IV. Grunt to uniknąć świadków.

889 97 36
                                    

- Oh, nie! - Jęknęła Allura stając nad swoimi ulubionymi filiżankami. No cóż, kiedyś przynajmniej były to filiżanki. - Czy to... Czy to moje...

Coran wpadł do kuchni w dobrym momencie, powstrzymując księżniczkę od nagłego ataku histerii.

- Wszystko dobrze, księżniczko? - Zawołał w przejęciu, na szczęście już w swoim codziennym stroju. - Co do Quiznak się tu stało?! - Wrzasnął.

Paladyni jakoś nie mięli ochoty odpowiadać. Staliśmy w rządku jak na dywaniku u dyrektora, próbując chociaż trochę udobruchać skruchą załamaną Allurę. Przy okazji warto wspomnieć, mogliśmy już normalnie stać na ziemi, bo w końcu udało nam się przywrócić grawitację do ładu. Lance, który łupnął o ziemię spadając spod samego sufitu trochę narzekał, że go zadek boli, ale stwierdziłem, że to całkowicie normalne, naturalne i nie należy się za bardzo przejmować. Razem z nami, przed chwilą całe tony szkła przestały latać w powietrzu i huknęły o podłogę. Z dużych odłamków zamieniły się wręcz w proszek. Teraz mogłem już oficjalnie stwierdzić, że gorzej już nie będzie. Zawsze to jakaś pociecha, nie?

- Spokojnie, Coran. Posprzątamy tu, nie ma powodu do nerwów. - Podjąłem.

Nerwy to mało powiedziane. Allura zaczęła się hiperwentylować.

- Moje... Moje ozdobne talerze...! Chyba mi słabo!

- Może potrzebne usta-usta? - Wtrącił Lance. Jak widać, przestał już jojczyć na poobijaną kość ogonową. Podrywał Allurę, czyli mogłem uznać, że wszechświat już wrócił do dawnej równowagi.

- Nie pomagasz. - Zganił Pidge, po czym zwrócił się do najbardziej poszkodowanej: - Spokojnie, daj nam się tym zająć, a wszystko naprawimy.

- Oj, nie! - Zaprotestował Coran. - Już wystarczająco dużo przysług nam zrobiliście! Wiesz, ile potrzeba Paladynów, żeby cokolwiek naprawić, lub posprzątać?

- Minus pięciu? - Wydedukował Pidge.

- Dokładnie! Więc jest tu was o pięciu za dużo!

- Słyszałeś, Lance? Spadaj stąd. My w czwórkę poradzimy sobie lepiej bez ciebie. - Keith chyba nie potrafił się wczuć w sytuację i stwierdzić, że to nie najlepsza pora na tego typu docinki.

Wiem, że to ostatnia rzecz, jaką można się było po nim spodziewać, ale tym razem Lance okazał się tym bardziej odpowiedzialnym, bo skrzywił się, jakby ta uwaga rzeczywiście go dotknęła, ale zignorował rywala.

Nie zmyślam! To chyba jest odpowiedni moment, by odwołać wcześniejszą tezę: Chyba jednak wszechświat nie wrócił do równowagi. Na wszelki wypadek stanąłem pomiędzy nimi. Proszę państwa, od dzisiaj dorabiam sobie jako mur wojenny. Postanowiłem zabrać inicjatywę.

- Dobra, koniec zabawy. Trzeba się jakoś zorganizować. Keith, zaprowadź Allurę do pokoju i może... Zrób herbatę, czy coś? - Przechyliłem głowę i przyjrzałem się biedaczce, która mamrotała pod nosem z nieprzytomnym spojrzeniem, jakby co dopiero uciekła z domu dla wariatów.

- No d-dobrze. Skoro tak chcesz... - Starał się mówić jak zwykle, obojętnie, ale nie uszło mojej uwadze, jak się zająknął. Miałem ochotę rzucić coś w stylu "Spokojnie, stary. Dziewczyny zazwyczaj nie gryzą", ale nie chciałem zaszkodzić jego reputacji. Wyszłaby z tego wielka afera, gdyby reszta się dowiedziała, że ten sam Keith, który zamiast uciekać przed śmiercią, codziennie skacze jej do paszczy, równocześnie nie wie, jak się zachować zostając z dziewczyną sam na sam. Poklepał Allurę po plecach pocieszająco i wyprowadził, jakby wyprowadzał przestraszone dziecko.

- No już, już. Pójdziemy się trochę uspokoić, co ty na to? - Co na razie świetnie mu szło. Puściłem mu oko. Miałem na myśli "Tak trzymaj, Keith. Widzisz? Umiesz rozmawiać z dziewczynami". Mam nadzieję, że nie zinterpretował mojego mrugnięcia w inny sposób. Poczekałem, aż wyjdą za drzwi, doliczyłem do dziesięciu, bo na więcej brakło mi cierpliwości i kontynuowałem.

Quiznak! Nie dyskutuj ze mną, Lance! [Spacedaddy] VoltronWhere stories live. Discover now