I. Pechowy los

172K 5.6K 2.3K
                                    

Szlag. Powiedzcie mi. Czy jest ktoś w New Jersey mający większego pecha ode mnie? Jestem już spóźniona na rozpoczęcie semestru pierwszego dnia w collegu, najważniejszego dnia w tym roku, przynajmniej dla mnie, bo pierwsze wrażenie to podstawa. Właśnie stoję przemoknięta w deszczu, patrząc jak odjeżdża mój jedyny środek transportu na chwilę obecną.

Przeprowadziłam się do tego miasta zaledwie dwa dni temu, a pomijając początkowe komplikacje z pokojem w akademiku, przez które nie miałam czasu zwiedzić i bardziej poznać tego miejsca, nie dowiedziałam się, że jedyny autobus w tej bardzo "miłej i bezpiecznej" okolicy jeździ dwa razy na dzień. Pierwsza godzina to siódma dwadzieścia, a ja spóźniłam się dwie minuty. Co za szczęście.

 Zapomniałam wspomnieć o najważniejszej kwestii. Zostawiłam klucze od mieszkania w torbie, która leży na stoliku, w pokoju. Tak, w pokoju, do którego nie mam teraz dostępu a muszę się tam dostać żeby pozbierać resztki godności, przebrać się w suche ciuchy, sprawdzić najbliższy autobus, z gdziekolwiek, by wyrwać się z tej okolicy i żeby wziąć telefon, którego także zapomniałam wziąć. Gdzie ja mam głowę?

Tak więc wracam do punktu wyjścia, gdy mówię wam o pięknym widoku tylnych drzwi autobusu, znikającego mi z oczu za zakrętem. Gdy mówiłam o nieprzyjemnej okolicy, wcale nie narzekałam. Uwierzcie. Na ogół wszystko znoszę bardzo dobrze, nie jestem jakąś rozkapryszoną dziewczyną, której tatuś zapłacił, by dostała się do wymarzonej szkoły.
Tym bardziej, przez moje głupie poczucie humoru stoję teraz zmarznięta w strugach wody, śmiejąc się z pięknego rozpoczęcia poranku. Nawet prysznic przestał działać. Musiałam się zadowolić umywalką przy myciu, więc nie mogę powiedzieć, że pachnę i czuję się znakomicie. Tak. To kolejny punkt na mojej liście rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie. Wezwać mechanika. Czy kogoś podobnego, zajmującego się zepsutymi prysznicami.

Właśnie decyduje się, żeby iść wzdłuż chodnika w poszukiwaniu kolejnego przystanku lub cudownie przypadkowego złapania taksówki ( zadzwonić po nią też nie mogę, ze względu na brak komórki), gdy nagle przestaję czuć grunt pod nogami i uderzam głową prosto w chodnik. 

-Kurwa. Jak Ty idziesz? Pomyliłaś chodnik z ulicą?- głęboki, męski, wywołujący we mnie dziwne ciarki głos próbuje przebić się przez moją potłuczoną mózgownicę. Zaraz. Chłopak? Kurde. Jeszcze tego mi brakowało. Aroganckiego typa, który zamiast pytać o mój stan, wytyka mi gdzie chodzę. Zaraz. A gdzie chodzę? OK. Faktycznie leżę na ulicy.

-Słyszysz mnie? Odezwij się- Chyba pyta mnie tak wiele razy, ale nie jestem pewna, bo skupiam się na brzmieniu jego głosu.-Kurwa, odezwij się. Może ona głucha jest?- zdaje mi się, że mówi do kogoś. Albo do siebie samego. A może to do mnie?

A może zamiast myśleć o tym co sądzi o tobie ten chłopak mogłabyś....stop.

Sylwetka atlety, przez materiał cienkiej, czarnej koszulki widać napięte mięśnie, o idealnej oliwkowej cerze, a na dodatek ciemnych jak węgiel włosach. Wysoki. Bardzo. Albo może dla mnie, bo jednak ja leżę na ziemi, a on stoi. Ale najlepsze oczywiście na koniec. Ta twarz. Czy to jest fair, żeby tacy kolesie chodzili po świecie gdzie w innych miejscach ludzie wypruwają sobie żyły ( dosłownie ) żeby tak wyglądać? Idealny, owalny kształt twarzy, ciemne brwi, takiego koloru jak włosy, idealne, pełne usta i idealnie idealne oczy. Jakie te oczy? Idealne. To jest magia. Kurde. Zielone, ale jednocześnie żółte wpadające w złote i na dodatek można tam dostrzec nawet lekkie plamki fioletowego, fiołkowego koloru. Tak jak u mnie. Znaczy, moje oczy są zupełnie inne. Niebieskie, zwyczajne, ale też z fioletowymi plamkami w lewym górnym rogu prawego oka.
A na dodatek te pełne usta otwierają się bez żadnego dźwięku, ukazując białe, równe zęby. Serio? Nawet zęby ma idealne? Zaraz. Wargi chyba nie bez powodu się poruszają. On coś mówi. On mówi do mnie. Nie. Nie do mnie. Do jakiegoś faceta, który pojawił się nagle, znikąd. Ale właśnie ten za bardzo przystojny koleś pokazuje na mnie palcem.
Okej... Prezentuje się całkiem nieźle. 

