Nie boję się

5.1K 438 32
                                    

Draco:
Uchylam drzwi do komnaty.
- Mamo... Nie! - widok, który mam przed sobą ściska mi serce tak mocno, że nawet nie potrafię wziąć wdechu.
- Nie! - krzyczę głośno, roniąc ogramine łzy.
- Draco! Obudź się! Draco! - otwieram oczy, ciężko oddychając. Tuż przede mną dostrzegam twarz czarnowłosego i wpatrzone we mnie zielone oczy.
- To tylko sen...- mówi miękko. Powoli uspokajam się. Przy num czuję się jakoś tak bezpieczniej. Może po prostu chodzi o to, że nie jestem sam, a tylko on kiedykolwiek był tak blisko mnie.
- Widzę, że już ci lepiej.
- Mhm.
- W każdym razie wyglądasz lepiej niż wczoraj.
- Zwłaszcza z tym rozczochranymi włosami...
- Zwłaszcza. Wiesz co jest w tym najlepsze?
- Co?
- Że jestem jedyną osobą, która cię tak ogląda. - uśmiecha się łagodnie. Zdecydowanie lubię jego uśmiech. Jest lepszy niż nienawiść, bijąca z każdej komórki jego ciała.
- Bo nikomu innemu bym się tak nie pokazał.
- No tak, przecież jesteś idealny... - zaczyna się śmiać. - Wstajemy?
- My? - unoszę brwi pytająco.
- Przyzwyczajenie. - teraz to ja zaczynam się śmiać. Czyli nie tylko ja się do niego przyzwyczaiłem.
- Nie wiem jak tobie, ale mnie się nie chce wstawać.
- Mnie też.
- To zostań, przynajmniej się przydasz.
- Niby jak?
- Z tobą w łóżku jest cieplej... - mówię, zamykając oczy.  Nawet na chwilę zapomniałem o tym, że moja mama umiera. Jest najlepszą matką na świecie. Zawsze kiedy ojciec na mnie wrzeszczał, kiedy mnie wyzywał i poniżał stawała w mojej obronie, a jeśli się nie dało, ciągle powtarzała, że jestem najcudowniejszym synem na ziemi i że ojciec nie wie, co mówi. Zawsze mnie wspierała. Kochała bez względu na wszystko. A teraz tak po prostu umiera? Chce nie zostawić samego? Gdy tylko i tym myślę, do oczu napływają mi łzy. Jest jeszcze taka młoda... Umieranie jest dla starych, a nie dla niej. Gdyby nie ona, to nie wiem, czy jeszcze bym tutaj był. Ile razy myślałem, żeby z sobą skończyć? Ale ona zawsze mówiła, że będzie lepiej, że to się wreszcie przeminie. Dzięki niej nauczyłem się być odporny na wszelkie obelgi. Teraz szczerze mam głęboko w dupie, co ojciec o mnie mówi. Zdążyłem już przywyknąć, że lepiej by mu było beze mnie, skoro ma już swojego idealnego syna. Trudno. Nie każdy musi mieć ojca, który jest z ciebie dumny. Niektórzy ojcowie muszą być takimi właśnie zimnymi dupkami jak mój. Czuję jak po moich policzkach płyną łzy. Spokojnie, jeszcze nie umarła. Jeszcze... Kiedyś to musiało nadejść, ale zawsze bolałoby tak samo. Co ja robię? Leżę tu teraz, zamiast być przy niej. Błyskawicznie wstaję z łóżka i szybkim krokiem zmierzam do komnaty matki. Pukam delikatnie, ale nie dostaję odpowiedzi. Moje serce zaczyna bić szybciej, na samą myśl o tym, co mogę tam zastać. Uchylam delikatnie drzwi, ale w środku nikogo nie ma. Teraz już serce wali mi tak mocno, że słyszę jak obija mi się o żebra. Czym prędzej biegnę w poszukiwaniu ojca. On musi wiedzieć, gdzie ona jest. Nawet nie patrzę przed siebie i wpadam na kogoś. Podnoszę nieco oczy.
- M...mamo, ale co ty...?
