Motylek - Piotruś Pan

106 21 4
                                    


- Piotrusiu, chodź tu do mnie, proszę.

Brązowowłosy chłopiec bawił się małym, drewnianym samochodzikiem. Poruszał nim w przód i w tył, całkowicie skupiony na tej czynności. Jego ciemne oczy wpatrywały się w ziemię tuż obok zabawki, a twarz można by nazwać zamyśloną. Zielone ubranie było ubrudzone, pomięte, lecz dziecko nie zdawało sobie z tego sprawy.

- Piotrusiu, proszę.

Brązowowłosy chłopiec leciał w przestworzach, poruszając rękami niczym ptak. Wzlatywał do słońca, by po chwili delikatnie opaść, bawił się, śmiał, chłonął świat wszystkimi zmysłami. Gdy wołał zaprzyjaźnioną wróżkę, Dzwoneczka, malutką istotkę skrzącą się jak gwiazdy, w jego głosie słychać było śmiech. Był słońcem, tęczą, pięknym kwiatem w pełnym rozkwicie.

- Piotrusiu, chodź - głos stawał się coraz bardziej natarczywy.

Dziecko dalej nie reagowało na polecenie. Zdenerwowana dziewczyna, do której należał ów głos, podeszła do chłopca i wyrwała mu z rąk jego zabawkę.

Reakcja była natychmiastowa.

Parolatek zaczął krzyczeć, wciąż nie patrząc na osobę obok. Powoli wstał i zaczął ją bić, dalej wrzeszcząc i nie utrzymując kontaktu wzrokowego. Ona wydała z siebie głuchy dźwięk, po czym odsunęła się na bezpieczną odległość.

Spędzili tak parę godzin.

- Piotrusiu...

Chłopiec nie reagował na polecenia Dzwoneczka. Wirował w powietrzu, aż wiatr zaprowadził go w pobliże oceanu. Piotruś Pan zauważył tam statek, czarna bandera powiewała delikatnie, niesiona morską bryzą.

Podleciał nisko, złapał na kapelusz swojego wroga, kapitana Haka, a następnie od razu wzbił się wyżej. Śmiał się ze zdezorientowanych, zdenerwowanych marynarzy, dokuczając im i szydząc tym swoim wręcz nienaturalnie radosnym, dziecięcym głosem.

Spędzili tak parę godzin.

- Podejdź, Piotruś - odezwał się nowy głos, męski, straszny.

Brunet poruszył się powoli i drobnymi krokami ruszył w stronę właściciela głosu. Był nim wysoki mężczyzna o włosach w tym samym kolorze co te należące do dziecka. Młodszy z nich stanął przed drugim patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Nagle dorosły złapał go za ramię wczepiając w ciało długie palce. Chłopczyk zaskoczony podniósł wzrok, lecz chwilę później go opuścił z powrotem. Stali tak, ojciec i syn, w ciszy przez jakiś czas, aż rozległ się ten sam głos, co parę godzin wcześniej.

-Tatusiu! To go boli!

- Jakby go bolało, to by powiedział - syknął mężczyzna, jeszcze bardziej zacieśniając chwyt.

- Przecież wiesz, że on n..

- Wiem - przerwał. - Wiem to od sześciu lat.

Odszedł szybkim krokiem, zostawiając dziewczynę sam na sam z dzieckiem kiwającym się na piętach i chyba nie przejmującym się zaistniałą sytuacją.

- Od sześciu lat - odezwał się jego cichy, niewyraźny głos.

- Tak, Piotrusiu.

Brunet poruszał się szybko i zwinnie odkąd tylko pamiętał. Biegał, skakał, latał, pływał, najpierw sam, potem z Dzwoneczkiem. Nie brakowało mu niczego, miał wszystko, co tylko chciał mieć, a także nie miał tego, czego mieć nie chciał - dorosłych, którzy mogliby go kontrolować. Był całkowicie wolny, mógł być sobą, mógł robić wszystko to, co chciał. Kochał to.

Inni chyba tego nie lubili, ale on się tym nie przejmował.

Kochał ścigać się z wiatrem, śpiewać z szumem fal, rozmawiać z Dzwoneczkiem, spędzać noce na tańcach, patrzeniu się w gwiazdy.

W gruncie rzeczy był bardzo samotny, ale nigdy nie miał czasu tego zauważyć. A jeśli zdążył zauważyć, że coś jest nie tak, zaśmiał się ze swojego głupiego pomysłu i poleciał znowu bawić się z piratami.

Tak minęło sześć lat, lecz on o tym nie wiedział, nigdy nie zważał na płynący czas, nigdy nie musiał.

- Piotrusiu, musimy już iść, chodź, robi się ciemno.

Chłopiec znowu zaczął krzyczeć. Tu było mu dobrze, na ziemi, którą już poznał, wśród traw, które zdążył dotknąć, powąchać. Nie lubił nowych rzeczy, bał się ich.

Dziewczyna westchnęła ciężko. Chociaż była zmęczona, starała się tego nie okazywać. To nie jego wina, myślała. To niczyja wina. Podeszła do brata i wzięła go za rękę, podnosząc delikatnie na nogi. Zaczął się wyrywać, kopać, lecz ona, już przyzwyczajona, tylko zacisnęła zęby i pociągnęła go w stronę domu.

W połowie drogi uspokoił się i na chwilę zatrzymał. Popatrzył na białego motyla, który przeleciał tuż obok niego i uśmiechnął się.

Dziewczyna dławiła się własnymi łzami.

- Piotrusiu...

Chłopiec znowu się śmiał, bez powodu. Znowu wyruszał gdziekolwiek, poznawać nowe miejsca, nowych ludzi. Uwielbiał nowe rzeczy, fascynowały go.

Wróżka patrzyła na niego z lekkim niepokojem. Nigdy nie wiedziała, co wymyśli to dziecko. Piotruś Pan był chodzącą zagadką, a ona doskonale o tym wiedziała. Jednak nie potrafiła go powstrzymać, nie chciała. Był idealny z tym swoim głośnym śmiechem, wesołą osobowością, ciekawością świata. Był zbyt niezwykły, żeby stać w miejscu. Dzwoneczkowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.

Dotarli gdzieś daleko, sami nie wiedzieli, gdzie dokładnie. Nagle chłopczyk zobaczył coś, co nim wstrząsnęło, ale wyglądał na rozradowanego. Podleciał szybko do małego chłopczyka ciągniętego przez nieco większą dziewczynę i wesołym głosem oznajmił:

- Piotrusiu... Wiesz, że jestem tobą?

Dziecko uspokoiło się, a latający chłopiec roześmiał, po czym odleciał dalej.

Wróżka podleciała do malca i pocałowała go leciutko w policzek, po czym poleciała dalej za towarzyszem.

Z daleka wyglądała jak mały, bielutki motylek.

Nikt nie wierzy w baśnie || one - shotyUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum