Rozdział czterdziesty dziewiąty

1.8K 162 1
                                    

 Następnego dnia ubraliśmy się i ruszyliśmy do biura bezpieczeństwa krajowego. Szłam przed siebie z władczą miną, nawet brzuch z trojaczkami nie sprawił, że ludzie się mnie zwyczajnie nie bali. Wszyscy byli świadomi, do czego jestem zdolna, więc skoro bali się wszystkich bohaterów, to mnie tym bardziej. Fakt, że byłam żoną człowieka, który napadł na Nowy Jork nie uspokajał nikogo. Zaprowadzono nas do wielkiej sali na jednym z wyższych pięter wieżowca, gdzie usiedliśmy na swoich miejscach. Po tym zaczęły się te wszystkie przemowy. Pożałowałam, że musiałam tego słuchać, ponieważ gadali same bzdety o tym, że superbohaterowie są niebezpieczni. Potem rozdano formularze do podpisania, które ograniczały bohaterów w ich działaniach. Najpierw musieli dostać zgodę od „niezawodnego rządu". Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, gdy ujrzałam kartkę ze swoim nazwiskiem. Wstałam od razu i skierowałam się do samego ministra w tej sprawie.

- Panie ministrze. - Skłoniłam głowę w jego stronę, gdy już się przy nim znalazłam.

- Pani Stark! Cieszę się, że pani tu jest. Ostatnio nie można do pani dotrzeć przez to, że mieszka pani w Asgardzie – odparł ze sztucznym uśmiechem.

- Tak los chciał...

- Rozumiem, że pani podpisała pakt – stwierdził pewny siebie.

- Źle pan rozumie – odpowiedziałam lekko zirytowana. - Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. - Gościu zrobił taką minę, że myślałam, że mi tu na zawał padnie.

- Ale... prezydent sobie sam życzył, by pani szczególnie to podpisała z uwagi na pani wyjątkowo silne zdolności - upomniał mnie. - Można powiedzieć, że nie ma pani wyboru!

- Widzę, że pana nie doinformowano, kim jestem. To nie tak, że tylko sobie mieszkam w Asgardzie. Jestem królową Dziewięciu Światów, w tym Ziemi. Wszystkie są niezależne od siebie, ale sprawuję nad wszystkimi pieczę, na czym nasza kochana planeta skorzystała nie raz. Prezydent nie może mi nic nakazać – odparłam spokojnie, ale jednak w moim tonie była nutka jadu.

- Słucham?... - Zdziwił się moją zuchwałością.

- Niech pan sobie wyobrazi, że gdyby tu, na Ziemi, była sytuacja kryzysowa, to my nie możemy pomóc, póki nam nie pozwolicie. Nie ufacie nam, więc byśmy mieli związane ręce, a może umieraliby niewinni. A cały Asgard, by nie mógł pomóc, ponieważ jego królowa podpisała pakt, w którym może działać tylko za waszą zgodą. Jestem królową nawet tutaj i nie mam zamiaru patrzeć, jak giną moi ludzie. Rozumiemy się?

- Ach,... Oczywiście, nie chcemy tracić takich sprzymierzeńców. Liczymy na dalszą współpracę. - Uśmiechnął się znów nieszczerze. Zaraz rąbnę tego idiotę...

- Proszę nawet nie myśleć o pomocach przy wypowiadaniu wojen – ostrzegłam ostro.

- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to chyba pani...

- Pan jest ministrem bezpieczeństwa, czy Aresem? Jeśli Ziemia będzie zagrożona, pomogę, ale to, co tu się dzieje, to wasza sprawka. Nie będę pomagała zbrojnie żadnemu z państw. Jeśli chodzi o rozmowy pokojowe, to chętnie pomogę, ale z tego, co widzę, nie będzie to mile widziane z takimi ludźmi - prychnęłam i odeszłam.

Ludzie nie mają za grosz wstydu. A myślałam, że nie będę w tym wszystkim uczestniczyć. No, cóż... Kiedy odwróciłam się w stronę okna, coś nagle wybuchło. Automatycznie nałożyłam na siebie i na tylu ludzi ilu mogłam, tarczę. Jednak była chaotyczna, więc straciliśmy równowagę. Kiedy się wszystko uspokoiło usłyszałam krzyk T'Challi, księcia Wakandy. Jego ojciec... umarł. W oddali ujrzeliśmy Zimowego Żołnierza, który uciekał dachami. Podeszłam do Afrykańczyka i położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał na mnie załamany, ale sprawiłam, że się uspokoił. Wzięłam też za rękę jego ojca i przykucnęłam. Chwilę po tym spojrzałam ze smutnym uśmiechem na mężczyznę.

- Był z ciebie naprawdę dumny... - Ścisnęłam jego ramię w geście pokrzepienia. - Wierzy, że dasz sobie radę.

Skinął głową i ostatni raz spojrzał na swój autorytet, na swojego przyjaciela i na swoją rodzinę. Wstałam i poszłam do Tonego. Jak tylko mnie ujrzał, to zestresowany się zaczął pytać, jak się czuję, co z dziećmi, itd. Uspokoiłam go i zaczęłam też sprawdzać stan zdrowia innych i ewentualnie pomogłam. Następnie zabrano mnie do szpitala na badania kontrolne ciąży, ale na szczęście nic się nie stało moim słoneczkom...

Jesteś moim szczerym uśmiechem...Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt