NOMEN ÁNGELOS

255 25 6
                                    


Drobna kobieta od skody i górujący nad nią właściciel maybacha obrzucali się nienawistnymi spojrzeniami. U ich stóp leżała ciemnowłosa dziewczyna o twarzy białej jak prześcieradło.

– Przecież widzę, że jest nieprzytomna. – Zoltan przesunął dłonią w rękawiczce po swoich falujących, kruczoczarnych włosach.

– To niech pan coś zrobi, na Boga. Jest pan przecież mężczyzną. – Kobieta spojrzała na niego z wyrzutem.

– Zgadza się. Jestem mężczyzną, a nie pielęgniarką.

– Dość tego, dzwonię po karetkę. – Victoria zdjęła z ramienia elegancką torebkę.

– Karetkę? Chyba nie mówisz poważnie?

– Jak najbardziej poważnie. Poza tym nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty.

Klaksony zadźwięczały za ich plecami.

– Co prawda wstrzymamy na jakiś czas ruch – dodała, wyjmując telefon – ale zdrowie dziewczyny jest najważniejsze.

– Najważniejsze? A kim ona u diabła jest? To zwykła roznosicielka gazet.

– Jest pan niegrzeczny.

– A ty niezbyt inteligentna. Chcesz zablokować największe skrzyżowanie w dwumilionowym mieście z powodu omdlenia jakieś dziewuchy?

Niech to szlag! Zoltan poczuł żar rozlewający się w żyłach. Zostało mu niecałe dwadzieścia minut. Jeśli się stąd nie usunie, to urządzi niezłe przedstawienie. Wtedy dopiero babsko uzna, że czekanie na karetkę było fatalnym pomysłem.

– Proszę tylko na nią spojrzeć... – Właścicielka skody wskazała na nieprzytomną Anielę. – Musimy coś zrobić.

Ciemnoniebieskie oczy Zoltana, przez niektórych uznawane za granatowe, spoczęły na przesadnie szczupłej, choć całkiem zgrabnej roznosicielce gazet. I nie zrobiłaby ona na nim większego wrażenia, gdyby nie to, że wyglądała jak anioł otoczony płaszczem pastelowo-czekoladowych włosów. Długie ciemne rzęsy rzucały cień na piegowate policzki, a rozchylone usta odsłaniały perłowe zęby.

Znów poczuł znajome ukłucie w piersi, za które zrugał się w myślach. Tego już za wiele, musi się stąd ewakuować i to jak najszybciej.

– Nie będę tu tkwił cały dzień, bo jakiejś lalce zrobiło się słabo – oznajmił.

Kobieta wytrzeszczyła oczy, zamierając z telefonem w ręce.

– Pan chyba nie ma serca...

W kącikach zaciśniętych ust Zoltana zaigrał uśmiech.

– Tu niestety muszę się z tobą zgodzić. – Pochylił się i wziął nieprzytomną dziewczynę na ręce.

– Co pan...? – Victoria zachłysnęła się powietrzem jak ryba wyrzucona na brzeg.

– Nie zamierzam tu stać i czekać na tych konowałów z pogotowia. Zbada ją mój lekarz.

Kobieta oniemiała.

– Będziesz tak sterczeć czy może otworzysz mi drzwi, żebym wsadził śpiącą królewnę do samochodu?


*


Aniela usłyszała męski głos, lecz była zbyt zamroczona, by otworzyć oczy.

– Tak. Oddycha równo – powiedział ktoś obok niej. – Jak tylko skończy się septyzacja, pojadę prosto do firmy. Tam ją obejrzysz. Mam nadzieję, że msza w katedrze już się skończyła, bo w przeciwnym razie znowu będzie draka z klechami.

PRYNCYPIUMWhere stories live. Discover now