Ale nie mój typ. Ja wolę brzydszych. Co mi by było po idealnym facecie przecież? Prawda? Prawda...?

- ...na sto procent.  Nawet jednego pieprzonego słowa nie wypowiedziała. Wlazła mi pod motocykl. Może jakieś wstrząśnienie mózgu? Nie jechałem szybko, więc mocno nie walnęła, jednak może dostała jakiegoś zaniku mowy. Kurde, możliwe to jest przy takim upadku?- Że co? A no tak. On nadal myśli, że nie słyszę i teraz na dodatek nie mówię. Kurczę. Ile ja tak już leżę?

- Wie pan, ja nie jestem lekarzem, ale radziłbym zawieźć panią na oddział ratunkowy, tak na wszelki wypadek...

- Nie!- I na tym skończyło się moje milczenie. Ale nastało ono z drugiej strony. Obaj, jakby osłupiali popatrzyli się na mnie ze zdziwieniem. Szczególnie on. Z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, którego nie umiem odczytać.

- Dziewczyno, nie mogłaś tak od razu?- po jakieś dobrej minucie wreszcie się odzywa.- Kurwa- zauważyliście jak często przeklina?- W cholerę jak bardzo jestem spóźniony, a ty zamiast od razu się odezwać, mówisz dopiero teraz?- wydaję z siebie zdławiony wydech i próbuje wstać z brudnej ziemi. Pewnie mówi tak do każdej poznanej dziewczyny. Typowy zawodnik. Gracz. Podrywacz. Założymy się, że się nie mylę?

- Nie tylko ty jesteś spóźniony. - mówię bardziej do siebie niż do nich po czym, wstając, a od bólu głowy, jaki mnie dopada, prawie upadam. "Rycerz" na czarnym koniu mnie podtrzymuje, łapiąc za ramię. - Wybacz- oswobadzam się z jego uścisku, strzepuję z siebie kawałki kamieni, które lądują po chwili na ziemi i nieznacznie unoszenie głowę w poszukiwaniu drogi wyjścia. -Dziękuję. Ja muszę już iść...-chłopak staje mi na drodze, ukazując autentyczne zmartwienie.
On tak serio?

- Co? Zgłupiałaś? Ledwo co chodzisz...-przyglądam mu się o moment za długo, przez co nawiązujemy ze sobą kontakt wzrokowy. Niemożliwe. Po jego gestach nie dostrzegam chęci dostania czegoś ode mnie. Odkupienia win czy pieniędzy za zniszczony motor. Przechylam głowę, aby się upewnić. Może pod innym kątem będzie to wyglądać zupełnie inaczej. On. On będzie wyglądać inaczej.

- Wszystko dobrze. Przeżyję.-spuszcza wzrok i patrzy przez chwilę na moje ramię. Podążam za jego wzrokiem i od razu żałuję, że tam spojrzałam. Rozdarł moją ulubioną koszulę.

- Nabawię się przez ciebie problemów, więc dla świętego spokoju chodź ze mną do tego szpitala. -co za bezpośredniość. A jednak. Pod innym kątem sprzedał się zupełnie w innym świetle.

- Problemy? O to nie musisz się bać. Znaczy... dam radę. Nie posądzę cię. Zaraz. To ty mógłbyś mnie. Ale motocykl jest cały?- spoglądam na maszynę za jego plecami.- Cały, więc jesteśmy kwita, panie jakiś tam, a i żeby było jasne, nie jestem "szurnietą laską" i na pewno nie głuchą. Słyszę wręcz idealnie i usłyszałam każde twoje słowo. Lalalala!- co ja wyrabiam?- Widzisz? Durny ... koźle. -tak, to mówiło się znacznie lepiej niż słowa podzięki. Za co ja mu, kurna, dziękowałam? Mijam sprawcę wypadku i kiwam głową do siwego faceta, który wcześniej z nim rozmawiał, nie oglądając się przez ramię. Mimo mojego okropnego bólu w czaszce i w nodze, która dopiero teraz zaczęła boleć, mój marsz jest na tyle szybki, że w przyśpieszonym tempie znikam za zakrętem, mając nadzieję, że zapomnę o tym poranku najszybciej jak się da.

 Kozioł. Serio? Lepszego porównania nie mogłaś wymyślić, Joss? I na dodatek ból w głowie wcale nie słabnie.

**To mój pierwszy rozdział i mam nadzieję, że wyszedł nie najgorzej. Dajcie znać w komentarzach i głosujecie, mega mnie to zachęca do kolejnych działań ;D/Lola.

Zyskując nadzieję (wydana)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz