XIX

100 26 1
                                    




W pokojach był zainstalowany monitoring. Króla znaleźli kilkadziesiąt minut później jego własnym na łóżku. Z rany na nadgarstku broczyła ciemno-fioletowa, gęsta krew, a plama na białym prześcieradle od razu rzucała się w oczy. On sam był nieprzytomny i blady. Ponieważ maź wypływała bardzo powoli, personel od razu domyślił się, że doszło do przecięcia żyły, na szczęście tętnice pozostały nieruszone. Nie zmieniało to jednak faktu, że sprawa nie wyglądała najlepiej. Pielęgniarki nie do końca wiedziały co mają zrobić, więc zaczęły uciskać jego nadgarstek ręcznikami. Krew przesiąkała przez nie bez problemu. Pewność, że już po nim była niemalże stuprocentowa. Mało kogo da się uratować po takiej utracie krwi, co dopiero takiego słabego, chudego chłopaka. Mimo wszystko, wezwano do niego lekarzy.

Zaczęto od zatamowania krwotoku, a także przetransportowania Króla do innej sali na obserwację i badania. Stracił półtora litra krwi, co było powodem omdlenia i jego nienaturalnej bladości skóry. Wyratowali go, ale można powiedzieć, że był kilkanaście minut od śmierci. Nie ważył dużo, ostatnio jeszcze chudł i nie trudno było o wykrwawienie się na śmierć. Cud zadecydował, że przeżył.

Gdy ocknął się po kilku godzinach, było mu zimno i tylko tę jedną rzecz naprawdę odczuwał. Później zorientował się, że w ogóle nie powinno być mu dane otworzyć oczu. Zdezorientowany ocenił swój stan i kiedy zauważył bandaż na lewym nadgarstku, do uczucia zimna dołączyło też wkurzenie. Nie chciał być wyratowany. Chciał zginąć, skończyć to wszystko, po prostu przestać istnieć, nie cierpieć już więcej. Nie udało się. Nie wiedział na kogo powinien być zły– czy na siebie, bo źle się za to wszystko zabrał, a kolejnej okazji mogło nie być, czy na osoby, które nie dopuściły do jego śmierci. W pierwszej chwili próbował pozbyć się bandaża, który niestety był zawiązany za mocno, a on nie miał wystarczającej siły, by go zerwać. Mocował się z nim kilka dobrych minut.

Nagle, do jego uszu dotarły dźwięki dyskusji toczącej się na korytarzu.

– Co zrobił!? – usłyszał głos, który prawie na pewno należał do Niny.

– Proszę pani, zapewniam panią, że panu Królowi już nic nie grozi – drugi z głosów był własnością jego lekarki, nie miał co do tego wątpliwości.

– Czy pani żartuje!? Prawie popełnił samobójstwo, niemal wykrwawił się na śmierć i pani jeszcze twierdzi, że nic mu nie grozi!?– zgadywał, że już o wszystkim się dowiedziała.

– Źle oceniliśmy stan psychiczny pacjenta, przez co nie przewidzieliśmy, że...

– Przepraszam, czy państwo nie są przypadkiem od tego, żeby go kontrolować i nie dopuścić do tego, żeby robił sobie krzywdę!? – ton dziewczyny się nie zniżał, wciąż krzyczała. Musiała się nieźle wnerwić.

– To był jedynie jednorazowy wypadek – lekarka bezskutecznie starała się załagodzić konflikt.

– Przez ten jednorazowy wypadek, człowiek mógł stracić życie. Gówno mnie obchodzi co macie na swoje usprawiedliwienie, ale on tu dłużej nie zostanie– Nina jak zwykle bezpośrednia do bólu.

Usłyszał kroki i po chwili wpadła do jego sali. Była wściekła, od razu to zauważył. Stanęła nad nim i skrzyżowała ręce na piersiach. Spodziewał się, że nakrzyczy na niego tak, jak przed chwilą na panią doktor, do niczego takiego jednak nie doszło.

– Wstawaj – zarządziła. – Na minutę dłużej cię tu nie zostawię.

Za nią w drzwiach stanęła lekarka.

– Niech pani to dobrze przemyśli. Pacjent, który jest poddawany terapii nie powinien zmieniać otoczenia – wyjaśniała. Rudolf patrzył na to wszystko nieprzytomnym wzorkiem. Dopiero co obudził się po podróży na tamten świat, a już kazali mu gdzieś iść. Bezsens.

– Wstawaj i się ubieraj. Czekam – zadecydowała.

Coś w jej głosie nie pozwoliło mu się postawić. Zwlekł się z łóżka i na miękkich nogach poszedł do łazienki. Nina patrzyła na niego nieufnie – równie dobrze w łazience mógł zrobić sobie krzywdę, więc nie wiedziała, czy może wpuścić go tam samego. Stała przed zamkniętymi drzwiami słuchając szumu wody spod prysznica i kontynuując dyskusję z lekarką. On tymczasem obmywał ciało gorącą wodą i starał się ustać w pionie. Wychodząc pośliznął się i upadł z hukiem. Gdy leżał już na ziemi, pierwszą rzeczą, którą usłyszał, były nerwowe pytanie Niny: "co tam się dzieje?". Szybko odparł, że nic i dokończył ubieranie się. Na całe szczęście Król wyszedł z łazienki cały i zdrowy. Pożegnał się cicho ze swoją panią doktor, której nawiasem mówiąc od początku nie lubił, tak jak zresztą całego personelu. Źle się tu czuł i fakt, że mógł wyjść na zewnątrz, chociaż na chwilę sprawił, że poziom jego samopoczucia gwałtownie wzrósł. Wsiedli do samochodu i przez jakiś czas jeszcze nie ruszali. Nina zadzwoniła do Grubego i kazała mu znaleźć inną placówkę i wysłać jej adres smsem.

– Pewnie jesteś wściekła, co? – spytał patrząc przez okno po swojej prawej stronie i zaciekle unikając kontaktu wzrokowego.

– Czemu miałabym być?– spytała, lekko zdziwiona.

– Bo chciałem się... No wiesz– nie potrafił powiedzieć tego głośno.

– To, że w ogóle wpadłeś na taki pomysł wynikało tylko z ich niekompetencji – odparła. – Powinni dać ci opiekę fizyczną i psychiczną, za to im płaciliśmy. Za to płacił im Gruby – poprawiła.

– W takim razie, co teraz? – zapytał spoglądając niepewnie w jej stronę, jednocześnie gładząc bandaż na lewem nadgarstku.

– Przeniesiemy cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczny – stwierdziła.

– Po co? Przecież wiem, że Gruby może znaleźć kogoś na moje miejsce. Ja wrócę do amfetaminy, on będzie miał pracownika jakiego potrzebuje i wszystko będzie świetnie – mówił. Jego głos był przerażająco spokojny.

– Wcale tak nie myślisz – nie przejęła się tym, co powiedział. W ośrodku, w którym przebywał w najmniejszym stopniu mu nie pomogli. Każdy przypadek był inny, tam jednak traktowali go jako jednego z dziesiątek pacjentów. Nie było opcji, żeby dłuższe jego pozostanie tam, skończyło się inaczej niż samobójstwem.

Czas uświadomić sobie, że do człowieka trzeba podchodzić indywidualnie, bo inaczej skutki mogą być opłakane. Szczególnie, jeśli chodzi o depresję... I śmierć.

Król [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz