Rozdział 6

7.1K 415 261
                                    


Nawet przez krótką chwilę nie skrzywiłem się, gdy krew Ronalda Weasleya trysnęła, brudząc ściany i posadzkę pokoju przesłuchań. Miałem wrażenie, że przy byłym Gryfonie mój ostatni skrawek człowieczeństwa zostaje całkowicie pokonany przez wyrywającego się we mnie potwora. Bez mrugnięcia okiem mogłem obserwować, jak chłopak wije się w konwulsjach, wrzeszczy z bólu, czy próbuje bezskutecznie czołgać się w stronę drzwi. Maska obojętności i nienawiści na mojej twarzy nie drgnęła ani przez sekundę podczas całego przesłuchania.

Gdy Weasley w końcu padł na ziemię bez sił, uśmiechnąłem się drwiąco. Avery odrzucił kaptur z głowy i skinął mi głową na znak, że przesłuchanie skończone. Podszedłem do nich powolnym krokiem i wycelowałem leniwie w omdlałe ciało byłego Gryfona. Tym razem nawet nie starałem się zachować, chociaż skrawka delikatności. Bez wysiłku lewitowałem go ponad głowę i ruszyłem w stronę wyjścia. Chłopak jęczał z bólu, próbując poruszyć się w powietrzu. Prychnąłem kpiąco. Nie miałem w sobie żadnego współczucia dla jego osoby. Weasley do końca swojego marnego życia pozostanie dla mnie jedynie walającym się śmieciem, zwykłą kreaturą.

Rudzielec sam zgotował sobie taki los. Gdyby zaczął zeznawać, tak jak od niego oczekiwano, nie wyglądałby, tak paskudnie, jak obecnie. Mógł nie zgrywać bohatera, który głośno wrzeszczy na oprawcę. Zachowywanie się w ten sposób w stosunku do mojego ojca, nie było dobrym posunięciem. Powinien być szczęśliwy, że wciąż żyje. Chociaż sądząc po jego stanie, nie byłbym pewien, czy długo to potrwa...

Po kilku minutach dotarliśmy do lochów. Wrzuciłem ciało Weasleya za kraty celi bez słowa. Chłopak jęknął głośno, gdy uderzył o posadzkę i mimowolnie zwinął się w kłębek. Natychmiast podbiegła do niego przerażona Granger. Jedną ręką przysłoniła sobie usta, zaczynając głośno szlochać. Wtuliła głowę w jego zmasakrowane ciało, drżąc. Przez kilka sekund obserwowałem ze zmarszczonymi brwiami, jak jej ramiona unoszą się i opadają. Coś w okolicach brzucha zakuło mnie boleśnie.

Wiedziałem, że chłopak umiera. Nie pozostało mu wiele czasu. Stan, do którego doprowadził ostatecznie Avery, był poważny. Prawdopodobnie świt dla Weasleya miał tym razem nie nadejść. Byłem w szoku, że jest jeszcze w stanie samodzielnie oddychać.

Odetchnąłem ciężko, walcząc sam ze sobą. Wiedziałem, że nie powinienem pozwolić mu umrzeć. Taka była wola Czarnego Pana. W tej chwili nie miałem ochoty jednak pozostawać dłużej w tym miejscu i obserwować tego żałosnego widowiska. Nagle naszła mnie myśl, by po prostu uciec. Udać, że nic się nie dzieje.

Odwróciłem się na pięcie i w ciszy skierowałem się ku wyjściu z lochów. Postawiłem nogę na pierwszym schodku, gdy zatrzymał mnie cichy szept Granger. Nie miałem pojęcia, jak udało mi się ją dosłyszeć. Mówiła prawie bezgłośnie, drżącym głosem. Nie odwróciłem się w jej stronę. Bałem się, że ujrzę na jej twarzy zbyt wiele emocji, których nie będę umiał zaakceptować.

— Błagam cię, Malfoy... Ron potrzebuje natychmiastowej pomocy, leków. Jeżeli mu nie pomożesz, on umrze...

— Naprawdę uważasz, że w tym domu ktoś pomaga umierającym więźniom, Granger? Nie bądź śmieszna — prychnąłem i roześmiałem się chłodno. — Żaden śmierciożerca nie torturuje kogoś, aby następnie mu pomóc. Im boleśniejsza śmierć, tym większa satysfakcja.

— Więc dlaczego uratowaliście Harry'ego?! — pisnęła.

— Bo taka była wola Czarnego Pana! — wrzasnąłem i odwróciłem się gwałtownie w jej stronę. To był błąd. Czekoladowe oczy Granger wpatrywały się we mnie zacięcie. Miałem wrażenie, że dziewczyna stara się przebić przez otaczające mnie mury. Wiedziałem, że miała rację. Weasley nie powinien tutaj zdechnąć. Zgodnie z poleceniem Czarnego Pana nie powinienem był pozwolić, by Avery doprowadził chłopaka do takiego stanu. Mimo wszystko dziewczyna o tym nie wiedziała, a moja nienawiść, jaką żywiłem do rudzielca, była silniejsza.

Historia Oczami Śmierciożercy // DramioneWhere stories live. Discover now