NOMEN MAURITIUS

282 21 6
                                    


Aniela otworzyła oczy i ujrzała starszego mężczyznę w okrągłych okularach, opierających się na czubku bulwiastego nosa. Twarz miał szczupłą, oczy bladoniebieskie, białe gęste włosy i brwi przyprószone siwizną. Trzymał jej rękę i mierzył ciśnienie.

– Kim pan jest?

Mężczyzna uniósł wzrok znad binokli i uśmiechnął się.

– Nazywam się Maurycy Majer. Jestem lekarzem. Zemdlałaś pod katedrą – wyjaśnił.

Aniela rozmasowała skroń, zbierając myśli, i rozejrzała się dookoła. Leżała na kanapie z bordowej skóry. Wokół stały stylowe orzechowe meble, które, choć zachowane w nienagannym stanie, wyglądały na bardzo stare.

– Co to za miejsce?

– Firma Zoltana. – Zdjął jej rękaw ciśnieniomierza.

– Zoltana?

– To ten gbur, który cię przywiózł. Jestem jego lekarzem. I przyjacielem.

Aniela przeniosła wzrok na wysoki sufit, zdobiony płaskorzeźbami z motywem anioła.

– Pięknie tu – przyznała nieco otumaniona.

– Zoltan ratuje stare kamienice przed wyburzeniem, poddaje je renowacji, a potem sprzedaje. Tę akurat zatrzymał dla siebie. Nazywa się Kamienica pod Aniołami.

– Kamienica pod Aniołami – powtórzyła niemal bezgłośnie, nie odrywając oczu od twarzy małych cherubinów.

– Mam nadzieję, że wyrażasz zgodę? – zapytał doktor.

– Słucham? – Przeniosła na niego wzrok.

– Gdy byłaś nieprzytomna, pobrałem ci krew. Nie masz nic przeciwko?

– Nie. Dziękuję.

– Wyniki będą jutro – poinformował. – Musiałem spisać twoje dane, więc Joanna wyjęła twój dowód z torebki.

– Joanna? – Aniela spojrzała na ławę, na której leżała jej wysłużona listonoszka, zwykle ukryta pod peleryną.

– Sekretarka Zoltana. – Schował ciśnieniomierz do przepastnej torby. – Kazałem jej zrobić dla ciebie słodką herbatę na pokrzepienie. Twoje omdlenia wyglądają na zwykłe przemęczenie, ale wstrzymam się z diagnozą, dopóki nie będzie wyników. Czy ostatnio źle się czułaś, miałaś jakieś dolegliwości?

– Nie. Tylko doskwierał mi brak czasu i nadmiar pracy.

– W „Głosie Alwarnii"? – Wskazał brodą na biały napis na piersi Anieli.

– Tak, ale po dzisiejszym dniu nie mam po co tam wracać.

– Przykro mi. – Doktor westchnął i sięgnął do torby, z której wyjął niewielki notes oraz karmazynowe pióro, po czym zaczął coś pisać.

– Nic mi nie będzie. – Aniela obserwowała stalówkę sunącą po kartce papieru, jednak nie była w stanie nic przeczytać. – Pracuję jeszcze w szkole tańca. Mało płacą, ale zawsze to jakiś grosz. Poza tym idą wakacje, może pojawią się jakieś oferty pracy w pubach.

Doktor podkreślił kilka słów w notatniku i schował go z powrotem do torby.

– Z tego, co mówisz, wynika, że masz sporo na głowie. – Podniósł na nią wzrok. – Może to jest właśnie przyczyna twojego zasłabnięcia. Czy wakacje nie są przypadkiem od tego, żeby odpocząć?

Jego spojrzenie poruszyło Anielę. Było w tym człowieku coś, co sprawiało, że chciała mu zaufać. Czuła się tak samotnie w tym wielkim mieście. Bez rodziny, przyjaciół, w ciągłym biegu: studia, praca, praca, studia. A teraz... Pomimo tego, że Maurycy był jej całkowicie obcy, miała wrażenie, że jest jedną z niewielu życzliwych osób, jakie do tej pory spotkała w Alwarnii.

PRYNCYPIUMWhere stories live. Discover now