- Spokojnie kochanie, nic mi nie jest. - uśmiecha się delikatnie.
- Nic?! Nic?! - czuję napływające do moich oczu łzy.
- Draco, uspokój się i nie płacz. Wszystko już dobrze.
- Ale jak...?
- Severus mnie wyleczył. Wystarczyło trochę jakiegoś dziwnego eliksiru. Stwierdził, że Magomedycy to kompletni durnie, którzy nie widzą, że ktoś...
- Ktoś co?
- Starał się mnie otruć. - zaciskam pięści z wściekłości. Moją matkę chcieli otruć?! Jak znajdę tego skurwiela, to kurwa zabije i nie będzie żadnego przepraszania! Zabije chuja!
- Kto? - syczę przez zaciśnięte zęby.
- Nie martw się, Draco. Poradzę sobie. - uśmiecha się ciepło, ale ja wiem, co się za tym uśmiechem kryje. Ona nie odpuści. Ten niewinny wygląd to tylko pozory. Moja mama potrafi sobie radzić i ten ktoś może się już bać. Tak się cieszę, że wszystko z nią dobrze.
- Czyli nie umierasz?
- Nie kochanie, nie umieram. - uśmiecha się jeszcze szerzej i mocno mnie przytula. Chyba bym nie przeżył, gdyby ona odeszła. Jest jedyną osobą, która traktuje mnie... po ludzku. Nie jestem dal niej nic nie wartym kundlem. 
- Idziemy na śniadanie?
- A ojciec?
- Wyszedł z Severusem.
- To idziemy.
- Opowiedz mi, jak w szkole.
- Długo by mówić...
- Słyszałam o jakimś zaklęciu, czy klątwie.
- Tak... Snape zwariował.
- A konkretnie.
- Nexus necti.
- Ale...
- Ja i Potter. - kobieta wybucha głośnym śmiechem. Mimo bycia matką, jest nadal Ślizgonką i nieszczęście innych nieco ją bawi. Nieco...
- Dlaczego?
- Bo... bo... ten dureń zaczął mnie drażnić i o mało mnie nie zabił, kiedy zaklął lustro, więc mu przywaliłem... potem zaczął się mścić... no i skończyło się tym, że rzuciłem nim o ścianę, on mną... i... dostałem Sectumsemprą i....Cruciatusem...
- Czym? Znajdę tego...
- Nie, nie trzeba. No i po tym Snape nas "złączył". Trzy miesiące musiałem się z nim męczyć, ale wreszcie się udało.
- Przestaliście się kłócić?
- Znaczy... - przypominam sobie zeszłą noc. Nie do końca rozumiem, co się stało. Chłopak przyszedł do mnie. Po co? Nie mam pojęcia. Nie wyśmiał mnie, wręcz przeciwnie. Byłem wtedy tak załamany, że gdyby on jeszcze zaczął mnie wyzywać, chyba bym umarł. Nie wiem, co mi odwaliło, żeby się tak do niego przyklejać, ale było lepiej. Kiedy on mocno mnie przytulał i ciągle szeptał, żebym nie płakał... Ale przecież to Potter, do cholery! Wczoraj nie myślałem. Ale wszystko wróciło już do normy.
- Draco?
- Tak?
- Stoisz tak od pięciu minut. - tak się o nim zamyśliłem, że zapomniałem na jakim świecie żyję. Cóż to wczoraj było... co najmniej dziwne. Ale potrzebowałem żeby ktoś ze mną był, a że on się nawinął to już trudno.
Siadam przy stole i zabieram z talerza dwa tosty. Biorę łyk gorącej kawy, co nie jest zbyt dobrym pomysłem, bo parzę sobie cały język.
- Dzień dobry, Narcyzo. Widzę, że już ci lepiej. - słyszę znajomy głos tuż za plecami.
- Owszem, dziękuję. - kobieta rzuca mi pytające spojrzenie. Harry nigdy nie był dla niej... miły. Raczej zawsze syczał, tak samo jak mój ojciec. Zaraz kto?! To jest Potter, a nie żaden Harry!
