XII. Lepszy wróbel w garści, niż gołąb hazardzista.

693 53 87
                                    

Przyznaję, zawaliłem. Zgubiłem Katie na obcej planecie. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie łatwo jest uciekać przed dużym stadem bydła i jednocześnie sprawdzać, czy Pidge nie postanowi nagle gdzieś się zmyć. A z pewnością to było działanie z premedytacją. Możecie mówić co chcecie, ale mała Katie potrafi być szczwaną bestią. Nie byłem jeszcze do końca pewien, na ile stać naszego uciekiniera, jeśli dałoby mu się za dużo swobody. I szczerze mówiąc, nie chciałem się dowiedzieć.
Kiedy już Lance przestał zachwycać się moją fryzurą, pobiegłem szukać naszego biednego, zagubionego dzieciaczka. Przedtem jeszcze bardzo subtelnie i delikatnie dałem do zrozumienia reszcie Paladynów, że jeśli się odważą wyjść z domu i rozleźć po mieście... TO IM NOGI Z TYŁKÓW POWYRYWAM!

Czy jest szansa, że mnie posłuchają?
Owszem, kiedy Kalteneckery zaczną latać.
Uprzedzę może wasze protesty. Zdaję sobie sprawę, że w drugim sezonie faktycznie zaczną latać, ale udawajmy, że o tym nie wiem. Chętnie bym wam przytoczył dialog mój i reszty Paladynów, ale za bardzo się boję, że jeśli napiszę choćby jeszcze jeden epizod bez Pidge, to skończę marnie. Wychodzi na to, że czytających to fanów Pidge'a można podzielić na dwie kategorie:

Numer jeden pod tytułem "Oby naszej Pidge się nic nie stało! Tak za nią tęsknię!" Temu typowi mogę odpowiedzieć jedno: Ja też. Katie jest dla mojego życia jak cukier w herbacie. I nie mam na myśli tylko tego, że zmieściłaby się na łyżeczce do ciasta. Tylko błagam, nie powtarzajcie tego Lance'owi, bo mi nie da żyć.

I oczywiście zostaje też numer dwa pod tytułem: "Jak mogłeś zostawić Katie, ty durniu! TY CAPIE ŚMIERDZĄCY!". Oh wystarczy tych komplementów, bo się jeszcze zarumienię. To są perfumy a la Krowia Obora i Pot. Limitowana wersja!

Przez całą drogę próbowałem namierzyć brakującego Paladyna przez system wbudowany do mikrokamery przy nadgarstku kombinezonu, ale coś akurat teraz zaczęło zakłócać sygnał. Czemu mnie to nie dziwi?

- No rzesz, gdzie jesteś, moja małą wredoto? - Mamrotałem, po raz trzeci przechodząc przez tę samą ulicę. Sprzedawca tutejszych grillowanych przysmaków już zaczynał liczyć, ile razy go mijałem. Jedyne, na co miałem teraz ochotę to na powrót na statek. Albo może na szklankę galaktycznej Whisky. Jedną, ewentualnie siedem.

- Mogę w czymś pomóc? - Ulitował się w końcu sprzedawca, kiedy doliczył już do siedmiu. Pogodziłem się z myślą, że jednak mój instynkt opiekunki nie wystarczy, żeby znaleźć jedną osobę wśród tysięcy mieszkańców. Przystanąłem i spojrzałem na sprzedawcę podejrzliwie. Zastanawiałem się, czy jego dobroduszność nie wypływała z faktu, że zaraz będzie mi próbował wcisnąć dziesięć porcji jego grillowanych szaszłyków.

- Nie widziałeś może w okolicy jakiegoś wyjątkowo zabłąkanego cudzoziemca? - Zapytałem w końcu, podchodząc do jego straganu.

- Widziałem wiele cudzoziemców. O jakiego konkretnie ci chodzi? - Przysunął się bliżej i oparł się o rozżarzone druty grilla. Wytrzeszczyłem oczy. Czy ci pomarańczowoskórzy serio nie reagowali na przysmażanie żywcem?!

- Ehm... - Mruknąłem starając się złapać wątek. Nie mogłem oderwać wzroku od grillowanego ramienia tubylcy.

- Jak wyglądał ten twój zagubiony cudzoziemiec? - Zapytał pobłażliwym tonem. Potrząsnąłem głową, żeby otrząsnąć się z szoku i podjąłem:

- Ma zielony kombinezon, podobny do mojego. I jest... - wyciągnąłem dłoń na poziomie moich żeber - ...Tego wzrostu.

Skinął głową, chociaż widać było na jego twarzy konsternację.

- I jest mojej rasy. To znaczy człowiek. - A przynajmniej tak przypuszczam. Kto wie? Może jest genialnym, zmutowanym gołębiem, który tylko wygląda jak człowiek? To by wyjaśniało, czemu wtrynia zapasy słonecznika, kiedy myśli, że nie widzę i siada na wszystkich meblach, do jakich tylko sięga.

Quiznak! Nie dyskutuj ze mną, Lance! [Spacedaddy] VoltronWhere stories live. Discover now