XV

124 26 3
                                    

Protestował cicho, kiedy Nina prowadziła go do kanapy. Nie stracił przytomności, ale nie trzeba się było specjalnie przyglądać, żeby widzieć, jak niewiele brakowało. Teraz już nie tylko ręce drżały, ale i całe ciało. Nina usiadła tuż obok, z kolei Elvis zadzwonił po pogotowie. Po wykonaniu telefonu, pobiegł na parter, żeby ostrzec Anię, o nadchodzącej pomocy dla chorego. Król tymczasem, brał mniej więcej trzy wdechy na sekundę i nie potrafił nad tym zapanować. Żeby utrzymać go w stanie przytomności, dziewczyna zaczęła wypytywać.

– Od jak dawna, to bierzesz?

– Miesiąc, coś ponad... – bełkotał. – Kurwa, ale mi było dobrze na początku... – z wilgotnych oczu zaczęły płynąć łzy.

Nie potrafiła biernie patrzeć. Najchętniej wybiegłaby teraz na korytarz. Widziała, że cierpiał i zdawała sobie sprawę, że nie może mu pomóc, co stanowiło najgorszy aspekt tego wszystkiego. Mogła jedynie trzymać jego dłoń i powtarzać „wszystko będzie dobrze".

– Po co ci to było?

– Bo Gruby ciągle wymaga ode mnie czegoś, czego ja zwyczajnie nie potrafię.

– Ale czemu bierzesz to wszystko do siebie, co? Przecież nie zwolni cię przez byle gówno – tłumaczyła łagodnie.

– Czemu miałbym podważać to co mówił? Powiedział wyraźnie: "zwolnię cię gnoju". Zrozumiałem przekaz.

– Rudolf, pomyśl o swoim ojcu. Czy jak mówiłeś, że go nienawidzisz i chciałbyś jego śmierci, to naprawdę o to ci chodziło? Czy chciałeś umyślnie doprowadzić do jego samobójstwa?

Zacisnął powieki. Łzy przyszły same, nie chciał ich, mimo płynęły. Ból fizyczny był niczym, w porównaniu z tym psychicznym.

– Tak pewnie, wywołaj we mnie wyrzuty sumienia. Dobij leżącego – jęknął mocniej ściskając się za klatkę piersiową.

– Nie dobijam cię, tylko próbuję uświadomić, jak wielką krzywdę wyrządzasz sobie i nam – kontynuowała niezrażona. – Ja, Elvis, twoja matka, przyjaciele, a nawet Gruby, myślisz, że nas to nie zrani? Jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się, że nigdy więcej nie zobaczysz taty?

– Przestań, błagam – łzy mieszały się z potem i spływały na podłogę i oddech przyspieszył mu do tego stopnia, że niemalże się dusił.

– Jak ja się poczuję, jeśli dowiem się, że nigdy więcej nie zobaczę ciebie? I tak samo jak ty, będę obwiniać się, że nie pomogłam, kiedy był na to czas i...

– Dosyć! – przerwał jej w połowie zdania.

Nie kontrolowała swojego słowotoku. Nie powinna mu tego wszystkiego mówić, nie teraz, kiedy był w takim opłakanym stanie. Nie wiedziała co ją podkusiło, żeby teraz wytykać mu wszystkiego błędy, kiedy on był na skraju załamania i nie mógł nawet dobrze nabrać powietrza. Zrobił źle, ale tylko dlatego, że sobie nie poradził, a jej zadaniem było pomóc. W głowie usłyszała słowa jednego ze swoich profesorów na studiach – Primus non nocere – przede wszystkim nie szkodzić.

– Przepraszam... – powiedziała cicho. – Nie powinnam...

– Po prostu nic już nie mów – dławił się łzami, dyszał, i niemal czuł, jak z kaszlem wypluwa serce. Płuca nie wyrabiały w takim natłoku emocji i bólu.

Dziewczynę ogarnęły wyrzuty sumienia. Nie miała prawa doprowadzać swoimi słowami do pogorszenia jego stanu. Teraz powinna go uspokajać, wspierać, a tymczasem, niczym ostatnia kretynka podburzała kłębiące się w nim uczucia, w większości te bolesne.

Do biura wszedł Elvis.

– Już jadą – poinformował z wejścia. – Powiedz mi tylko, po kiego grzyba łykałeś to parszywe gówno, co?

Miał wiele pytań, ale zamilkł, zobaczywszy w jakim stanie był Król. Pot i łzy na jego czerwonej twarzy zlały się w jedno, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównomiernych odstępach. Wyglądał jak przeżuty i wypluty przez psa kłak nędzy i rozpaczy.

Król nie umiał już hamować tego, co przychodziło mu do głowy. Nie potrafił przyznać przed sobą, że robi dokładnie to, co kiedyś jego ojciec tak, jak twierdziła Nina. Najchętniej wykrzyczałby jej w twarz, że nie ma racji. Gówno prawda, miała świętą rację i dlatego to tak bolało. Dlatego też, tak trudno było przyjąć to do wiadomości.

Do biura niespodziewanie weszła trójka ratowników. Za nimi zebrał się mały tłumek, w którego skład weszli Ania z recepcji i kilku gapiów, którzy doczepili się po drodze. Cały ten pochód skupił się koło kanapy. Nina z Elvisem zostali szczegółowo przesłuchani. Od zażycia amfetaminy nie minęła jeszcze godzina, więc decyzję podjęto w ciągu kilku kolejnych minut.

– Bierzemy pana na płukanie, zajmijcie się nim – wykrzyknął jeden, do dwójki pozostałych. Tamci jak na komendę chwycili za nosze, ale Król za nic w świecie nie chciał się na nich położyć. Uparł się jak wół, że albo pójdzie o własnych siłach, albo nie pozwoli się nigdzie zaciągnąć i zdechnie w tym biurze.

Ratownicy namawiali, błagali wręcz, ale kiedy mijały kolejne, cenne minuty, dali za wygraną. Windą w mgnieniu oka przedostali się na parter. Król szedł z rękoma zawieszonymi na karkach lekarzy, na szczęście karetka stała blisko.

– Jak się pan czuje? – pytał lekarz pomagając usiąść chłopakowi w erce.

– Jakby moje serce tańczyło macarenę, a poza tym świetnie – jęknął.

– Czemu nie chciał pan położyć się na noszach? – wypytywał wysoki brunet w czerwonym kombinezonie przykładając elektroniczny termometr do czoła Króla.

– Żeby nie robić sensacji. W Mrowisku i tak wszystko rozchodzi się za szybko – wydukał, po czym oparł się o ścianę karetki i zaczął ciężko oddychać. Przymknął oczy, ale natychmiast otrzymał reprymendę. Nie pozwolili mu zemdleć, spać, nawet zamykać oczu. Jeden z ratowników rozchylił mu powiekę i zaczął świecić małą latarką prosto w oko.

– Źrenice rozszerzone, nie reagują na światło – rzucił krótką informację. – Czterdzieści jeden stopni gorączki, wzmożona potliwość, pobudzenie, drgawki – wymieniał.

Ciemne chmury spowiły niebo. Najbliższe dni miały być deszczowe...

Król [THE END]Where stories live. Discover now