Chłopak siada na przeciw mnie i jakby się uśmiecha, albo mi się tylko wydaje. W każdym razie nie patrzy na mnie wściekle, jak jeszcze ostatnio gdy siedzieliśmy przy tym stole. W ogóle inaczej wygląda. Jego twarz jest pogodna, a zazwyczaj wściekle zielone oczy, teraz przybrały barwę szamaragdów.
- To ja chyba już pójdę. - mówi, uśmiechając się blondynka. Nie do końca rozumiem, o co jej chodzi, ale zapewne jest zmęczona.
- Wyzdrowiała?
- Nie uwierzysz, kto ją wyleczył.
- Nie...
- Tak. Ten stary wariat jeszcze się czasem przydaje.
- Czasem.
- Potter, jeśli...
- Czekaj. Doszedłem do pewnego wniosku. Ja mam imię i ty też. Może zacznijmy jeszcze raz. Jestem Harry.
- A ja nie jestem idiotą. Wiem, jak masz na imię.
- Wspaniale, więc co mówiłeś?
- Yyy... nie pamiętam. - chłopak zaczyna się śmiać, co powoduje także wybuch śmiechu z mojej strony. W zasadzie to wiem, co chciałem mu powiedzieć, ale może nie warto wracać do tego tematu, zwłaszcza że on chyba nie ma z tym jakichś wielkich problemów.
- To co dziś robimy?
- My?
- Wiesz, uznałem, że skoro mam się nudzić, to chociaż się z ciebie pośmieję.
- Chyba raczej ja z ciebie.
- Chciałbyś.
- To co, może bałwana ulepimy? Będziesz miał się z kim bawić.
- W sumie niezły pomysł...
- Ty tak na poważnie?
- Na niby. No rusz się. - on chyba sobie żartuje. Ja nie jestem jakimś bachorem, żeby z nim bałwany lepić. Poza tym nie ma mnie jak zmusić, bo teraz mogę robić co chcę, więc może sobie gadać. Specjalnie zaczynam powoli żuć tosta.
- Czego nie rozumiesz w "rusz się"?
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Nie? Ja tu robię, za chusteczkę do nosa, a ty nie idziesz? - przecząco kręcę głową. Chłopak wstaje z wkurzoną miną i kieruję się do wyjścia. Po chwili jednak pochodzi do mnie i łapiąc mnie za nogi, przerzuca sobie przez ramię.
- Co ty kurwa robisz, Potter? Pojebało cię?!
- Po pierwsze Harry, a po drugi idziesz ze mną.
- Dobra, idę. Ale puść mnie.
- Puść mnie co?
- Proszę. - chłopak nadal uparcie trzyma mnie i idzie w stronę drzwi wyjściowych.
- Harry, proszę. - wreszcie stawia mnie ponownie na ziemi i uśmiecha się triumfalnie.
- Żebym ja cię musiał kultury uczyć...
- Zamknij się, Potter.
- Ja mam imię!
- Co ty z tym imieniem?!
- Co ty się go tak boisz?
- Nie boję się.
- Boisz się, Draco. - nie mam pojęcia o mu odwaliło z tymi imionami. Ale jak powiedział do mnie inaczej niż ciągle tylko po nazwisku, zrobiło mi się tak jakoś... miło. Po prostu to nie brzmi, jakby zaraz miał mnie zwyzywać. Może wreszcie pora zakończyć tą wojnę? Żadnemu z nas nie przynosi korzyści, więc po co ją ciągnąć?
- Harry... - to nadal strasznie dziwnie brzmi, ale chyba jestem w stanie się do tego przyzwyczaić. W sumie nawet nie takie straszne ma to imię.
- Od razu lepiej.
- Może skończymy tą wojnę..?
- A nie skończyliśmy już dawno?
- Wiesz, w szkole na to nie wyglądało. - chłopak wbija spojrzenie w podłogę.
- Tak jakoś z przyzwyczajenia... Powiem ci, że wieczne darcie się na ciebie przestało mi dawać przyjemność.
- Nie tylko tobie.
- Czyli co?
- Czyli... nie wiem. Po prostu niech będzie jak jest.
