4.

263 25 7
                                    

4.

Przyszedł do mnie z samego rana. A przynajmniej tak oceniłam po tym, że zza zasłoniętych okien przedzierały się promienie słońca.

-Ubieraj się, musimy jechać do twojej rodziny, zgłosili zaginięcie.

-Nie mam rodziny- odparłam rozespanym głosem, patrząc na niego trochę nieprzytomnie. Gdy nie był nafaszerowany tym świństwem prezentował się całkiem nieźle. Podobała mi się jego twarz.

-Jak to?- spiął się i spojrzał na mnie w całkiem inny sposób, choć nie wiem, co w jego spojrzeniu się zmieniło.

-Matka oddała mnie do tutejszego sierocińca jako małe dziecko- odparłam, drapiąc się w ramię z uczuciem niezręczności.- To pewnie ten gruby babsztyl nie chciał mieć nieprzyjemności.

-Ja... Jak masz na imię?- zapytał nagle.

-Alessa.

-Jestem Richard. A teraz się ubieraj. Śniadanie zjesz w samochodzie.

A już przez chwilę wydawało mi się, że może być miły. W pięć minut spełniłam jego polecenia. Nie wiedziałam tylko, czy mam na niego czekać w swoim pokoju, czy powinnam zejść na parter. Ruszyłam więc do drzwi i otworzyłam je w momencie, gdy on sięgał po klamkę. Był blisko, znacznie bliżej niż wcześniej pozwalałam mu podejść.

Słyszałam jak powoli wciąga powietrze. Ja przestałam oddychać. Wyciągnął dłoń wyżej i położył ją na moim policzku. Czułam się taka bezwolna, moje ciało chciało być przez niego dotykane, chociaż umysł wciąż powtarzał, bym się odsunęła, bo to obcy.

-Rick- szepnęłam, a jego spojrzenie gwałtownie skierowało się na moje oczy.- Mieliśmy jechać.

Skinął głową i znów przyglądając się swojej dłoni na moim policzku, powoli zaczął ją zabierać. Z ciężkim westchnieniem wreszcie całkiem się odsunął, odwrócił i zbyt szybko jak dla mnie, zbiegł na parter. Mnie pokonanie schodów zajęło znacznie więcej czasu, więc zastałam go już z moim śniadaniem w rękach przy drzwiach wyjściowych, tupiącego niecierpliwie.

W samochodzie krępującą ciszę przerwał tylko po to, by zapytać gdzie ma jechać, a potem by wytłumaczyć, co przekażemy tej wstrętnej Japonce.

-Dzisiaj jest czwarty dzień od twojego zniknięcia- zaczął, a ja poczułam pustkę. Straciłam ponad dwa dni z życia, nic nie pamiętam, nie mam pojęcia, co mogło się wtedy ze mną dziać. No i zostały tylko trzy dni do urodzin.- Powiemy częściowo prawdę. Zostałaś potrącona przez samochód a sprawca nawet się nie zatrzymał. Na szczęście obrażenia nie były poważne. Byłem przy wypadku i gdy straciłaś przytomność zabrałem cię do szpitala. Tam obudziłaś się dopiero wczoraj rano, a lekarze podejrzewali wstrząśnienie mózgu, więc mogłaś wyjść dopiero dzisiaj.

-Ale wiesz, że do osiemnastki muszę zostać w ośrodku?- zapytałam cicho.

-Kiedy masz osiemnastkę?- zapytał przez zaciśnięte zęby, a mnie to zamiast wystraszyć, nagle doprowadziło do złości.

-Nie warcz na mnie, okay? Nic ci nie zrobiłam!

Spojrzał na mnie ukosem i wyglądało na to, że spotulniał, chociaż nie jestem pewna, czy tylko mi się wydawało, było tak na serio, czy po prostu to były stwarzane przez niego pozory.

-Przepraszam. Czy mogła byś mi zatem powiedzieć, kiedy masz osiemnastkę?

-Za trzy dni, jeśli wierzyć twoim słowom, że straciłam trzy dni życia.

Skinął powoli.

-Tutaj za lasem jest skręt- poinstruowałam, gdy byliśmy już niemal na miejscu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 14, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wilczy uśmiechWhere stories live. Discover now