Rozdział siedemnasty

2.8K 214 6
                                    


Rankiem usłyszałam pukanie do drzwi. Pozwoliłam wejść i jakaś dziewczyna przyniosła paczkę od Starożytnej. Otworzyłam ją i okazał się być to strój bitewny. Dołączony był też liścik, na którym było napisane: „Na tę i przyszłe twe walki". Uśmiechnęłam się i obejrzałam strój. Był to długi, bo prawie do ziemi, płaszcz bez rękawów, z ogromnym kapturem, zapinany w chińskim stylu, na którym był ledwo widoczny wizerunek tygrysa, a reszta była ciemno zielona. Dalej była bluzka bez ramion, czarna oraz bardzo ciemne, brązowe spodnie z przyjemnego i mocnego materiału. Na koniec zostały buty... Okazały się być to skórzane, wysokie, czarne trampki, które miały trochę ulepszeń, by były zdatne do walki i innych takich. Z nich się trochę uśmiałam, ale przebrałam się w strój. Był idealny. O ustalonej wcześniej godzinie wyszłam na dziedziniec, gdzie byli wszyscy, ale na „ringu" byłam tylko ja i Starożytna. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła mnie w stroju, a następnie zaczęła.

- Oto twój egzamin. Są tu wszyscy, byś przyzwyczaiła się, że może kiedyś będziesz musiała walczyć na pokaz.

- Rozumiem. Więc... zaczynamy?

- Zaczynamy - odpowiedziała i ruszyła na mnie.

Zablokowałam jej atak i odepchnęłam ją. Automatycznie „aktywowałyśmy" swoje bronie ze swojej wewnętrznej mocy. Ona miała wachlarze, a ja dwa bardzo drobne, ale długie miecze. Walczyłyśmy zaciekle, ale Starożytna była zdecydowanie silniejsza. Naprawdę nie było łatwo. Atakowała pewnie, z rozwagą, ale i bardzo szybko. Miałam o wiele mniejsze doświadczenie niż ona, lecz miałam dobrą wytrzymałość, więc jakoś szło. Pozdrawiamy Lokiego, bo dzięki niemu jestem wytrzymała. Nie mam pojęcia, ile trwała walka, ale po jakimś czasie jeden z mężczyzn walnął w wielki, mosiężny gong, co oznaczało koniec. Obie stanęłyśmy naprzeciwko siebie i podziękowałyśmy za walkę. Powoli się wszyscy rozchodzili komentując, to co się tutaj stało, a ja czekałam, w sumie nie wiem na co. No i po chwili się doczekałam. Podeszła do mnie Starożytna.

- Zdałam?

- Zdałaś. Możesz wracać do domu, jeśli chcesz.

- Czas wrócić do Tonego. Na pewno się stęsknił. - Zachichotałam lekko.

- Na pewno. Helikopter jutro po ciebie przyleci - powiedziała, odchodząc.

- Dobrze... Zaraz, co?!

Nie odpowiedziała tylko zachichotała. Już mi załatwiła Tonego... W sumie widzi przyszłość, to co się dziwić. Poszłam do pokoju, spakowałam się i wzięłam książki do oddania. Pogadałam chwilkę z bibliotekarzem, pożegnałam się i poszłam spać. W sumie mogłabym zarwać nockę i odespać w helikopterze, ale boję się, że Tony coś wymyślił, dlatego wolałam być wyspana.

Na szczęście było całkiem spokojnie. Po prostu był helikopter. Pożegnałam się mniej więcej ze wszystkimi i na koniec zostawiłam sobie głowę klasztoru. Stanęłam przed nią i spojrzałam głęboko w oczy.

- No i znika nasza Aida... - Westchnęła smutno, ale z łagodnym uśmiechem.

- Jeszcze tu wrócę. Znaczy mam nadzieję! - Zachichotałam serdecznie. - Jakby się coś działo, to wzywajcie.

- Oczywiście, ty również. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to chętnie pomożemy - powiedziała i po chwili zastanowienia, przytuliła mnie.

Odwzajemniłam uścisk i z łezką w oku wsiadłam do mojego transportu. Pozwolono mi zachować parę rzeczy, które mogą mi się przydać. Lecieliśmy tak na najbliższe lotnisko, a stamtąd prywatnym samolotem, bo jakże by inaczej, poleciałam do Nowego Jorku. Lot nie był zbytnio ciekawy, bo po prostu spałam. Z lotniska odebrała mnie Pepper  i jej wiele opowiadałam o tym kwartale, a ona mi. Tony ciągle praktycznie siedzi w garażu i nie wychodzi. Już nie wiedziała, co robić, więc cieszy ją myśl, że może ja go wyciągnę. No i tak się stało. Tylko kiedy weszłam do jego syfu zwanym pracownią, to mnie mocno przytulił i zaprowadził natychmiast na górę, gdzie z Pepper i z nim spędziliśmy super czas. Jak w rodzinie... W sumie byli nią dla mnie. 

Jesteś moim szczerym uśmiechem...حيث تعيش القصص. اكتشف الآن