył schodami na równie ponure, albo jeszcze bardziej niż parter, drugie piętro. Skręcił w wielkie wrota po lewej stronie. Za nimi rozciągał się korytarz podobny do tego z prawej strony. Długi na jakieś piętnaście metrów, z obu stron były trzy pary drzwi, siódme znajdowały się na wprost wrót którymi weszliśmy. Facet nazywający siebie "alfą" wszedł do trzeciego pomieszczenia po prawej i bezceremonialnie posadził mnie na łóżku.

Byłam naprawdę szczęśliwa, widząc, że wychodzi, ale wtedy zaburczało mi w brzuchu. Myślałam, że tego już nie usłyszy, sama ledwie to słyszałam, ale on otworzył  z powrotem niemal zamknięte drzwi i spojrzał na mnie w taki sposób, że skok przez okno to byłoby wybawienie w porównaniu z tym, co poczułam.

-Proszę mnie posłuchać- zaczęłam cicho, z respektem wyczuwalnym nie tylko w głosie, ale w całej mojej postawie.- Ja mogę już sobie iść. Dziękuję za uratowanie i gościnę, ale widzę, że nie jestem tu mile widziana, więc...

Nie zdążyłam nawet do końca się podnieść, a facet całkowicie znalazł się w pomieszczeniu, był wściekły, jego przekrwione oczy wydawały się jeszcze bardziej przekrwione.

-Nigdzie nie pójdziesz, do wszystkich diabłów- charczał, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała tak szybko i nierównomiernie, że zastanawiałam się, czy nie ma jakiegoś ataku, czy powinnam wołać lekarza.- Jesteś przeznaczoną mi partnerką i nigdzie z tąd nie pójdziesz. To jest teraz twój dom. Zapomnij o tamtym życiu, rozumiesz?!

Siedziałam skamieniała.

Aha. Facet mnie porwał. Super. Z sierocińca wprost w ramiona porywacza. Przynajmniej pokój dostałam ładny i nie leżę związana w jakiejś piwnicy czy innym cholerstwie.

"Alfa" wyszedł. Przez uchylone okno, zza ciemnych kotar, dotarł do mnie z zewnątrz jego beznamiętny wrzask:

-Dajcie jej coś do żarcia. I pilnujcie, żeby nie próbowała uciec, jasne, gnojki? Nie chcę mieć więcej problemów, niż to konieczne!

I cisza.

Nie jestem pewna, jak długo siedziałam w tym zaciemnionym pomieszczeniu pachnącym kurzem i obwieszonym pajęczynami, ale po jakimś czasie usłyszałam delikatne stukanie do drzwi.

-Proszę?- szepnęłam przestraszona.

Do środka wsunęła się głowa dziewczyny. Znałam ją. Emily. Chodziła do tej szkoły, co ja. Trochę zadzierała nosa, więc schodziłam jej z drogi. Przerażała mnie, bardziej niż większość uczniów.

Odłożyła tackę z jedzeniem na stoliczku i przyjrzała mi się z przepraszającą miną. A potem mnie rozpoznała.

-Alessa!- szepnęła, podchodząc szybko. Objęła mnie i przytuliła mocno.- Moje biedactwo, tak mi przykro.

-Dlaczego? Nie mam pojęcia co się dzieje! Czy ten mężczyzna mnie porwał?

Nagle zaśmiała się ponuro, kręcąc przecząco głową.

-Nie, nie porwał. Przynajmniej nie do końca.

-Więc co ja tu robię?

-Och, Alesso, kilka godzin temu zostałaś naszą Luną...

Wilczy uśmiechWhere stories live. Discover now