- Może być.
- No to chodź wreszcie lepić tego bałwana!
- Chyba zdurniałeś do reszty!
- No chyba nie. Nie zachowuj się, jak wielki pan arystokrata i chodź.
- Muszę się ubrać i ty też.
- Nie przesadzaj...
- Tak, a potem będziesz się trząsł.
- Dobra, może i masz rację. Tylko jak za pięć minut cię tu nie będzie, to mnie popamiętasz.
- Już się boję. - ruszamy w drogę do naszych pokoi, które znajdują się właściwie naprzeciw siebie. Gdy tylko wpadam do komnaty zaczynam grzebać w szafie w poszukiwaniu płaszcza i rękawiczek. Po dosyć długiej chwili, gdy jestem już gotowy wychodzę i kieruję się ponownie do holu. Czarnowłosy już tam na mnie czeka.
- Ciesz się, że nie mam zegarka i nie wiem ile to jest pięć minut.
- Zegarek masz, tylko po prostu nie umiesz odczytać godziny.
- A ty znowu zaczynasz... Jak dziecko.
- Kto tu chce lepić bałwana?
- Właśnie, idziemy! - chłopak łapie mnie za ramię i ciągnie do drzwi. Wraz z ich otwarciem ogarnia mnie chłód, ale wcale mi to nie przeszkadza. Mimo że gruba warstwa śniegu pokryła cały ogród, nadal jest tu pięknie, a może nawet ładniej niż w zimie.
- Musimy zrobić trzy kule... Jedną dużą i dwie mniejsze...
- Bardzo skomplikowane.
- Nie gadaj, tylko zabieraj się do roboty. - znalazł się szef i będzie mi rozkazy wydawał. Schylam się i nabieram garść puchu mocno go zgniatając. Biorę zamach i plask. Prosto w twarz.
- Bardzo dojrzałe. - mówi poważnie, niczym starszy pan. Patrzę na niego ze zdziwieniem. On nigdy się tak nie zachowuje. Raczej wybucha złością i wrzeszczy, ale taka powaga. Nagle zostaję przygnieciony jego własnym ciałem, przez co obydwaj lądujemy na ziemi. Skończyła się powaga. Chłopak zaczyna garściami zasypywać mnie lodowymi płatkami. Staram się go odepchnąć, ale przez to białe gówno nic nie widzę. Wreszcie udaje mi się, bo ten trochę się zmęczył. Leżymy oboje, ciężko dysząc.
- A to niby było dojrzałe?
- Nie. A miało być? - jego elokwencja czasem mnie zaskakuje.
- Przez ciebie jestem cały mokry. - zielonooki wybucha głośnym śmiechem. Z początku nie rozumiem co w tym takiego śmiesznego, ale gdy wreszcie do mnie dociera, walę się otwartą dłonią w czoło.
- Wiesz, pierwszy raz słyszę to od chłopaka.
- Na Merlina, Harry, jaki ty jesteś głupi...
- Dobra, wstawaj już, bo przymarzniesz. - wyciąga do mnie rękę, którą chwytam i podnoszę się.   - No i nici z bałwana.
- Nawet tego nie potrafisz zrobić.
- Sam zacząłeś.
- Dobra już, chodźmy stąd, bo mi zimno.
- Tobie zimno? Nie może być. - udajemy się do domu. Nawet nie wiedziałem, że tak przemarzłem.
- Paskudek! - skrzat w mgnieniu oka pojawia się przede mną. - Przynieś dwa gorące kakao do mnie.
- Tak jest, sir. - w tej chwili zaczynam się zastanawiać dlaczego powiedziałem dwa. Przecież Harry ma co robić, no nie? Nie będzie siedział ze mną i pił kakao.
- Przebiorę się tylko i przyjdę. - a może jednak będzie siedział. W sumie nie mam nic innego do roboty. Może chociaż nie będę się nudził.

_________
Powinno się wam spodobać. Czekam na opinie i bardzo bardzo dziękuje za gwiazdki i wyświetlenia!!! Do następnego! 😁😁

Fixed relation [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz